Rozdział 5

148 21 8
                                    

Od przykrego dnia, kiedy musiał uciekać przed psami, minęły nie całe trzy doby, przez ten czas praktycznie włóczył się po lesie. Wcześniej chciał dostać się do miasta, ale teraz bał się, że uznają go za złodzieja i poszczują go na psami, wypędzą, czy zrobią coś na równi okropnego.

Żył w lesie, zdala od ludzkich osiedli, odżywiał się głównie jagodami i orzechami leszczyny, jednak nie było ich za dużo, więc chodził głodny. Starał się trzymać blisko wody, ale nie było to łatwe, gdyż obok niej mieściło się sporo wiosek, a on wolał ich unikać. Szedł z jednego miejsca na drugie, próbując, nie zastanawiać się nad przyszłością, która niosła ze sobą pustkę. Wcześniej miał nadzieję, że szczęście samo do niego przyjdzie, lecz teraz wiedział, że musi o nie zawalczyć. Tylko, co zrobił źle, gdy chodził po wioskach, szukając pracy? Co zrobił źle, że nikt, a nikt go nie przyjął, że wypędzano go lub szczuto?
Nie wiedział, wiedział tylko to, albo odważy się walczyć, albo zginie samotnie w lesie. Nie miał ochoty zrobić pierwszego kroku, jeszcze nie.

Kilian chodząc, utykał, gdyż rana, która pierwszego dnia wydawała się, że się goi, w następnych zaropiała i zaczęła boleć.

Było już popołudnie, noga z każdą chwilą dawała się coraz mocniej Kilianowi we znaki. Co kilka kroków przystawał,  ból w łydce był nieznośny, a rana wyglądała coraz gorzej. Chłopak bardzo żałował, że nie zna się na ziołach, gdyż zrobił wszystko co w jego mocy, a nic się nie poprawiło. Spróbował skakać na jednej nodze, ale po kilku skokach stwierdził, że to bez sensu, bo noga wciąż go bolała, a on tylko bardziej się męczył. W pewnym momencie noga odmówiła mu posłuszeństwa, a on upadł na ściółkę. Podczas upadku skóra się naciągnęła i strup pękł. Ból  przeszedł przez całą nogę, aż Kilian cicho zakrzyknął. Z pękniętego strupa pociekła krew.

***

Arsen jechał stępem w stronę swojej chatki, był zmęczony i czekał na chwilę odpoczynku przy kawie. Dzień był pogodny, przez liście przenikało światło słoneczne, a lekki wiaterek poruszał koronami drzew. Konik w pewnym momencie parsknął, Arsen spojrzał na niego pytająco.
- Ktoś jest na prawo, za krzakami, jest zraniony, czuję zapach ropy.

Arsen zsiadł z konia i ruszył w stronę krzaków, nie sądził, żeby czekało tam na niego niebezpieczeństwo, tym bardziej, że ten, który tam siedział, był zraniony, ale w razie czego Arsen był przygotowany. Nagle usłyszał cichy okrzyk pełen bólu, przyspieszył kroku. Wyszedł zza krzaków i ujrzał drobną postać chłopca, na oko kilkunastoletniego, był wychudzony, miał całe podarte ubranie, a na jego łydce widniała ropiejąca szrama.

Chłopak miał opuszczoną głowę, ale gdy Arsen stanął przed nim, uniósł ją gwałtownie, na widok mężczyzny stojącego przed nim, chciał zerwać się na równe nogi, ale natychmiast tego pożałował, gdyż rana na jego łydce otworzyła się jeszcze szerzej. Jego oczy były pełne lęku i nieufności, jakie mógłby czuć, tylko człowiek, który doznał wielkiego bólu. Arsen zawsze patrzył ludziom w oczy, w ten sposób mógł się dowiedzieć z kim ma doczynienia, teraz zrobiło mu się żal chłopca, siedzącego przed nim, bo wiedział, że doświadczył on wielu rzeczy za starych, na jego wiek.

- Spokojnie, nic ci nie zrobię - uniósł ręce.
Chłopak zmarszczył brwi.
- Kim jesteś? - Spytał już dosyć uspokojony, ale wciąż niepewny, co do zamiarów Arsena.
- To raczej ja powinienem cię, o to zapytać, ale jak już spytałeś, to równie dobrze mogę ci powiedzieć - Arsen.
Chłopak skinął głową.
- Kilian.
Arsen nie dał niczego po sobie poznać,  ale imię pociągnęło za sobą wspomnienia, które dotyczyły jego syna - Kiliana, byłby w podobnym wieku, co ten chłopiec, gdyby tylko żył.
- Trzeba się zająć twoją raną, jest poważna. Dasz radę chodzić?
Kilian skrzywił się i odparł:
- Nie bardzo.

- To pojedziesz na moim koniu, mam nadzieję, że umiesz. - Arsen gwizdnął przeciągle, a zza krzaków wyłonił się niski, beczułkowaty konik.
- Nie umiem.
- Trudno. Masz jakąś rodzinę w pobliżu? - Spytał Arsen, chociaż domyślał się odpowiedzi, zauważył jak chłopak sztywnieje, a w jego oczach pojawił się smutek, niczego nie odrzekł. - Mam rozumieć, że w ogóle jej nie posiadasz?
Kilian ledwo zauważalnie kiwnął głową. Arsen westchnął i zastanowił się, co ma zrobić. Gdyby przywiózłby chłopaka do wsi, wieśniacy przyjęliby go, ale z pewnością nie darzyliby sympatią, ani tym bardziej zaufaniem, rannego chłopaka, jakby  znikąd. Postanowił więc dać mu schronienie na czas, aż wyzdrowieje, a wtedy dać mu trochę pieniędzy, żeby mógł zacząć nowe życie.
- No to, chodźmy do mojej chatki, jest niedaleko. - rzekł i wskazał na pieniek obok konika - wejdź na niego zdrową nogą.
Kilian zrobił to.
- Teraz przerzuć chorą nogę, przez łęk siodła.
Kilian uczynił to i syknął przez zęby, gdyż jego rana na nowo się rozwarła.
Arsen pogłaskał konika po szyi, dając znak, by pozwolił Kilianowi, na to, by ten pozostał w siodle.

***

Kilian jechał stępa na beczułkowatym, kudłatym koniku . Trzymał się siodła, by nie spaść, noga pulsowała mu bólem. Obok szedł mężczyzna w dziwnym szarozielonym płaszczu, który przedstawił mu się jako Arsen, chłopak nie widział dokładnie jego twarzy, bo skrywała się w cieniu kaptura. Kilian był mu wdzięczny, bo przyszedł mu z pomocą, gdy chłopak już stracił wszelką nadzieję i był pewny, że zginie w tym lesie. Pomógł mu jako jedyny od dawna.

Kilian zastanawiał się, kim on może być. Może jakimś rycerzem? - Pomyślał chłopak, ale natychmiast odrzucił to przypuszczenie, gdyż mężczyzna był raczej za niski, jak na wojownika, a Kilian nie zauważył, żeby nosił przy sobie miecz. Za to, spostrzegł dwa noże u pasa, oraz kołczan ze strzałami, przewieszony przez ramię i łuk. Mężczyzna stwarzał wokół siebie aurę tajemnicy, a broń i płaszcz kojarzyły się Kilianowi z czymś. Niestety myśl umykała przed nim, więc w końcu poddał się, bo wiedział, że w ten sposób, niczego nie osiągnie.

Po kilku minutach dotarli do drewnianej chatki w środku lasu, obok niej stała stajnia, a dziesięć metrów dalej płynął malutki strumyczek. Arsen kazał Kilianowi zejść z konia, chłopak zsunął się z grzbietu wierzchowca i stanął na jednej nodze.
- Wejdź do środka - Arsen wskazał na chatkę i dodał - jeśli dasz radę.
- Dam radę, panie.
Mężczyzna westchnął.
- Nie nazywaj mnie "panem", nie jestem szlachcicem.
- Mam mówić "sir"?
- Nie, mów mi po imieniu.

Kilian kiwnął głową i ruszył ku chatce, a Arsen zaprowadził konika do stajni i zdjął mu siodło. Quick, bo tak miał on na imię, przechylił łeb na bok.
- Nie dostrzegasz tej ironii? Tego dnia około piętnaście lat temu urodził ci się syn Kilian i właśnie dzisiaj znalazłeś w lesie chłopca o tym samym imieniu. Dziwny zbieg okoliczności.
- Też się nad tym zastanawiam.
- Nawet oczy ma takie same, jak tamten Kilian, który z kolei miał je po matce.
- Nie przypominaj mi o nich, nigdy nie pogodzę się z tym, że ich straciłem. Czy ty mnie dręczysz? - Arsen zmarszczył brwi i spojrzał na swojego wierzchowca.
- Nie możesz tak żyć, musisz to zaakceptować, przecież każdy umrze prędzej, czy później.
- Wiem, że powinienem się z tym pogodzić... - rzekł i przerwał w pół zdania.
- Ale nie umiesz. - Dokończył za niego Quick.
- Tak, nie umiem - rzekł zwiadowca.
- Mam już tego dość, sądziłem, że się po tym pozbierasz, ale ty przez piętnaście lat jesteś praktycznie w żałobie. Niby funkcjonujesz, ale to cię z dnia na dzień wyniszcza! - Konik parsknął.
- Pewnie tak - odrzekł Arsen i wyszedł ze stajni.
Quick pokręcił łbem, myśląc o tym, jak często osoby, które ogarniają państwowe sprawy, nie potrafią ogarnąć własnego życia.

[Zawieszone] Zwiadowcy|Późne Lata|Cisza przed burząOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz