Rozdział 6

174 22 19
                                    

Allie

Za każdym razem, gdy zamykam oczy, mam przed sobą jego twarz. Sylvain oddał za mnie życie. 

To było oczywiste, że któreś z nas musi zginąć, ale nie sądziłam, że stanie się to tak szybko.

Ogromny ból ściska mi serce. Zostawiłam go. Kazał mi to zrobić, ale to niczego nie zmienia. Powinnam zostać i mu pomóc, a przynajmniej spróbować. Ale nie zrobiłam tego. Nigdy sobie tego nie wybaczę, podobnie jak rodzina Sylvaina, którą na pewno spotkam, jeśli uda mi się wrócić do domu.

Podciągam kolana bliżej brody. Siedzę skulona na progu jakiegoś domu, staram się uważnie obserwować ulicę.

Wciąż powtarzam sobie, że nie mogę tak siedzieć. Muszę wstać, znaleźć broń, jedzenie i wrócić do domu. Problem polega na tym, że nie potrafię znaleźć w sobie dostatecznie dużo siły, by to zrobić.

Nagle drzwi za moimi plecami się otwierają, przewracam się do tyłu. Uderzam głową podłogę, przed oczami widzę ciemne plamki.

- Podaj mi jeden sensowny powód, dla którego miałbym cię nie zabić? - słyszę męski głos, na gardle czuję nóż na gardle.

- Co? - pytam, zamroczona przez ból głowy.

Na chwilę zapada cisza, a do mnie powoli zaczyna docierać sens słów i powaga sytuacji, w jakiej się znalazłam.

- Podaj mi powód, dla którego mam cię nie zabijać? - powtarza chłopak, ale tym razem brzmi to jak pytanie.

Nie odpowiadam. Mocno chwytam jego przedramię i popycham je w górę, odciągam nóż od swojej szyi. Całą siłę wkładam w odepchnięcie od siebie trybuta, potem błyskawicznie się podnoszę.

Adrenalina buzuje w moich żyłach, w głowie mam pustkę, działam instynktownie.

Chłopak zatacza się do tyłu, ale się nie przewraca. Jest wyższy ode mnie, ma ciemne włosy i zielone oczy, a to, co wzięłam za nóż, okazuje się być ostro zakończonym odłamkiem szkła.

- Skoro tak stawiasz sprawę... - Peter rzuca się na mnie, więc odchylam się w lewo i wbijam mu kolano w brzuch. Chłopak się krztusi, a ja kopię go w tylną część kolan i przewracam na ziemię, odłamek wypada mu z ręki. 

Sięgam po broń, ale w tym momencie Peter uderza mnie w twarz, tracę równowagę i znów upada, ale tym razem mam broń. To jednak nie trwa zbyt długo, bo zanim zdążę przeturlać się na plecy, coś dociska mnie do ziemi, nie mogę się ruszyć.

- Masz ostatnią szansę - informuje mnie chłopak z Chicago, mocniej przyciskając mnie kolanem do podłoża. 

- Mam jedzenie - wyrywa mi się, zanim zdążę pomyśleć. To moja jedyna szansa.

- Gdzie? 

- Ukryte, dwie przecznice stąd - mówię na jednym wdechu, coraz trudniej mi złapać powietrze. - Zaraz mnie udusisz...

Ciężar momentalnie ustępuje, łapczywie biorę głęboki wdech i powoli podnoszę się do pozycji siedzącej.

- Zaprowadzisz mnie tam - rozkazuje Peter, więc tylko kiwam głową. 

* * *

Tobias

Tris klęczy przy otwartej skrzyni, a ja spoglądam do środka ponad jej ramieniem.

- Pusto - stwierdza dziewczyna, jakby to nie było coś oczywistego. 

- Po co organizatorzy mieliby wstawiać na arenę pustą skrzynię? - Christina marszczy brwi.

- Coś musiało w niej być - mówię. - Pewnie ktoś był tu wcześniej i je zabrał.

- Dobra - Tris wstaje z podłogi i otrzepuje spodnie. - Chodźmy stąd.

- Dokąd? - pyta Uriah, kładąc Marlene na ziemi, żeby nie tracić sił.

Zastanawiam się przez chwilę. Na pewno najbardziej niebezpiecznym miejscem jest Róg Obfitości, ale jak dotąd wydawało nam się, że nie ma żadnego innego źródła zaopatrzenia. Chociaż nie mamy żadnej gwarancji, że skrzyń jest więcej i że nie zostały już opróżnione.

- Zawrócimy na rynek - odzywam się. - Sprawdzimy, jak wygląda sytuacja w Rogu i w razie czego się wycofamy. Ale jeśli będziemy mieć szansę zaatakujemy.

Wszyscy przez chwilę myślą nad moimi słowami.

- I tak oto zdobędziemy żarcie - Uriah kiwa głową. - Podoba mi się ten pomysł.

- Mi też - popiera Christina.

Wszystkie spojrzenia skupiają się na Tris.

- Dobrze - mówi. - Chodźmy.

Przed wyjściem wypijamy jeszcze trochę wody, zostaje nam niecałe pół butelki. Nie dobrze. Uriah znów bierze Marlene na ręce i razem wychodzimy na ulicę. Nikogo nie widzę, wszędzie jest cicho. My też się nie odzywamy. Mija prawie godzina, podczas której kilkakrotnie niosę nieprzytomną dziewczynę, zanim udaje nam się dotrzeć w miejsce, z którego dobrze widzimy Róg.

- Wydaje mi się... - brat Zeke'go przekrzywia głową. - Czy nikogo tam nie ma?

Przyglądam się konstrukcji. W środku nie widzę żadnego, nawet najmniejszego ruchu, ale jestem niemal pewny, że zniknęła część rzeczy.

- Musieli się wynieść - mówię, zerkając na Uriaha. Nie jest specjalnie podobny do Zeke'go, ale kiedy na niego patrzę, czuję ukłucie smutku. Jak mam sprawić, żeby wszyscy, na których mi zależy, byli szczęśliwi? Mam tylko jedno życie, mogę je oddać tylko za jedną osobę. 

Podrzucam lekko Mar, żeby lepiej mi się ją trzymało. Najchętniej przerzuciłbym ją sobie przez ramię, ale to nie jest zbyt bezpieczne.

- Idziemy? - pyta Christina.

Mija kilka sekund, zanim zdobywam się na odpowiedź.

- Idziemy.

Powoli wychodzimy zza budynku.

Pierwsza biegnie Christina, za nią Uriah. Później idę ja, wolniej ze wzglądu na dodatkowy balast, a na końcu idzie osłaniająca mnie Tris, niosąca plecak z naszym jedynym dobytkiem. 

- Cztery? - zwalniam jeszcze bardziej i opuszczam wzrok na Marlene. Dziewczyna ma otwarte oczy. - Co się stało?

- Dostałaś w głowę i straciłaś przytomność - mówię. Idę tak wolno, że Tris z łatwością mnie dogania. - Dasz radę iść?

- Chyba tak.

Stawiam ją na ziemi, blondynka trochę się chwieje, ale po chwili odzyskuje równowagę. Razem wznawiamy bieg, teraz już szybszy i swobodniejszy.

W między czasie Christinie i Uriahowi udało się prawie dobiec do samego Rogu. Nagle z wnętrza konstrukcji wyłania się jakiś trybut - rozpoznaję Simona Lewisa, z Nowego Jorku.

Chłopak ma przerzucone przez ramię dwa kołczany strzał, w ręce trzyma łuk. Kiedy tylko nas zauważa sięga po strzałę, ale nie ma czasu jej naciągnąć, bo od razu zostaje kopnięty w bok przez Prawą.

I wtedy to się dzieje. Kilka sekund i już jest po wszystkim. Róg Obfitości eksploduje, płomienie buchają na wszystkie strony, w powietrzu latają metalowe odłamki. Odwracam się i bez namysłu przyciskam Tris do ziemi, osłaniam ją własnym ciałem; Marlene leży pół metra dalej, zasłaniając głowę rękami.

Czekam chwilę, zanim wszystko się uspokoi, dopiero wtedy postanawiam zerknąć za siebie. Prawie cały rynek jest zawalonu rozgrzanym do czerwoności metalem i kilkunastoma skupiskami ognisk, które pewnie jeszcze przed chwilą były naszym jedzeniem.

Zanim zdążę podnieść się z ziemi padają trzy armatnie wystrzały. Na olbrzymim stosie, na którym spłonęły zapasy, palą się również rozerwane na kawałki ciała Christiny, Uriaha i Simona.

16.

Departament Rozwoju Eksperymentów ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz