Szli przez dwie godziny, aż doszli do miasteczka, do którego Kilian zawsze jeździł z przybranymi rodzicami, by sprzedawać to, czego mieli w nadmiarze. Właśnie tu zdążali poprzedniego dnia, gdy wóz stoczył się z grani. Kilianowi na samo wspomnienie wczorajszego poranka do oczu napływały łzy, wydawało mu się, że to było tak dawno, gdy jeszcze wszystko było dobrze i nikt nie przeczuwał tego co miało nadejść, gdy jeszcze wszyscy żyli...
Wlókł się noga za nogą przez uliczki miasteczka, były dni targowe, więc przybyło dużo ludzi, by sprzedawać swoje towary, a tutejsi mieszkańcy wylegli z domów, by zakupić potrzebne im rzeczy. Wszędzie wokół panowała wesoła wrzawa, lecz Kilian nie podzielał ogólnego szczęścia, był przybity, nic go nie ciekawiło, ani nie radowało. Myślał tylko o pogrzebie, nie zastanawiał się co będzie później, nie chciał. Nie wiedział jak da radę przeżyć, nie obchodziło go to.
Doszli do dużego, dobrze utrzymanego budynku, mężczyzna dał znać Kilianowi, by poczekał na zewnątrz, zresztą niepotrzebnie, bo chłopak i tak nie miał zamiaru wchodzić do środka, musiał pilnować ciał. Ludzie wokół zerkali na postacie przewieszone przez konie, ale on nie zwracał na to uwagi.
Po paru minutach z budynku wyszedł mężczyzna w brązowym płaszczu razem z pulchnym czterdziestolatkiem, który miał na sobie obcisły, dosyć bogaty strój, zapewne był to ktoś z rady miasta. Gdy tamten spojrzał na Kiliana, skrzywił się lekko i rzekł do tego, z którym chłopak przybył do miasta.
- Mówiłeś, że jest brudny, ale żeby aż tak? Wygląda jak siódme nieszczęście.Kilian dopiero teraz przyjrzał się sobie, rzeczywiście był brudny i pokryty zaschłą krwią, a jego ubranie było poszarpane. Wzruszył ramionami, nic nie obchodził go własny wygląd, nie obchodził się niczym, tylko w głowie, wciąż od nowa odtwarzał tę chwilę, kiedy wygrzebał swoich rodziców spod sterty belek i zdał sobie sprawę z tego, że oni nie żyją.
- Umyj się i przebierz chłopcze! W końcu podczas pogrzebu trzeba wyglądać schludnie, a on odbędzie się za dwie godziny, gdyż mam wolną chwilę, a zmarli nie posiadają tutaj rodziny, jesteś jej jedynym członkiem.
Kilian pomyślał, że członek rady ma rację, w końcu swoim wyglądem oddawał szacunek zmarłym.
- Z tyłu jest łazienka, idź się odświerzyć. - Mężczyzna w płaszczu wskazał mu, gdzie ma iść.Dwie godziny później Kilian znajdował się na małym cmentarzyku, który mieścił się w sporej odległości od miasteczka, na wysokim pagórku. W dłoni trzymał garstkę ziemi, stał nad dwoma trumnami, zakopanymi w ziemi. Ręka mu drżała, wyciągnął ją w przód, miał tylko rozewrzeć palce, nic więcej. Wydawało to się takie łatwe, ale nie było. Ci ludzie znaczyli dla niego za dużo, by teraz żegnać ich, rzucając w nich ziemią. Przez chwilę stał tak z wyciągniętą ręką, czuł, że gdyby wypuścił tę garstkę ziemi, oficjalnie stwierdziłby, że umarli, że odeszli i nigdy nie powrócą.
Zagryzł wargi i rozprostował palce, patrzył, jak piach opada na trumny. Wydało mu się, jakby wszystko wokół zszarzało, zdał sobie sprawę z tego, że dotąd trzymał się głupiej nadziei, że to jednak nie jest prawda, że to sen. Ale teraz z całą przerażającą pewnością wiedział, że to rzeczywistość. Miał ochotę pogrążyć się w śnie, by zapomnieć. Ale nie mógł, oni zmarli, ale on żyje, nie może tego zmarnować.
***
Kilian nie miał przy sobie pieniędzy, więc przespał się u jakieś rodziny, a następnego dnia, skoro świt ruszył w drogę powrotną do swojej wioski. Próbował, nie zastanawiać się nad tym, jak będzie prowadził gospodarstwo samotnie. Za każdym razem, gdy przypominał sobie ziemię opadającą na trumny, w których spoczywała jego rodzina, czuł się okropnie, jak drzewo pośrodku pustkowia, tak samotnie, jak nigdy dotąd. Był sam, może i spotykał ludzi na każdym kroku, ale to tylko pogłębiało uczucie samotności, zamiast je niwelować.
Szedł drogą przez kolorowe łąki, ale on nie dostrzegał barw, wszystko było dla niego jednolite i nie ciekawe. Był zły, bo widział, że świat wciąż funkcjonuje, chociaż niektórych już na nim nie ma. Zdał sobie sprawę, że tak było zawsze, jedni umierali, inni przychodzili na świat, a on mimo tych zmian działał dalej.
Podróż trwała więcej niż zazwyczaj, bo szedł piechotą i nałożył drogi, by minąć grań, która teraz była ostatnią rzeczą, którą chciał zobaczyć. Gdyby to się stało, bał się, że mógłby przestać nad sobą panować, co i tak w tej chwili przychodziło mu z trudem.
Szedł lasem, gdy zauważył zmianę, wciąż było duszno i parno, jak przez ostatnie kilka dnie, ale czuło się w powietrzu napięcie, które zawsze zwiastuje burzę. Włosy naelektryzowane, stworzyły wokół jego głowy coś na kształt korony, a krótsze włoski stanęły dęba.
Gdy zbliżył się do swojej wioski, na odległość pół kilometra, w powietrzu zaczęło pachnieć palonym drewnem. Zaniepokojony przyspieszył kroku, po dziesięciu minutach wyszedł z lasu i stanął jak wryty. Przed nim roztaczał się widok na całkowicie spaloną wieś, która przecież tak niedawno tętniła życiem. Na gołej ziemi stały szkielety dawnych domostw, w niektórych miejscach wciąż tlił się ogień i pochłaniał resztki, wszędzie był popiół i dym.
Kilian podszedł niepewnie w stronę wsi, w dusznym i parnym powietrzu dym tylko zagęszczał atmosferę, przez co trudno było oddychać. Zawiał wiatr, który rozsypał ostatnie resztki w popiół. Gdzieś wysoko przetoczył się grom, kilka kropel wody rozprysło się na suchej ziemi. Deszcz szybko przerodził się w ulewę, która w jednej chwili zgasiła ledwo palący się ogień na zwęglonych szczątkach dawnych domów.
Kilian nie mógł znieść przytłaczającego widoku spalonej wioski, chciał się znaleźć daleko od tego miejsca. Zawrócił w stronę lasu i zaczął biec najszybciej jak mógł. Ślizgał się na rozmoczonej ziemi, która z suchej gleby stała się zdradzieckim błotem. Wbiegł między drzewa i nie zwracając uwagi na ścieżkę, którą dotarł do zwęglonej wsi, wpadł pomiędzy leśną roślinność i zaczął się przez nią przedzierać. Nagle targana wiatrem gałąź złamała się i spadła na ziemię kilka kroków za nim. Niebo nad lasem z hukiem rozerwał nagły piorun, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. Krople deszczu uderzały z wielką siłą o liście w koronach drzew. Było głośno od gromów i jasno jak w dzień od błyskawic, które przeszywały co chwilę niebo i rozjaśniały wszystko wokół.
Ziemia była już tak śliska, że Kilian nie mógł się po niej przesuwać bez wywrotki. Postanowił przeczekać burzę na jakimś drzewie, na tyle niskim, by nie trafił w nie piorun. Gdy znalazł odpowiednie, okazało się, że trudno jest się wspiąć po mokrej korze. Po dłuższych staraniach wszedł na drzewo i umościł się w gałęziach. Był przemoczony do suchej nitki, głodny i zmarznięty, gdyż podczas burzy temperatura gwałtownie opadła.
Marzył o suchej odzieży, ciepłym posiłku i dachu nad głową. Zaśmiał się nie wesoło z sytuacji, w której się znalazł: sierota kuląca się na drzewku podczas burzy, cała ociekająca wodą, bez pieniędzy i domu, do którego mogłaby wrócić, zdana na łaskę i nie łaskę żywiołów.
CZYTASZ
[Zawieszone] Zwiadowcy|Późne Lata|Cisza przed burzą
Fanfiction[Zawieszone] Akcja dzieje się około 70 lat po akcji książek Johna Flanagana. Opowiada o chłopaku imieniem Kilian... Albo nieważne, jeśli chcecie, dowiecie się sami.