101 - Ty

1.5K 134 386
                                    

Arlie Watters POV

Bałagan.

Bolała mnie każda część ciała. Obudziłam się z niespokojnego snu, trzymając dłoń zaciśniętą na broni. To tylko wiatr.

A w mojej głowie huragan. Chociaż już było po wszystkim, prawie po wszystkim. Obróciłam głowę, widząc Merricka, wtulonego w poduszkę tuż obok mnie. Włosy opadały mu na czoło. Wyglądał tak spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło, jakbyśmy znowu mieli dziesięć lat i nocowali w swojej bazie z poduszek.

Ale nie mieliśmy i nie byliśmy. Patrzyłam na niego i nie czułam szczęścia. A może i czułam, gdzieś w głębi, pod grubą warstwą wyrzutów sumienia, niesprawiedliwości, żalu i złości. Patrzyłam na niego i widziałam cierpienie, krew i łzy. A widząc je, czułam jeszcze większe wyrzuty sumienia, bo jak mogłam tak o nim myśleć? Jak mogłam go o cokolwiek obwiniać? To nie była jego wina. Był ofiarą i zasługiwał na to, żeby być uratowanym. Sama tego chciałam. Chciałam, ale nie mogłam się pozbyć tego okropnego ciężaru, który ciągnął mnie w dół. Poświęciłam na to całe swoje dotychczasowe życie. Co dalej? Co zrobię ze sobą dalej, kiedy osiągnęłam już cel, zrobiłam to co miałam zrobić?

Jak mogłabym dalej żyć ze świadomością, co zrobiłam, żeby dotrzeć do tego momentu?

Zabiłam naszego przyjaciela, Blase'a. Zabiłam Melody. Przyłożyłam Reesowi nóż do gardła. To było przerażające, jak zupełnie inaczej się czułam za drugim razem. Lepiej. Łatwiej. Mniej wyrzutów sumienia. Już mnie nie pożerały, nie miały czego. Jakbym z każdym kolejnym ciosem miała już coraz mniej miejsca. Jakbym się do tego przyzwyczajała. Przynajmniej mogłam dać jakiś upust swojej złości, tej przerażającej złości, która we mnie wsiąkała w ciągu dnia i ulatywała w nocy, wyparowując i zmieniając swój stan na mokry smutek.

Po cichu wstałam z łóżka, wkładając pistolet do kieszeni spodni. Dobrze, że go zabrałam. Zajrzałam do pokoju rodziców. Spali. Powoli zakradłam się na strych i otworzyłam okno, wychodzące prosto na miasto. Miasto w ruinie.

Księżyc delikatnie oświetlał zburzony blok mieszkalny, trzy zderzone ze sobą samochody pozostawione na środku drogi i przewróconą ciężarówkę. Księżyc, okrągły, jasny i odległy. Jak jego tęczówki.

Tęskniłam za nim. Mimo wszelkich przeciwności i ewidentnych znaków, stojących nam naprzeciw, tęskniłam.

Wyciągnęłam paczkę papierosów i odpaliłam jednego. Choć zdawałam sobie sprawę, że nie pomoże, przyjemnie było przez chwilę potrzymać coś w dłoni, coś innego niż zimne pistolety i martwe ciała.

Słowa Stanley'a odbijały się echem w mojej głowie.

Zabawa. Tylko i wyłącznie dla zabawy. Kiedy ma się takie zasoby do wykorzystania, można stworzyć niezłe przedstawienie. Potrzebowałem tylko aktorów. Kto mógłby być lepszy niż kilku zdesperowanych, nieszczęśliwych nastolatków?

Przechodziliśmy przez całe to piekło tylko i wyłącznie dla czyjejś rozrywki. Ludzie zginęli dla ich rozrywki. Cierpieli i umierali, a oni się śmiali.

Pomachałam nogami nad dachem, nieświadomie robiąc z nich passé, ruch baletowy. Przesunęłam stopą od kostki po kolano. Tęskniłam za tańcem. Za teatrem. Za uczuciem tego przepływającego przez ciało szczęścia, gdy to robiłam. I za Kylarem.

Mój Boże, już nawet nie pamiętałam, jak brzmiał jego głos. I jak wszystko we mnie już zgniło i ból zmienił się w pustkę, to na samą myśl o nim czułam ukłucie, ostre jak brzytwa. Nie pożegnałam się z nim. Nigdy się z nim nie pożegnałam i to sprawiało, że chciałam płakać, płakać, płakać i utopić się we własnych łzach. I czułam, czułam, że to było coś innego, coś więcej. Gdyby nie było, to by tak nie bolało.

Zdejmij kapturOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz