13

816 113 20
                                    

Maurycy, człowiek uprzejmy i elegancki, ale raczej milczący i kpiąco uśmiechnięty bezustannie, został prędko przez Celinę odprawiony. Cyprian, jak to w zwyczaju było u każdego dobrego gospodarza, niechętnie zaproponował, by jednak lokaj zatrzymał się u niego, kusząc wizją zagospodarowania dla niego jakiegoś kąta. Panna Szymanowska stanowczo zaprotestowała, dodatkowo machając ręką na szofera. Powrócić miał za dni kilka, a ich dokładną liczbę miał pewno wcześniej omówioną z panną Celiną, która enigmatycznie nie chciała jej wyjawić Norwidowi. Zasłaniała się przy tym emancypacyjnymi i gwarnymi hasłami wolności, wytykała Cyprianowi jego niezdrową ciekawość i czepialski charakter, który zagrażał jej kobiecej woli. Prawdą było jednak, że zgrywała wybornie femme fatale; zniknąć chciała z dworu tak nagle, jak się w nim pojawiła, tajemniczo, bez uprzedzenia, zgodnie z ustaleniami własnego, misternie opracowanego planu, w którym brakło miejsca dla zdania, jakie miał mężczyzna. Norwid. Jak się okazało w prędkiej rozmowie, która dla Juliusza była potokiem przekrzykujących się, wzajemnych, przyjacielsko uszczypliwych słów, panna Celina postanowiła odwiedzić Cypriana tylko dlatego, że jego dwór stał na drodze do jej prawdziwego, założonego we wspomnianych planach celu. Miała się dostać do Rzymu koleją, a samochodem na dworzec, który sobie sama wybrała. Wielce się jej on podobał, przynajmniej z opowieści licznych znajomych, z płytkami na wzór szachownicy na podłodze i witrażami ujmującymi w oknach, gwarem bogaczy unoszącym się w powietrzu równie sprawnie jak dym znad torów kolejowych. Jej, jak to nazwała, tułacza droga do dworca marzeń miała być pretekstem do podziwiania pięknej przyrody i chłopów przy pracy, którzy jak zwierzęta w ogrodzie zoologicznym krzątali się za szybami jej automobilu, umilając swym jestestwem dłużącą się podróż. Czasu do wyjazdu do Rzymu miała aż nadto, a jego nadmiar wspaniałomyślnie postanowiła zmarnować u dawnego przyjaciela-malarza. A rzeczony Cyprian niezwykle rzadko miewał gości, był więc podwójnie rad, że prócz Juliusza zawitała u niego ukochana przyjaciółka. Siedzieli więc we trójkę, tryptyk po królewsku na obitych aksamitem fotelach w stylu Ludwika XVI, specjalnie do ogrodu wytarganych z wnętrza dworu przez Adama. Wszystko, byle panom było wygodnie... Juliusz, już z butami na nogach, panna Szymanowska z kieliszkiem likieru w dłoni, Norwid z niezmiennie brudnymi od pigmentu palcami, a Adam wśród gałęzi jabłoni, zbierający jej owoce i szczęśliwy, że drzewo stoi w bezpiecznej, bo znacznej, odległości od wielkich państwa. Kobieta założyła nogę na nogę i nią podrygiwała wesoło, wzburzając falami materiału morze jej szafirowej sukni .

-Nic zupełnie się tu nie zmieniło- westchnęła, czując, że najpewniej się powtarza. Lubiła jednak to zdanie; było ono kwintesencją sielskiego charakteru tego miejsca, brak zmian był sielankowo uroczy i niezdarny w jej mniemaniu.

-Oby to był komplement- odparł Cyprian, a Celina zaśmiała się serdecznie. Słowacki wymownie milczał, wyzuty z jakiegokolwiek pomysłu na włączenie się do rozmowy. Zerkał raz na czas jakiś na parobka, co to wciąż na drzewie siedział, ale stopami oparty o jeden ze szczebli niewielkiej drabiny, opierającej się leniwie o pień. Adam siedział spokojnie na gałęzi, kosz wiklinowy postawił sobie na kolanach i rwał jabłka, pozbywając się trosk.

-Gdzież ja cię, Celinko, położę?- rzekł, ale najpewniej do siebie, bo pod nosem, Norwid. Wreszcie coś przyciągnęło rozproszoną na parobku uwagę panicza, bo odkaszlnął i przemówił.

-Ja zrobię pani Celinie miejsce, z przyjemnością odstąpię darowany mi pokój, pora mi w drogę ruszać.

-Ależ...Co też pan wygaduje? Jużeśmy o tym rozmawiali, długo i gęsto. Zostaje pan jeszcze, a i miejsca jest dość. Jeśli pan tak nalega, ja pana do miasta osobiście zawiozę powozem, ale kiedy obrazy zamówione ukończę i do tegoż miasta po drodze mi będzie, by je również dostarczyć. Nie wcześniej, panie Juliuszu, nie wcześniej! Gości w domu nigdy dość, a pan jest mi tak miłym.

-Co więc pan proponuje?- zapytał Słowacki, wiedząc już, że dalsza dyskusja będzie bezowocna i ugrzązł, zdaje się, we dworze na dłużej.

-Może- niepewnie wydostawało się z ust Cypriana Kamila.- Może zechciałby pan przenieść się do innego pokoju, a ten wygodniejszy faktycznie odstąpić damie?

-Nie, to będzie kłopot, Cyprianie...- wtrąciła Celina kurtuazyjnie, dopijając bez skrupułów likier.

-Z rozkoszą to zrobię, dla gościa tak wspaniałego to czysta przyjemność- odrzekł Juliusz, uśmiechając się bez wyrazu. Rzekł, co trzeba galanteryjnie i nie słuchał już odpowiedzi, choć symulował. Raz jeszcze spojrzał w bok. Adam z koszem jabłek zbliżał się pewnym krokiem, może nazbyt pewnym, rozluźnionym i z lekka buńczucznym. Cyprian zatrzymał go przy samych schodach do dworu komendą:

-Adamie! Adam pozbiera malin, Celinka pewno już zapomniała, jak smakują nasze maliny- machnął na sługę dłonią. Mickiewicz skinął głową niemo. Wszedł do dworu, by jabłka odstawić, a cała trójka go wzrokiem odprowadziła.

-Ciekawy człowiek- westchnęła Celina i zmrużyła oczy.- Chłop, a taki jakiś... Dumny. Widać po nim.

-Adam, ciekawy?- parsknął malarz, zezując w stronę Szymanowskiej.- Pan Słowacki również coś w nim dostrzegł, czego ja, psiakrew, nie widzę. I żadnym sposobem dostrzec nie potrafię. Nigdy tej mody nie zrozumiem...

-Och, to pozbądź się problemu i odsprzedaj parobka- kobieta zalotnie, teatralnie, może nawet trochę groteskowo zatrzepotała rzęsami.- Ja go z chęcią przygarnę. Nie wierzę w służbę z miasta. Taki chłop jest zawsze bardziej robotny.

-Chyba powinienem rozważyć tę propozycję, tylko najpierw cenę zaproponuj, z łaski swojej...

Oboje huknęli śmiechem, czy chichotem raczej. Słowacki natomiast nie wytrzymał i wstał, podążając za impulsem, który targnął jego ciałem. W akompaniamencie rechotu diabelskiego wyłoniła się jego drżąca, zakłopotana postać. Wprawił tym samym pozostałą dwójkę w osłupienie, a ich parzący, wspólny wzrok skarcił go za zbyt nagłą reakcję. Nie mógł sobie Juliusz wyobrazić, że Mickiewicza może zabraknąć, że jak zwierzę zostanie sprzedany... Choć wiedział istotnie, że sam pozostać nie mógł, z nim, tutaj, na wieki. Jeszcze dni kilka i naprawdę wyjechać będzie musiał. Mimo wszystko wolałby odjechać ze świadomością, że wie, gdzie wrócić, by niezwykłego parobka odnaleźć, by Mickiewicza zastać i w razie potrzeby go samemu wywieźć... Nawet jeśli to niemożliwe, z uwagi na wszystek awantur, jakie w przeszłości niedalekiej wywołały matactwa Juliusza, a o których chciał zapomnieć i uciec, uciec... Dwie pary podejrzliwych oczu wciąż wlepiały się w niego, czekając cierpliwie na wyjaśnienia stojącego Juliusza. Zjawił się i Adam w progu, zwolnił kroku, widząc przedziwną scenkę, niby rodzajową na płótnie, ze Słowackim wpisującym się w centrum kompozycji.

-Pójdę ja z Adamem... Ciekawym tutejszego lasu- wydukał na siłę zmieszany i ukłonił się, jak przystało, żegnając tym gestem zastygłych Celinę i Cypriana.

SŁOWACKIEWICZ~Chwila jak płomieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz