Kilian obudził się ze snu, wiedział, że nie był on przyjemny. Chłopak nie wiedział, kiedy zasnął, ale faktem było to, że napewno to zrobił. Siedział na drzewie, wciąż był mokry, co można było zresztą powiedzieć o wszystkim, co go otaczało. Zszedł na ziemię, poślizgnął się na niej i wylądował twarzą w błocie, to go oprzytomniło. Otarł twarz ręką, ale to tylko pogorszyło sprawę, bo dłonie również miał brudne. Westchnął i zaczął ściągać z siebie ziemię, a raczej próbować ściągać, bo rozmazał ją jeszcze bardziej.
Pomiędzy pniami drzew przedostawało się światło wschodzącego słońca, co oznaczało, że gdzieś niedaleko jest jakaś łąka lub jezioro, czyli może również wioska. Kilian ruszył na wschód, w pewnym momencie musiał się przedrzeć przez krzaki, wyszedł z nich jeszcze bardziej mokry niż dotychczas, ale przynajmniej całe błoto z niego spłynęło.
Był głodny, więc zatrzymał się, by nazbierać jagód, nie najadł się nimi zbytnio, ale lepsze było to, niż chodzenie z pustym żołądkiem. Ruszył dalej na wschód, co jakiś czas wykorzystując dróżki wydeptane przez zwierzęta.
Wszędzie wokoło widział skutki burzy, odłamane gałęzie, zwalone pnie, nie wiedział jakim cudem nie zwiało go z drzewa, gdy spał. Przez umysł przemknęła mu myśl, że nie miałby nic przeciwko, gdyby wiatr rzuciłby nim o ziemię, tamtej nocy, lecz natychmiast odrzucił ją, jego rodzice przybrani, jak i prawdziwi, chcieli, żeby żył. Ta myśl zaczęła mu towarzyszyć i czepiał się jej w chwilach wielkiej niepewności, w których chciał po prostu się poddać, położyć się na ziemi i już więcej nie wstawać.
Zamyślony, nie zauważył, gdy wdepnął w grząskie błoto. Uświadomił to sobie dopiero, gdy chciał zrobić kolejny krok, ale coś mu na to nie pozwoliło. Spojrzał zdezorientowany, wyrwany z zamyślenia, na swoją nogę, ugrzązł po połowę łydki w małym bagienku. Spróbował poruszyć kończyną i się wyrwać, ale w rezultacie pogrążył się jeszcze bardziej w ziemistej masie. Spróbował jeszcze raz, z tym samym skutkiem. Jego noga ugrzęzła już po kolano i wciąż znikała pod powierzchnią błota. Kilian pomyślał, że przecież bagienko musi mieć jakieś dno, ale nie chciał czekać, aż do niego dosięgnie, bo coś mu mówiło, że wtedy znajdzie się już całkowicie pod brązową taflą.
Zatapiał się z ekspresową prędkością, przestraszony sięgnął ręką w stronę pnia najbliższego z drzew. Z przerażeniem stwierdził, że nie dosięga. Może i przez jakiś czas chciał umrzeć, ale z pewnością nie w ten sposób! Zresztą już mu to minęło, chociaż i tak pragnął zapomnieć, o tym co się stało, ale postanowił, że zniesie wszystko i nie podda się jak ostatni tchórz. Jednakże takie postanowienia nie zrobiły żadnego wrażenia na błocie, które wciąż i nieubłaganie wciągało jego nogę.
Kilian położył się na ziemi, w tej pozycji przestał zapadać się głębiej w masę, ale i tak nie mógł się z niej wydobyć. Zaczął czołgać się w stronę korzeni jakiegoś drzewa, czuł, że błoto mocno trzyma jego nogę, ale powoli zaczyna puszczać. Odetchnął z ulgą, lecz po chwili zdał sobie sprawę, że jeszcze nie jest bezpieczny, a jego noga wciąż jest zatopiona pod powierzchnią bagna. Znowu ruszył w kierunku korzeni, masa powoli puszczała, a on posuwał się nadal do przodu. W końcu dosięgnął do korzeni, przyciągnął się do nich. Błoto mlasnęło obrzydliwie i wypuściło nogę Kiliana ze swoich kleszczy.
Wstał, otrzepał się i ruszył dalej. Chodził ostrożniej, gdyż brązowa masa ukradła mu jego buta, a nie chciał się nabić na leżące wokół szyszki i poza tym nie pragnął wdepnąć ponownie w bagno, dobrze się maskujące, na błotnistej ziemi.
Gdy dotarł do końca lasu, jego oczom ukazała się mała wioska. Na jej widok zabolało go coś w środku, wyglądała tak domowo, spokojnie, tak jak wyglądało jego życie, jeszcze kilka dni temu. Zacisnął zęby i ruszył ku zabudowaniom.
Przystanął przed drzwiami chatki krytej strzechą, obawiał się, że o tej porze gospodzarze są od dawna w polu. Wzruszył ramionami, nie zaszkodzi sprawdzić, jeśli mu otworzą, planował zapytać się, czy potrzebują dodatkowych rąk do pracy. Zapukał w sosnowe drzwi, nie usłyszał ze środka żadnego poruszenia, więc ponowił ruch. Kiedy miał już zapukać kolejny raz, drzwi otworzyły się, a jego oczom ukazała się niska starsza kobieta, o poważnej twarzy. Na jego widok, wykrzywiła się z obrzydzeniem.
- Czego chcesz przybłędo? - Rzekła z wyraźną wyższością.
- Chciałbym pracować w zamian za wyżywienie i dach nad głową.- Odparł chłopak.
- Świnie nie umieją pracować - ucięła kobieta i zatrzasnęła drzwi.
Kilian obszedł w ten sposób całą wioskę, a wieśniacy odpowiadali mu mniej, lub bardziej ostro. Zostało mu ostatnie gospodarstwo, już dosyć zniechęcony skierował się w jego kierunku, zapukał.Po chwili otworzył drzwi przysadzisty mężczyzna, ocenił wygląd przybysza, zmarszczył brwi i już chciał go wygonić, ale w ostatnim momencie zmienił zdanie, gdyż stwierdził, że młodzik nie wygląda na typowego złodziejaszka, był zagubiony.
- Co cię tu sprowadza? - Spytał się.
- Praca, za jedzenie i dach nad głową.
- Dodatkowych rąk do pracy, to mi nie brakuje - stwierdził mężczyzna. - Idź do innej wsi, może tam cię przyjmą.
- W którym kierunku mam iść, żeby do niej dojść?
- Na północny-wschód - wskazał na dróżkę wychodzącą ze wsi. - Kieruj się tą ścieżką, po kilku godzinach dojdziesz do celu. - Po chwili dodał - poczekaj.Mężczyzna wszedł do chaty, po minucie pojawił się znowu z bochenkiem chleba w ręce.
- Masz - rzekł i podał go Kilianowi.
Chłopak przez chwilę się wachał, czuł się trochę jak żebrak, ale na widok jedzenia żołądek skręcił mu się z głodu, więc czym prędzej przyjął podarunek.
- Dziękuję - rzekł, a mężczyzna kiwnął mu tylko głową i zamknął drzwi.Kilian ruszył ścieżką na północny-wschód jedząc chleb, który chociaż zwyczajny, bardzo mu smakował. Droga wiodła przez pola, chłopak ślizgał się po pokrywającym ją błocie, ale słońce, które wznosiło się do góry, zaczęło coraz bardziej przypiekać i osuszać glebę.
CZYTASZ
[Zawieszone] Zwiadowcy|Późne Lata|Cisza przed burzą
Fanfiction[Zawieszone] Akcja dzieje się około 70 lat po akcji książek Johna Flanagana. Opowiada o chłopaku imieniem Kilian... Albo nieważne, jeśli chcecie, dowiecie się sami.