29.05.2018r.
Dla OyasunaChan
Jednym pchnięciem przycisnął starszego łyżwiarza do miękkiej pościeli, wyciskając na jego wargach brutalne, ale wciąż bardzo namiętne pocałunki.
Ponieważ jedyne co ich łączyło to seks - nigdy nie mieli wiele czasu. Przelotnie spotykali się w pokojach hotelowych, szatniach lodowisk, toaletach wielkich centrów sportowych... Zawsze na krótko, zawsze dla jednego celu, zawsze, zawsze, zawsze...
Żeby się pieprzyć.
Niezależnie gdzie, choćby nawet chodziło o gołą ziemię w lesie na przypadkowym i bardzo szybkim spacerze.
Pocałunki.
Od nich zaczynał.
A potem zdejmował jego ubranie bez chwili namysłu, bez żadnego zawahania, chociaż zawsze wydawało się za dobre i za ładne jak na ich krótkie, przelotne chwilę wykradane światu ukradkiem, aby zaspokoić prymitywne pragnienia.
To on był na górze.
To do niego należały czerwone usta, które męczył nieustannie. I jasna skóra, którą obsypywał pocałunkami dążąc jednocześnie prosto do tego, aby wejść głęboko w ciasne, pulsujące wnętrze. Nie zostawił malinek, bo łączyły ich krótkie chwile wydzierane światu wbrew zasadom. Nie zostawiał malinek, a jednak całował. Wodził ustami po japońskiej jasnej skórze, po japońskiej łabędziej szyi, po japońskich brązowych sutkach, po japońskich wąskich biodrach... Pochłaniał nimi całe to japońskie ciało, patrząc z satysfakcją i przyjemnością jak wije się pod nim chętne i uległe, gorące. Najpiękniejsze zawsze wydawały mu się zamglone brązowe oczy.
To a nie patrzył, gdy wsuwał się głęboko do środka, pozwalając przy tym aby mniejsze ręce chwyciły się do rozpaczliwie. Bo kochanek zawsze przywierał do niego jak tonący do brzytwy, jakby następne spotkanie miało nie nadejść, jakby następne sekundy miały nigdy nie mieć miejsca, jakby życie właśnie dobiegało końca.
I trzymał się.
Trzymał się wtulony w niego w miarę możliwości, i jęczał głośno, słodko, wymawiając niezdarnie jego rosyjskie imię ze swoim naiwnym, japońskim akcentem.
- Jessszcze!~~ - błagał, napinając mięśnie, gdy jego twardy penis uderzał w najwrażliwsze zakamarki ciasnego wnętrza. - Jessszcze! - błagał, gdy jego głos przesadzał się w rozkoszny krzyk.
Zawsze uciszał go pocałunkiem.
Zawsze odrywał się, gdy tylko krzyk milkł. I sycił się czerwoną twarzą, zamglonymi oczami, rozchylonymi wargami przez które ulatywały kolejne rozpaczliwe oddechy. Sycił się nawet łzami zawodu, ściekającymi w dół miękkich policzków.Jednym ruchem zdjął z mężczyzny koszulkę w falisty motyw, aby zaraz potem znów uciszyć jego usta namiętnym pocałunkiem.
Wszystko, co miało się zaraz stać obaj znali na pamięć, ale to nie zmieniało tego, że nie chciał...
...nie chciał usłyszeć prośby, aby nareszcie przestał biec, rozpychać się wśród ludzi łokciami, roztrzaskiwać przeszkód pięściami i... Nareszcie został.
Został po pocałunkach, zdejmowaniu ubrań, seksie, orgazmie... Chociaż na krótką chwilę przystanął, aby spojrzeć na skulone na łóżku ciało i usłyszeć jak zdławiony japoński głos błaga, aby wrócił.Był Mistrzem.
Był Jurijem Plisetskym.
Był tym, który nie mógł się zatrzymać ani usłyszeć tych bezradnych błagań nawet jeśli coś w nim było stanowczo przeciw dalszemu biegnięciu ku kolejnym szczytom, które pragnął zdobyć bardziej z przyzwyczajenia niż faktycznego pragnienia.
- Jessszcze! - jego mocnym ruchom towarzyszył znów ten rozkoszny, japoński krzyk.
I dzięki temu mógł przynajmniej usiłować zapomnieć, że gdzieś po drodze prawdopodobnie obaj się pogubili.
Bo przecież to co ich łączyło to był tylko seks. W czasie wydzieranym wbrew zasadom światu.
CZYTASZ
Łyżwiarski Światek 2
Fanfictionw pierwszej części zaczęło mi się trochę ciężko dodawać z telefonu. Praca bierze udział w konkursie literackim "Splątane Nici"