Rozdział 4

158 18 0
                                    

Kilian dążył drogą ku kolejnej wsi, nie oczekiwał, że znajdzie tam pracę, szedł tak jedynie z przyzwyczajenia, bo nie miał żadnego sensownego pomysłu, co ze sobą zrobić, bo może jednak będzie miał szczęście. Był zniechęcony, spragniony, głodny, brudny i śmierdział. Przez kilka ostatnich dni chodził od jednej do drugiej w poszukiwaniu pracy, lecz nikt nie chciał mu jej ofiarować. Wszyscy odmawiali mu, niektórzy na niego krzyczeli i wypędzali go. Nikt również nie dał mu schronienia, chodźby na jedną noc, przez co był zmuszony do spania w lesie, a w związku z tym jego strój był nader brudny. Większość nawet nie wdawała się z nim w rozmowy, gdyż jak ocenili jego wygląd, czym prędzej zamykali mu drzwi przed nosem. Niektórzy dawali mu coś do jedzenia i grzecznie odmawiali, mówiąc, jak może dojść do kolejnej wsi, chcieli się go jak najszybciej pozbyć.

Szedł ścieżką przez las, w którym panowała cisza, jeśli nie liczyć śpiewu ptaków, przerywana co jakiś czas odgłosami, które świadczyły o tym, że to nie jest cisza wymarłego miejsca. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że towarzyszy mu dziwny szum, pomyślał, że to wiatr, ale zorientował się, że nie czuje chodźby najsłabszego powiewu. Zaczął się zastanawiać, co mogłoby wydawać ów dźwięk, który w miarę posuwania się do przodu przybierał na sile. Odgłos był mu znany, nagle Kilian już wiedział, oblizał usta, spierzchnięte z powodu braku wody, to był strumyk.

Zaczął biec w stronę, z której dochodził szum, aż przystanął, nad płynącym wartko potoczkiem, uklęknął przed nim i posmakował krystalicznej wody, była bardzo orzeźwiająca. Wszedł do niej i zaczął pić ją łapczywie, aż wreszcie zaspokoił swoje pragnienie. Później  pływał tak długo, aż poczuł, że jest czysty i odświeżony, a cały brud z jego ubrań zniknął. Wyszedł z wody i rozłożył się na trawie, by szybciej wyschnąć. Szum wartkich wód strumyka, uspokajał go, pomyślał, że na chwilkę zamknie oczy. Nie zauważył, kiedy zasnął.

Obudził się, gdy zaczęło zmierzchać. Przez chwilę nie wiedział, ile czasu minęło, czy to jeszcze ten dzień, czy następny, podpowiedziało mu to, jego jeszcze dosyć mokre ubranie. Spał może z godzinę. Skierował się z powrotem w stronę drogi i ruszył nią ku wsi. Słońce już zaszło, więc zrobiło się chłodno, tym bardziej dla Kiliana, którego strój nie zdążył dobrze wyschnąć.

Gdy zapadł wieczór, zauważył światełka w ciemności, które oznaczały, że blisko znajduje się wioska, przyspieszył kroku. Pomyślał, że warto by było spytać się o drogę do jakiegoś miasteczka, by tam poszukać pracy.

Doszedł do wioski, stanął przed pierwszą lepszą chatą i zapukał do drzwi. Kilka metrów dalej siedziały dwa psy, patrzyły uważnie na Kiliana i szczerzyły złowieszczo kły, wyglądały jakby w każdej chwili były gotowe rozszarpać go na kawałki.
- Bo są gotowe - poprawił się w myśli Kilian.
Siedziały spokojnie pod drzewem, a chłopak obserwował je przez cały czas kątem oka.

Drzwi otworzył żylasty mężczyzna, który oświetlił latarenką całą postać Kiliana.
- Czego? - Warknął.
- Szukam pracy...
- Szukasz pracy? Chyba kogoś łatwowiernego, kogo można by było okraść. Spływaj.
Kilian poczuł się urażony, tym jakże mylnym osądem.
- Nie jestem złodziejem.
- Każdy tak mówi. Powiedziałem, spływaj - rzekł stanowczo.
- Nie wie pan, jak dużo już wsi przeszedłem, starając się o pracę i nic.
- Odejdź!
- Proszę...
- Nie! - krzyknął.
Mężczyzna spojrzał na psy i wskazał na Kiliana. Chłopak nie czekał na dalszy rozwój wypadków, przeczuwając, co zamierza pan tych zwierząt, puścił się biegiem.

- Bestia, Kieł! Brać go! Wygońcie tego złodziejaszka! - Usłyszał za sobą głos, a potem wściekłe ujadanie psów zagłuszyło wszystko inne.
Dopadł krańca lasu, zerknął za siebie, zwierzęta były dwadzieścia metrów za nim, a odległość się ciągle i nieubłaganie zmniejszała. Wytężył siły, nigdy w życiu nie biegł tak szybko, jak teraz, ale co z tego skoro psy były szybsze. Lawirował między drzewami i przeskakiwał przez niskie krzaki, a zwierzaki, chociaż szybkie, były mało zwrotne, więc zyskiwał w ten sposób więcej czasu. Wiedział, że długo tak nie wytrzyma, psy były już pięć metrów od niego. Po ciele spływał mu pot, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy.

Nagle wpadła mu do głowy pewna myśl, żeby wejść na drzewo. Psy nie umieją się wspinać, a nawet jeśli te potrafią, to zawsze będzie można odłamać którąś z gałęzi i je po prostu nią walnąć. Tylko będzie musiał działać szybko, wybrał drzewo i zebrał się w sobie, wiedział, że jeśli zrobi coś źle, może go to kosztować życie.

Biegł w stronę drzewa, był kilka metrów od niego, gdy potknął się o wystający korzeń. Przewrócił się, ale szybko wstał, jednak to wystarczyło, by psy znalazły się metr od niego. Doładowany adrenaliną Kilian w jednej chwili dopadł do drzewa, dużego i rozłożystego dębu. Chwycił się najniższej gałęzi, podciągnął się do góry, w tym samym momencie poczuł, jak kły jednej z bestii ocierają się o jego łydkę, rozrywając skórę i nogawkę spodni. Kilian wydał z siebie cichy okrzyk, ale pomimo bólu wspiął się wyżej, jak najdalej od psów.

Przysiadł na rozwidleniu grubego konaru, z rany leciała ciemna krew, która spływała w dół po nodze. Podczas ucieczki przed psami zaliczył wiele obtarć, a jego strój, zresztą już wcześniej w niezbyt dobrym stanie, miał w wielu miejscach przetarcia lub też dziury, nie licząc już rozdartej nogawki. Spojrzał na ranę, nie prezentowała się najlepiej. Oderwał strzępek nogawki, napluł na niego i oczyścił sobie ranę, zagryzając z bólu zęby.

Zerknął na zwierzęta, były pod drzewem i wlepiały w niego swoje wściekłe, głodne oczy. Nie ujadały, praktycznie nie wydawały żadnego odgłosu, siedziały w całkowitej ciszy, co przerażało Kiliana jeszcze bardziej, gdyż wydawało się jak gdyby planowały, jak go tu dopaść. Wzdrygnął się na myśl, że tylko dzięki szczęściu nie zrobiły mu czegoś gorszego od rany na łydce, znowu minął się o włos ze śmiercią. Wcześniej, wywrócił się wóz, teraz, ktoś próbował poszczuć go psami i jeszcze kiedyś, jego matka walczyła w obronie swojej i jego, ona zginęła, on przeżył.

Jego matka walczyła z jakimiś ludźmi, podobno rycerzami, była wyjęta spod prawa? Przecież rycerze zawsze byli dobrzy i działali na rzecz króla, przynajmniej w opowieściach. Tylko że, czy w takim wypadku atakowaliby matkę z dzieckiem? Kim ona była? Z zamyślenia wyrwał go przenikliwy gwizd w powietrzu, po nim nastąpił nagły ruch u podstawy drzewa, psy jednocześnie zerwały się ze swoich miejsc i popędziły za siebie. Kilian odetchnął z ulgą i ułożył się wygoniej w koronie drzewa. Była już noc, a on jakoś nie miał ochoty zejść na ziemię, bo miał wrażenie jak gdyby psy tylko udały, że odeszły, a tak naprawdę czyhały na niego skryte za krzakami.  Postanowił więc się przespać.

[Zawieszone] Zwiadowcy|Późne Lata|Cisza przed burząOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz