90 - Nietwojawina

1.2K 143 48
                                    

Arlie Watters POV

– Obiecujesz, Arlie?

– Obiecuję. Będę wysyłać wiadomość co godzinę, gdzie jestem.

Mama pokiwała głową, choć nadal miała zaciętą minę i ręce założone na piersiach. Uśmiechnęłam się do niej ciepło i przytuliłam ją zanim wyszłam.

Wciągnęłam na głowę szarą czapkę i zapięłam kurtkę. Umówiliśmy się na spotkanie w naszym garażu. Szłam z głową wbitą w chodnik i słuchałam, jak moje buty zgniatają śnieg. Dźwięk był ostry. Biel raziła w oczy. A ja myślałam.

Co im powiem? Co oni mi powiedzą?

Będą źli. Okropnie źli. Nie lubiłam, gdy ktoś był na mnie zły, a szczególnie oni. Miałam w głowie gęstą breję z bezsilności i poczucia winy. A kiedy stanęłam przed obdrapanymi drzwiami starych garaży, moje ciało zaczęło się trząść. Nie chciałam tam wchodzić. Wiedziałam, że momentalnie poczuję na sobie spojrzenia wszystkich zebranych.

Ale zanim zdążyłam unieść dłoń, drzwi się otworzyły.

Pierwszy wyskoczył Reese. Gdy mnie zobaczył, szeroko się uśmiechnął i wpadł na mnie tak gwałtownie, że straciłam grunt pod nogami. Chwycił mnie w pasie i obrócił dookoła własnej osi.

– Watteeeeeers!

Tak bardzo nami zakręcił, że runęliśmy oboje w zaspę śnieżną.

– Stafford! – jęknęłam. – Zgniatasz mnie!

– Należy ci się, uciekinierko!

Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Mimo chwilowego braku powietrza, poczułam ulgę. I chwilę później jeszcze większy ciężar. To Pearl.

– Dołączam do uziemionego uścisku.

Przewróciliśmy się na bok. Po mojej prawej stronie leżał Reese, a po lewej Pearl. Spojrzałam na nich i szeroko się uśmiechnęłam.

– Hej.

– Hej? HEJ?! – wykrzyknęła Pearl, momentalnie formując śnieżkę i rzucając mi ją prosto w twarz. – Narobiłaś nam takiego stracha, że powinnaś się wstydzić!

W końcu podnieśliśmy się z ziemi. Przy drzwiach do garażu stał uśmiechnięty Ace. Miał na sobie kurtkę koloru śniegu, a jasne włosy były o wiele dłuższe niż zazwyczaj. Poczułam dreszcz przechodzący po moim ciele od góry do dołu. Tęskniłam. Moje oczy tęskniły za jego widokiem. A usta za jego ustami. Na pewno się zaczerwieniłam, ale zignorowałam to. Otrzepałam się ze śniegu i pomachałam mu nieśmiało. Odwzajemnił nietypowe powitanie. Weszliśmy do środka.

Reese stanął przy starym biurku, Ace usadowił się w rogu, Pearl usiadła na krześle, a mi została kanapa. Czułam się trochę jak oskarżony przy ławie przysięgłych. Zanim zdążyłam otworzyć usta, zostałam zasypana masą pytań.

– Gdzie byłaś?

– Co robiłaś?

– Dlaczego?

– Z kim?

Odchrząknęłam, zaciskając palce. Reese i Pearl wywiercali we mnie dziurę spojrzeniem. Ich oczekiwanie bardzo mnie stresowało.

– No... u Alvaha.

– Gdzie, kurwa?! – wybuchnął Reese, łapiąc się za głowę.

– Co?

Przełknęłam ślinę. To było absurdalne. Teraz dostrzegałam to jeszcze bardziej.

– Nie mogłam... Nie chciałam. Nie chciałam, żebyście tak na mnie patrzyli. Nie mogłam tego znieść. Nie mogłam być przy kimś, kto... – zaczęłam, nie będąc w stanie dokończyć zdania. – Musiałam pobyć sama. Albo z kimś, kto nie ma pojęcia, co się działo przez ostatnie dni. Ostatnie... lata.

Zdejmij kapturOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz