98 - Plasterki

1.2K 127 34
                                    

Reese Stafford POV

– Tutaj, połóż ją tutaj.

Albi położył dziewczynę na łóżku w pokoju hostelowym, podkładając poduszkę pod jej głowę. Spała tak spokojnie. Jakby nic się nie wydarzyło.

– Co się właściwie wydarzyło? - spytałem, siadając na kanapie.

Ace zaczął opróżniać swoje kieszenie. Położył na stole siedem fiolek pełnych przezroczystej substancji.

- Nie to, czego się spodziewałem.

Pół godziny później byłem już na bieżąco.

- I dlatego Arlie miała tę chorą obsesję na twoim punkcie przez tyle czasu?

Ace nieznacznie kiwnął głową.

– Ja pierdolę.

Wziąłem kawałek pizzy zamówionej z jedynej otwartej knajpy o godzinie trzeciej nad ranem. Ciasto było twarde i przypalone. Ser przyklejał mi się do podniebienia. Wynajęliśmy najbardziej obskurny hostel jaki zdołaliśmy znaleźć i zameldowaliśmy się na fałszywe nazwisko. Mieliśmy nadzieję, że nas tutaj nie znajdą. Na wszelki wypadek pozbyliśmy się kart w telefonach. Znajdowaliśmy się jakieś dwie godziny od Camden.

– Czy... czy wszystko u ciebie w porządku, Lucy?

Ace posłał mi dziwne spojrzenie. Tak, jakby pytał, bo doskonale wiedział, że mogli mi coś zrobić, coś szalonego i okrutnego.

– Tak, nie martw się. Nie dałbym się tak łatwo – prychnąłem. – Najpierw rzeczywiście siedziałem w areszcie, ale żaden policjant ze mną nie rozmawiał. Potem nagle otworzyli celę i gdzieś mnie zabrali takim ładnym, białym SUVem. Ale ciągle siedziałem tylko w przeszklonym pokoiku.

– Nic ci nie wstrzyknęli?

– Z tego co wiem, to nie. A jak włączyli alarm, to taki syf się zrobił, że było bardzo łatwo ich omotać. Skopałem ich jak majstrowali przy drzwiach i zabrałem jednemu fartuch. Sądziłem, że będą mądrzejsi – przyznałem, odkładając spalony kawałek ciasta.

– Ja też - odparł Ace, będąc wyraźnie zmartwionym. – To podejrzane, że tak łatwo nas wypuścili.

Przyjrzałem się mu, widząc w nim jakąś zmianę. Nie do końca wiedziałem, co się zmieniło, ale wyglądał na mniej spiętego. Siedział luźno na kanapie, zakładając nogę na nogę. Stresował się i niepokoił, jak my wszyscy, ale na jego twarzy widniała... ulga.

– Po co ci te fiolki, Albi? – zapytałem. – Sorry, że pytam, ale... jesteś naćpany?

Zaśmiał się pod nosem, ale był to bardziej śmiech rozpaczy.

– Antidotum na F315 działa nie tylko na feromony, ale też łagodzi skutki mojej mutacji. Pamiętasz, jak ci opowiadałem, w jaki sposób to wszystko działa...

– Tak, codziennie lekko palisz się na słońcu – powiedziałem z przekąsem, czując dreszcz na plecach.

Zacisnął usta. Wziął do ręki jedną z fiolek i obrócił ją w dłoniach.

– No właśnie, a to... pomaga. Nie eliminuje bólu, ale znacznie go łagodzi. Wstrzyknęli mi dawkę kilka godzin temu i nadal czuję się prawie... normalnie. Normalnie i dziwnie jednocześnie.

Westchnąłem. Dziwnie było mu żyć bez bólu.

– Powiedz mi jeszcze jedno, zanim Arlie się obudzi – zacząłem. – Nie wiem w jaki sposób to wszystko na nią działało, ale co będzie teraz z... wami?

– To jest najdziwniejsze – przyznał. – Czułem coś do Arlie. Wciąż czuję. Ale wiem, że byłem też kiedyś zakochany. W kimś innym – dodał szeptem, uciekając ode mnie wzrokiem, chociaż doskonale o tym wiedziałem. – A mówili, że nie mogliśmy czuć nic do nikogo innego.

Zdejmij kapturOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz