9

958 129 15
                                    

Podczas gotowania wody jeszcze się nie denerwował. Póki nie stanął przed faktem dokonanym, niczym sobie głowy nie zaprzątał. Napełnił kanciastą wannę na poły wrzątkiem i zimną wodą ze studni za domem, zgodnie z uprzednimi zaleceniami dziedzica. Spojrzał w swoje rozmokłe, falujące po tafli odbicie. Przestał się lubić, przestał szanować. Gdzieś miał słowa matki, która w obliczu śmierci łajała jego zamiłowanie do poezji i nawoływała do pozostania wiernym jego chłopskiej naturze. Nie tego oczekiwał od życia. Czy każdy od urodzenia wpisany jest w jakiś kontur, w formę? Czyż nie można wybrać drogi, jaką się chce potem podążać? Czemu przeszkody zawsze ważniejsze są od celu samego w sobie? Zakasał rękawy i wyszedł z łazienki, ominął zgrabnie pracownię wówczas dzierżącą natchnionego Norwida i jego furor divinus; zatrzymał się w drzwiach sypialni. Słowacki dygotał, zwinięty w fotelu jak kot.

-Przygotowałem już kąpiel, pan gotów?

Juliusz nie odpowiedział. Dźwignął się śmiało z miejsca i za ową śmiałość natychmiast zapłacił. Zachwiał się bowiem, dłonie wyciągnął na boki, chcąc złapać cokolwiek, by się podeprzeć i nie stracić równowagi. Mickiewicz z początku nie reagował, zapatrzył się, oddając swą duszę masochistycznej pokusie. Chciał się przez moment pastwić wzrokiem nad Juliuszem. A ten wyglądał tak uroczo nieporadnie. Powieki w pół przymknięte, drżące kolana, rozczochrane włosy opadające na czoło zdjęte gorączką, trzęsące się ręce, w ogóle całe ciało rozedrgane pod koszulą... Parobek ocknął się. Podszedł bliżej, chwycił Słowackiego za łokieć, stanowczo acz delikatnie, tym samym zapobiegając jego upadkowi.

-Przepraszam, nie wiem, co się dzieje...Zupełnie, jakby dopiero teraz napadły mnie skutki mojej...nieodpowiedzialnej jazdy...- wydyszał, czy wymruczał prędzej. A dźwięk jego głosu przepełzł po ciele Adama i szarpnął nim. Jakże by chciał zasmakować rzeczonego głosu, wgryźć się w niego, połknąć, poić się nim, takim cichym i miękkim... Spuścił wzrok. Tak przecie nie wolno, nie wolno! Juliusz musiał mu w głowie namieszać, innego rozwiązania nie było. A może to sam Czart mu się do myśli dobrał i uczynił je tak frywolnymi...

-Niechże pan rękę przerzuci, będzie panu łatwiej- niemal wyszeptał parobek. Juliusz posłuchał rady i zarzucił rękę za szyję Mickiewicza, podczas gdy ten objął go w pasie. Przeszurali tak złączeni po dębowej podłodze aż do łazienki.

-Bardzo bym chciał, by się pan lepiej poczuł- przyznał Adam, bo te słowa tłamsiły go i kotłowały się przy wargach. Pokierował Juliuszem jak kukłą. Oparł go o komódkę, karcąc w myślach swe dłonie, które tak swobodnie przyległy do ciała młodszego mężczyzny.

-Naprawdę?- Słowacki starał się uśmiechnąć, ale był zbyt słaby.- To miłe. Tak...

Mickiewicz zacisnął usta i głośno wypuścił powietrze przez nos. Palce pofrunęły ku guzikom, które parobek rozpinał, jeden po drugim. Każdy dodatkowy skrawek ciała Juliusza, wyłaniający się w miarę odpinania tych przeklętych guzików, rozbudzał wyobraźnię parobka, jednocześnie kłując i drażniąc jego poczucie moralności... I tak za daleko posunął się, gdy zgodził się z panami zasiąść przy stole. Jakkolwiek miłym była ta propozycja, powinien był odmówić. I to stanowczo. Czyżby ten ułamek czasu, jaki Słowacki spędził w dworku, już zamącił Mickiewiczowi w głowie? Czy jeden jego uśmiech skruszył mu kajdany u rąk? Niczego nie powiedział, gdy Słowacki ściągnął sobie bandaż z głowy, wbrew poleceniom medyka. Pragnął, by go panicz powstrzymał przed tym rozbieraniem... Choć nie było w tym nic dziwnego, od ubierania i rozbierania miewała arystokracja służbę...Jednakowoż źle się czuł Mickiewicz, tak władając ubraniem Juliusza. Jakby każdy rozpięty guzik przybliżał mu bramy piekielne. Osłabiony Julek zachwiał się ponownie i oparł dłonią o tors parobka. Adam przyjrzał się tej dłoni, potem przesunął się oczyma po przegubie, ramieniu, a z niego spłynął na Juliuszową szyję i tam utknął. Wcześniejsza śmiałość z niego wyparowała. Trwożył się wejrzeć w tę twarz, dlatego resztką woli się powstrzymał. Zupełnie zatracił się w tym cholernym guzików rozpinaniu jakoby ich liczba nagle urosła do milijona. O wiele za długo mu to zajmowało. Te parszywe guziki, których pospolita nazwa królowała mu teraz w myślach, namnożyły się chyba z nagła i nie pozwalały całkowicie rozebrać panicza, wydłużając czas oczekiwania, by wreszcie ujrzeć Juliusza całego...

SŁOWACKIEWICZ~Chwila jak płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz