43 - Niebieski

11.5K 1.3K 1K
                                    

Arline Watters

Obudziłam się kompletnie zmarznięta.

Nawet nie zdążyłam otworzyć oczu. Przeszedł mnie dreszcz, a całe moje ciało pokrywała gęsia skórka. Zaczęłam drżeć z zimna. Czułam się, jakbym po kąpieli wyszła na mroźny dwór.

Skuliłam się, w końcu unosząc powieki. I w tym momencie wszystko sobie przypomniałam.

Ace. Obok mnie. Tutaj. W łóżku.

Tyle, że już nie leżeliśmy po dwóch różnych stronach. Pod głową poczułam silne ramię chłopaka, a jego dłoń zaraz obok mojej twarzy. Najwidoczniej leżałam mu na ręce. I gdyby tego było mało, plecami stykałam się z jego bokiem.

Natychmiast znieruchomiałam, wstrzymując oddech. To by wyjaśniało, dlaczego czułam się jak przyciśnięta do torebki z lodem. Nie miałam pojęcia, jak on to robił. Dosłownie oziębiał wszystko dookoła. Może miał coś z przepływem krwi?

Bałam się chociażby drgnąć, żeby tylko go nie obudzić. Jeśli zobaczy, gdzie wpakowałam mu się podczas snu, weźmie mnie za nienormalną. O ile już dawno temu tego nie zrobił. A ja przecież nie zrobiłam tego celowo! Zamrugałam, bardzo wolno podnosząc głowę z ramienia Acey'a. Następnie, dość niechętnie, odkleiłam się od boku chłopaka i prześlizgnęłam na drugi koniec łóżka. Odetchnęłam z ulgą. Spuściłam nogi, odrzucając kołdrę na bok.

Najciszej jak potrafiłam stanęłam na nogach, obracając głowę.

Jasne włosy zmierzwiły się podczas snu. Pierwszy raz w życiu nie były nieruchomo postawione do góry. Leżał na plecach, przez co dokładnie mogłam podziwiać jego twarz. Wyglądał tak spokojnie i pięknie, gdy nie udawał uśmiechu. Gdy w ogóle nie udawał. Gęste rzęsy okalały jego powieki, różowe usta lekko się rozchylały, a mała blizna na zarysowanej szczęce dodawała mu uroku.

Niekontrolowanie się uśmiechnęłam, w końcu ruszając z miejsca i znikając w łazience.

***

- No ludzie, to jest genialny pomysł!

Założyłam ręce na piersiach, obserwując, jak Blase próbuje namówić innych na swój plan. Spakowaliśmy się, zjedliśmy śniadanie i już chcieliśmy iść do samochodu, gdy ten stwierdził, że chciałby się wykąpać w tutejszym jeziorze. Według niego, woda w Hartwell jest niesamowicie czysta i zdrowotna, a on nie chce marnować takiej okazji.

- Uratujmy czymś ten wyjazd, dzieciaki – powiedział błagalnym tonem, rozkładając ręce. – Mamy całą niedzielę, zdążycie do szkółki.

Spojrzeliśmy po sobie, czekając, aż ktoś podejmie ostateczną decyzję.

- Ja do jeziora się zbliżać nie będę – fuknął Reese. – Jeszcze zniszczę... opatrunki – bąknął, chcąc się wywinąć czymkolwiek innym od tego, że panicznie boi się wody.

- Mi to tam obojętnie – odparłam.

W sumie Blase miał rację, przydałby się jakiś pozytywny akcent tego wyjazdu.

- Mogę pojechać – dorzucił Ace, chowając dłonie do kieszeni.

- Zwisa mi to i powiewa – mruknęła Pearl, żując gumę.

- Na godzinkę, potem się zbieramy – obiecał Blase, uśmiechając się szeroko.

I takim sposobem skończyliśmy na jedynej, opustoszałej plaży, między trzema innymi wysepkami należącymi do Greenville. Szum wody i cicha plaża działały bardzo uspokajająco na mój ociężały myślami umysł. Byliśmy jednocześnie uradowani i zdołowani. Mimo, że udało nam się uciec, nasza paczka wciąż się nie powiększyła. Ani o Merricka, ani o Holly, ani o Esstelle, ani o kogokolwiek innego. Czy następną wskazówkę również wcisną komuś do gardła, w dosłownym tego zdania znaczeniu? 

Zdejmij kapturOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz