Rozdział 11

643 76 182
                                    

O dziwo impreza się rozkręciła i chyba wszyscy się dobrze bawią. Omal nie przegapiamy północy. Na szczęście Iwona reflektuje się w porę i tradycyjnie, z wybiciem godziny dwunastej, szampan leje się do kieliszków. Składamy sobie jakieś sztywne, wymuszone życzenia, przynajmniej z mojej strony. Czego niby mam życzyć ludziom, których praktycznie nie znam? Zdrowia, szczęścia, miłości, zaliczonej sesji egzaminacyjnej?

Kumple Mariusza są już troszkę wstawieni i usilnie próbują zaszczycić mnie swoimi pocałunkami. Wymiguję się, jak tylko mogę. Robię półobrót, żeby uwolnić się z objęć Dawida, i staję twarzą w twarz z Peterem. Posyłam mu szeroki uśmiech. Mam ochotę rzucić się mu na szyję, ucałować go w policzek, ale wyczuwam bijący od niego chłód. Jego spojrzenie jest lodowate. Chłopak utrzymuje między nami dystans, a ja jakoś nie potrafię zebrać się w sobie i go przełamać.

– Szczęśliwego nowego roku – mówi, patrząc mi w oczy i stuka swoim kieliszkiem o mój. – Spełnienia marzeń.

– Dzięki. – Upijam łuk szampana. – Wygląda na to, że wszystko zmierza w dobrym kierunku i może niebawem się spełnią. – Puszczam do niego oko i uśmiecham się jeszcze szerzej.

Jednak nie jest to do końca prawda. Marek nie odzywał się do mnie od naszego spotkania w kinie. Wysłał jedynie SMS-a następnego dnia, że dziękuje mi za miło spędzony wieczór. Potem jakoś nie było okazji, żeby zamienić z nim choćby kilka zdań w spokoju, a tuż przed świętami Marek się rozchorował i już do przerwy świątecznej nie pokazał się w szkole.

– Tobie też tego życzę – dodaję.

– U mnie jakoś nie wygląda na to, żeby miały się spełnić – po tych słowach Peter przechyla kieliszek i wypija całą jego zawartość za jednym razem.

Ciekawe, co ma na myśli? Mam już go o to zapytać i opieprzyć za dołującą atmosferę, jaką wprowadza, ale nie udaje mi się, ponieważ Mariusz chwyta mnie w swoje objęcia. Zatacza mną kółko w powietrzu, po czym stawia na ziemię i ściska tak, że muszę uważać na swój kieliszek.

– Wszystkiego najlepszego, Jo. – Całuje mnie w policzek. Z jego ust śmierdzi wódą. – Żebyś wreszcie wrzuciła na luz i trochę zmądrzała.

Stukamy się kieliszkami. Posyłam temu palantowi krzywy uśmiech.

– A ja ci życzę, żebyś wreszcie znalazł sobie dziewczynę, która z tobą wytrzyma dłużej niż tydzień, bo jeszcze trochę i zacznę myśleć, że wolisz chłopców.

– Eee, licz się ze słowami – prycha.

Pewnie jest zbyt pijany, żeby zrozumieć mój żart. Myślę, że jutro nie będzie niczego pamiętać.

Po krótkim pokazie fajerwerków, który przyszykowali dla nas Tomek i Andrzej, wracamy znowu do naszych wiejskich przyśpiewek, ale jakoś idzie nam to o wiele gorzej. Między jedną a drugą piosenką robią się coraz dłuższe przerwy na pogaduszki. W końcu kiedy po drugiej w nocy wracam z toalety, gitary chłopaków leżą już na boku, schowane w futerałach. Natomiast rozmowa schodzi na tematy typowe dla studentów. Mario ze znajomymi wymieniają się anegdotami z wykładów, opowiadają sobie kawały zrozumiałe tylko dla nich.

Rozglądam się za Peterem, ale nigdzie go nie ma. Znajduję go wreszcie. Stoi na werandzie w swojej ramonesce. Zarzucam na siebie płaszczyk i również wychodzę na zewnątrz. Opieram się o drewnianą poręcz tuż obok Petera.

– Ty też nie czujesz klimatu? – pytam, wskazując głową ekipę śmiejącą się wewnątrz domu. Peter posyła mi jedynie lekki uśmiech.

– Tak trochę, ale chyba muszę się przyzwyczajać. Od października będę jednym z nich.

Z tobą zawsze ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz