***
Wyprawa druga. Grudzień, 2017.
***
Reese Stafford POV
Rozejrzałem się dookoła, spoglądając to na mapę, to przez okno. Podrapałem się po głowie, próbując odgadnąć, w którą z trzydziestu polnych dróżek powinniśmy skręcić.
- Może tutaj – mruknąłem, na co Blase gwałtownie zmienił kierunek i ruszył w głąb lasu.
Westchnąłem, pakując do ust kolejnego paluszka. Jechaliśmy od trzech godzin, a ostatnie sześćdziesiąt minut błądziliśmy po kompletnym odludziu na obrzeżach Nashville.
Przez większość drogi nikt nic nie mówił. Dopiero po jakimś czasie atmosfera odrobinę się rozluźniła, a Arl zamieniła kilka słów z Acem, na którego ramieniu obecnie spała.
- Muszę siku - oznajmiła Pearl z tylnych siedzeń.
- Pozostają Ci tylko krzaki. – Blase wzruszył ramionami, ponownie zjeżdżając w jakąś ścieżkę i zatrzymując się na poboczu.
- Zawsze coś – mruknęła, wysiadając z vana.
Otworzyłem drzwi, chwytając do ręki mapę.
- Pójdę się rozejrzeć. Pilnuj ich, żeby nie wychodzili, są wykończeni – kiwnąłem do mężczyzny, wskazując na śpiących nastolatków.
Wsunąłem dłonie do kieszeni, patrząc przed siebie. Cała okolica pokryta była cienką warstwą śniegu, przez co trudno mi było odnaleźć się w terenie. Dokładnie przeanalizowałem skrawek mapki zdobyty na ostatniej wyprawie, porównując go z naszym położeniem.
Przygryzłem wargę, bawiąc się srebrnym kolczykiem. Nie po to jechaliśmy tyle godzin, aby ostatecznie zawrócić. Arline się załamie i już całkowicie zamknie w sobie. Ostatnio i tak mocno się od nas oddaliła. Dodatkowo, wciąż żałowałem, że powiedziałem o jej porwaniu i torturowaniu w dzieciństwie Acey'owi. Nie zasługiwał na to.
W tym momencie byłem egoistą. Wiedziałem, że Arl cały czas go crushuje i zrobiłaby dla niego naprawdę wiele. Mimo, że podczas poprzedniej przygody trochę jej podpadł, to przeprosił i wytłumaczył swoje zachowanie. Ja za to nadal mu nie ufałem i najchętniej wyrzuciłbym go z naszego samochodu. Jednak ten biały człowiek był dla Arlie zbyt ważny, abym mógł cokolwiek zrobić. Nie byłbym w stanie odebrać jej kolejnej rzeczy, dzięki której jeszcze się uśmiechała.
Lecz patrząc obiektywnie, nie miałem całkowitej racji. Obwiniałem go o to, że się bał oraz niepokoił o siebie i swoją siostrę. Ja na jego miejscu też byłbym przerażony, gdybym był normalny.
Ale nie jestem, więc mogłem dalej go nie znosić.
- Stafford, chyba coś znalazłam!
Krzyk szarowłosej dobiegł do moich uszu z prawej strony. Odwróciłem się, wchodząc między drzewa i szukając dziewczyny.
W końcu ją znalazłem. Stała na skraju lasu i w coś się wpatrywała. Uniosłem głowę i natychmiast znieruchomiałem.
Na sporej polanie stał ogromny, niemal rozpadający się, drewniany budynek. Nie przypominał domu mieszkalnego ani bloku. Wyglądał jak naprawdę olbrzymi domek na drzewie, którego suche gałęzie wyrastały z okien.
Posiadał on mnóstwo balkonów i chyba ze sto balustrad. Małe drzwi znajdowały się z lewej strony, między dwiema kolumnami podtrzymującymi starą konstrukcję. Po prawej zaś widniały szerokie schody, również zbudowane z sosnowych desek. Na samej górze stała nieduża wieżyczka z maleńkim okienkiem, jasnym daszkiem i bujnym gniazdem, ułożonym przez ptaki.
CZYTASZ
Zdejmij kaptur
Mystère / ThrillerDrużyna Kaptura to kompletnie pokręcona paczka dziwaków, którzy robią to, czego robić nie powinni. Baletnica, piromanka i sadysta? Z tego nie wyniknie nic dobrego. Od kilku lat plączą się w najgorsze sensacje i poszukują zaginionego przyjaciela, któ...