67 - Wróciłaś

12.1K 958 1.1K
                                    

Arlie Watters POV

Trzask. Zgrzyt. Przejazd paznokciami po ścianie. Migające światło. Błysk. Grzmot, znowu. Burza. Na zewnątrz i w środku. Ale już nie bolało.

Nic do mnie nie docierało. Czułam się jak za szklaną, grubą ścianą. Nic do siebie nie pasowało. Wszystko zmieniło się w obce części, a części w miękki popiół. Byłam ogłuszona, osłupiała i pozbawiona samokontroli. Słowa białowłosego obijały się echem w mojej głowie. Nie potrafiłam ich przetrawić ani zaakceptować. Dryfowały sobie gdzieś dookoła mnie, a ja liczyłam, że to tylko przezroczyste, błahe kłamstwa.

Ale nimi nie były. Ace okazał się mutantem. Mutantem. Widziałam dowód na własne oczy, więc nie mogłam nijak temu zaprzeczyć. Jednak to nie było najgorsze.

Osunęłam się po drzwiach, nie mogąc złapać powietrza. Serce biło mi w zastraszającym tempie. Coś blokowało gardło. Nogi miałam jak z waty. Nawet nie próbowałam wstać. Dusiłam się, gwałtownie upadając na podłogę. Panika związała mnie swoim sznurem, coraz mocniej go zaciskając. Zamknęłam oczy, próbując odzyskać trzeźwość umysłu.

Najgorsze było to, że Ace... umierał. Powoli, boleśnie i okrutnie. Tego nie potrafiłam przyjąć do wiadomości. Nie mogłam dopuścić do siebie faktu, że coś może mu się stać. Nie mogłam. Na samą myśl poczułam rwący ból w klatce piersiowej. Zawsze myślałam, że mamy jeszcze tyle czasu. Mamy tyle dni, tyle miesięcy, tyle lat, tyle wiosen. Tyle choreografii do wytańczenia, tyle rozmów do przeprowadzenia i tyle osób do uratowania. Nie potrafiłam nawet brać pod uwagę jego braku w moim życiu. Wszystkie słowa, których nie powiedziałam i uczucia, których nie ujawniłam zalały mnie niczym lawina. Nie mogłam go stracić. Ani dziś, ani jutro, ani nigdy.

Prawda była taka, że odkładałam wyjawienie uczuć z dnia na dzień, będąc w przekonaniu, że zrobię to kiedy indziej. Że to nie jest dobry czas. Że lepiej poczekać, może coś się zmieni. Myślałam, że mamy wieczność.

Ale nigdy nie mamy wieczności. Nigdy. Uderzyło to we mnie tak bardzo, że nie mogłam się ruszyć. Po kilku sekundach wreszcie odkaszlnęłam, gwałtownie zaczerpując powietrza. Tlen powoli zaczął docierać do moich płuc, ratując przed utratą przytomności. Zamknęłam oczy, skupiając się na równomiernym oddychaniu. I zdałam sobie sprawę, co się właśnie stało. Wyszłam. Tak po prostu wyszłam, zostawiając go bez słowa. Zrobiłam dokładnie to, czego bał się najbardziej. Byliśmy jego jedynymi i najbliższymi przyjaciółmi, którym powinien ufać. A ja go zostawiłam.

Dopadło mnie poczucie winy i przerażająca bezsilność. Musiałam to naprawić. Poczułam, jakby wylano na mnie wiadro zimnej wody. Zaczęłam się podnosić, niepewnie naciskając klamkę. Przetarłam oczy, głęboko oddychając. Nie byłam na to gotowa. Absolutnie nie byłam gotowa na kolejne rozsypanie się na kawałki. Ostrożnie stawiałam kroki, czując lekkie zawroty głowy. Odgoniłam łzy z oczu i weszłam do pokoju.

Niestety, kiedy tylko spojrzałam na białowłosego, rwący ból w środku niemal zwalił mnie z nóg. Reese natychmiast wstał z fotela, dopadając do mnie w ostatniej chwili. Popatrzył mi w oczy.

- Watters? Shh, spokojnie – szepnął, stabilnie trzymając moje ramiona. – Jesteś strasznie blada.

Milczałam przez dłuższą chwilę. Chciałam powiedzieć, że wszystko dobrze i że sobie poradzę, ale słowa nie wydostały się z moich ust. Strach szarpał moimi dłońmi, wargami i sercem.

- Ja n-nie mogę go stracić, Reese – wydukałam cicho, niemal niesłyszalnie i kompletnie nieświadomie, jednak to była jedyna rzecz, o której myślałam.

- Wiem, Arlie, wiem – odparł, zakładając mi włosy za uszy. – Ale on też nie może cię stracić. Nie teraz – pokręcił nieznacznie głową. – Porozmawiaj z nim. Potrzebuje cię.

Zdejmij kapturOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz