Kilian siedział na miejscu woźnicy na wozie z pszenicą i żytem. Chłopak czekał na swoich przybranych rodziców, z którymi wybierał się na rynek, do pobliskiego miasteczka, by zarobić trochę grosza. Wreszcie drzwi od drewnianej chałupy otworzyły się, ze środka wyszli kobieta i mężczyzna, zazwyczaj ubrani w brudne robocze ciuchy, teraz mieli na sobie proste stroje. Tak naprawdę nie byli jego rodzicami, trzy lata wcześniej, gdy miał dwanaście lat, opowiedzieli mu prawdziwą historię o jego rodzinie.
Pewnego dnia usłyszeli hałasy z lasu, zaciekawieni ruszyli to sprawdzić. Gdy dotarli do leśnej ścieżki, zauważyli kobietę w dziwnej szarozielonej pelerynie, wokół której leżały trupy czterech mężczyzn i pałętało się pięć koni. Kobieta dała im dziecko, prosząc, by się nim zaopiekowali. Przed śmiercią zdołała, tylko powiedzieć jak się nazywa, później zmarła. Przewiesili ją przez konia, by zawieźć ją do wioski i urządzić jej pogrzeb, ale koń przestraszony odgłosem kopyt na dróżce, uciekł w las, nie udało się go złapać.
I oto cała historia, oto wszystko co wiedział, o swoim pochodzeniu! Nic więcej. Spojrzał na swoich opiekunów, może i oni nie byli jego prawdziwymi rodzicami, ale był z nimi zżyty, w końcu to oni opiekowali się nim, odkąd tylko pamiętał.
A jednak często sobie wyobrażał, jak wyglądali jego rodzice, czym się zajmowali, jacy byli. Chciał to wiedzieć, ale nie miał żadnych faktów, w oparciu o które mógłby zacząć poszukiwania.Kiedyś powiedział to Sarze, swojej przyszywanej matce, na co ona odpowiedziała mu tylko, że niektórych rzeczy nigdy się nie dowiemy, i że ta sprawa najpewniej do nich należy. Nic nie odpowiedział, ale nie zgadzał się z tym. Nie lubił takiego bezmyślnego poddawania się: "Nie możesz czegoś osiągnąć przez długi czas, to znaczy, że tego się nie da osiągnąć!" Koniec kropka.
On tego wprost nienawidził. Jego wrodzona przekora nie pozwalała mu zaakceptować tej teorii. Potrzebował faktów. Faktów, których nie mógł zdobyć.Otrząsnął się z zamyślenia i usiadł na tyle wozu razem z Sarą. Jego przyszywany ojciec - Paul zajął miejsce woźnicy i pogonił bacikiem dwa konie do kłusu. Jechali przez pola, było ciepło i duszno, ale dało się wytrzymać. Kilian sennie rozglądał się na boki, wszystko wyglądało tak pięknie, że aż chciało się żyć. Droga pięła się w górę i przez pewien czas prowadziła przy krańcu skarpy, w tym miejscu zawsze trzeba było uważać, by nie spaść z grani, bo szlak był dosyć wąski.
W pewnym momencie z pobliskiego drzewa z dzikim wrzaskiem zerwał się jakiś ptak. Konie się spłoszyły i zrobiły kilka kroków w bok, dwa koła znalazły się za granią, wóz zaczął przechylać się w jej stronę. Nagle znieruchomiał, wszyscy odetchnęli z ulgą.
- Dobrze, teraz powoli przechodzimy na drugą stronę wozu - rzekł Paul, zdobywając się na spokojny, rzeczowy ton.
Zaczęli czołgać się ostrożnie, jak najdalej od grani, niestety ruch spowodował, że pojazd przechylił się jeszcze bardziej. Worki z pszenicą i żytem zjechały na dół, próbowali je zatrzymać, ale na próżno.
- Skaczemy, szybko! - zawołał Paul i odciął konie od pojazdu, ale na skok było już za późno, wóz stoczył się z grani, obijając się o liczne kamienie, jak wielka piłka.***
Kilian otworzył oczy. Miał sen, okropny sen. Śnił o tym, że jechał z rodzicami do miasta, wóz, którym zdążali, spadł z grani. Chłopak odgarnął włosy z czoła, gdyż zasłaniały mu widok, syknął z bólu, całe ciało miał potłuczone. Przetarł oczy i zamarł, znajdował się na stromym zboczu, które z pewnością było daleko od domu, zmierzchało. Przed nim, około 50 metrów dalej znajdowała się sterta połamanych w drzazgi desek, obok niej leżały porozrzucane koła.
Więc, to wszystko nie było snem, to działo się naprawdę! Kilian zerwał się na równe nogi i pomimo bólu podbiegł do żałosnych szczątek pojazdu. Zaczął rozgarniać deski, drzazgi wbijały mu się w ciało, ale on nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Odgrzebał dłoń, zaczął drążyć ze zdwojoną siłą. W końcu ze stosu wychynęły dwie postaci, leżały na szczątkach przytulone do siebie. Ich ciała były zmasakrowane, całe pokryte drzazgami oraz zakrzepłą krwią.
Spróbował wyczuć ich puls. Nic. Nie chciał się tak łatwo poddawać, spróbował jeszcze raz. Znowu nic. Ich skóra była zimna i blada. Powoli opadł na kolana, po policzkach pociekły mu łzy, nie chciał w to uwierzyć, chociaż wniosek nasuwał się sam. To była jego jedyna rodzina, opiekowali się nim, choć przecież nikt im nie kazał, to byli wspaniali ludzie, nie zasługiwali na taką śmierć. To byli jego rodzice, jego najbliżsi, zawsze pogodni i pełni chęci do życia. Nie powinni byli umierać, nie tak. Przez chwilę wpatrywał się, w ciała leżące przed nim, wciąż czepiając się głupiej nadziei, że jednak się poruszą, jednak nic takiego się nie stało. Padł na ziemię i poddał się uczuciu bezkresnej pustki.
***
Obudził się kolejnego dnia o świcie, ktoś się nad nim pochylał. Kilian wstał i spojrzał na intruza, był to mężczyzna w brązowym, brudnym płaszczu.
- No, obudziłeś się, a właśnie myślałem, że to trzeci zmarły, którego trzeba pochować - powiedział nieznajomy i dodał: - rusz się, bo inaczej ciebie samego tu pozostawię.Kilian zauważył, za mężczyzną parę koni, przez których przewieszone były ciała Sary i Paula. Krew w nim zawrzała, że tak podle potraktowano jego opiekunów.
- Co zamierzasz z nimi zrobić?! - spytał ostro.
- Spokojnie, spokojnie ja tylko, chcę zawieść ich do miasta i sprawić im godny pochówek. Możesz iść ze mną.Kilian skinął głową, na znak, że tak właśnie zamierzał i skierował się ku koniom. Nie ufał zbytnio temu mężczyźnie, niemniej jednak był zadowolony, że jego przybrani rodzice będą mieli porządny pogrzeb.
CZYTASZ
[Zawieszone] Zwiadowcy|Późne Lata|Cisza przed burzą
Fanfic[Zawieszone] Akcja dzieje się około 70 lat po akcji książek Johna Flanagana. Opowiada o chłopaku imieniem Kilian... Albo nieważne, jeśli chcecie, dowiecie się sami.