Rozdział 5

709 74 104
                                    

Kilka przecznic od klubu, w którym nadal trwa półmetek i gdzie pewnie nikt nie zauważył nawet mojego zniknięcia, wchodzimy z Peterem do jednej z bram. Zaczynam się martwić. Może tak właściwie wcale nie znam mojego nastoletniego sąsiada. Może zajmuje się hazardem i chce mnie wykorzystać do spłacenia swoich długów? Albo sam ma wobec mnie inne, bliżej nieokreślone zamiary?

Naprzeciwko bramy stoi spory budynek z zasłoniętymi oknami, do którego prowadzą dość niepozorne, otwarte na oścież drzwi. Ze środka dobiega nas nic innego, jak rockowe, stłumione dźwięki, a właściwie sam bas. Nad wejściem widnieje neonowy szyld z napisem „Rock N' Heavy" – no naprawdę, bardzo oryginalna nazwa.

– Czasem przychodzimy tu z twoim bratem poimprezować – uświadamia mnie Peter.

Faktycznie przypominam sobie, że Mario coś wspominał o tym klubie rodzicom. Chłopaki nigdy nie proponowali, że mnie tu zabiorą, ale też nigdy nie interesowałam się, gdzie spędzają weekendy.

Odetchnęłam z ulgą, bo już chciałam brać nogi za pas.

Przy wejściu Peter wymienia przyjazne uściski z jakimś kolesiem. Płaci mu za wstęp, a on przybija nam na przedramieniu fluorescencyjne pieczątki. Wewnątrz klubu jest ciemno i dość duszno. Zeszło się już sporo osób. Ogłusza nas ciężkie brzmienie, którego w pierwszej chwili nie rozpoznaję. Dopiero po chwili orientuję się, że to Rammstein – ich nie można z niczym pomylić. Moja głowa niemal automatycznie zaczyna poruszać się w rytm muzyki.

Oddajemy nasze kurtki do szatni. Tym razem Peter pilnuje się, żeby nie spojrzeć w nieodpowiednim kierunku. Następnie grzecznie podążam za nim przez pół klubu. Po drodze mijamy parkiet, gdzie bawi się całkiem liczne grono długowłosych facetów i bardziej lub mniej klimatycznych lasek. Atmosfera rockotek nie jest mi zupełnie obca. Za czasów kiedy rodzice zabierali mnie na klubowe koncerty, zdarzało się, że po występie zespołu zostawaliśmy jeszcze chwilę na takiej właśnie imprezie. Jednak to było dawno, pod koniec podstawówki, gdy jeszcze byłam gówniarą.

Podchodzimy do jednego ze stolików z czerwonymi kanapami, przy którym siedzi kilku chłopaków, w większości ze swoimi dziewczynami. Peter wita się z nimi i mnie przedstawia:

– Poznajcie Jo, moją kumpelę. – Peter kładzie dłoń na dolnej części moich pleców.

Przebiega mnie dreszcz. To pewnie przez ten klimat panujący w klubie.

Teraz następuje chwila, której nie cierpię. Wszyscy po kolei zaczynają ściskać moją dłoń i mówić mi swoje imiona, połowy z nich nie słyszę w tym hałasie, ale nieważne, i tak bym nie spamiętała.

– Filipa znasz ze szkoły. – Peter wskazuje chłopaka siedzącego pod samą ścianą, który macha do mnie od niechcenia i posyła cierpki uśmiech.

Dobrze wiem, że mnie nie lubi, moich przyjaciół zresztą też.

Podobna sytuacja odbywa się jeszcze przy dwóch stolikach. Kolejne imiona, kolejne nowe twarze do spamiętania, aż zaczyna mi się powoli kręcić w głowie. Wreszcie Peter zwraca się do mnie:

– To co? Pora się trochę poruszać?

– To chyba nie najlepszy pomysł – oponuję.

– A myślisz, że po co tu przyszliśmy? Widziałem, jak cię na półmetku rwało do tańca, tylko muza ci przeszkadzała...

No proszę. Jak on mnie dobrze zna. A wydawało mi się, że ani razu nie popatrzał na mnie, gdy siedział przy barze.

– Jeśli będzie trzeba, to cię tam zaniosę – dodaje i wskazuje parkiet.

Jednak słyszę znajome dźwięki i jakoś przestaję protestować. Charakterystyczna gitara Iron Maiden rozbrzmiewa z głośników. Puścili akurat Fear of the Dark, wykonanie koncertowe – najlepsze.

Z tobą zawsze ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz