Rozdział 16

109 16 8
                                    

Thomas

- No dalej, Newt, dasz radę - powtarzam w kółko, mając ślepą nadzieję, że w ten sposób zmotywuję przyjaciela do postawienia kolejnego kroku.

- Daj spokój - Blondyn odsuwa się ode mnie, przewracając się przy tym na ziemię. - To nie ma sensu.

Wczoraj po południu mieliśmy pecha. Chcieliśmy się przedostać do miejsca, w którym stał Róg Obfitości, żeby upewnić się, że nie ma tam nic przydatnego. W połowie drogi wpadliśmy na Peetę zarażonego Pożogą.

To nie tak, że nie mieliśmy szans. Chłopak chyba nie miał zamiaru nas zabić - zachowywał się bardziej, jakby się bronił. Ostatecznie on zwiał, a Newt został ranny.

Zarażony.

A teraz, z każdą kolejną godziną, jest gorzej.

Newt opiera się plecami o tylną ścianę budynku. Niecałą godzinę temu stracił siły i musiałem go podtrzymywać podczas marszu, żeby się nie przewrócił. W dodatku od dłuższego czasu nie mamy wody, a cała twarz Newta wygląda makabrycznie, pokryta nabrzmiałymi żyłami, po brodzie spływa strużka bardzo ciemnej krwi.

- To nie ma sensu - powtarza chłopak. - Nie mamy żadnego celu, to droga do nikąd.

Spuszczam wzrok. Chcę zaprzeczyć, powiedzieć, że wcale nie, że mamy cel i jesteśmy już blisko.

Ale to nieprawda. Jedyną rzeczą, której teraz potrzebujemy, jest serum, które pomogłoby Newtowi. Lek.

Tylko że nie ma żadnego cholernego leku, chociaż DRESZCZ od lat zsyła nas tutaj po to, żeby go znaleźć.

Przypominają mi się ostatnie słowa Teresy.

DRESZCZ jest dobry.

Chciałbym, żeby to była prawda.

- Musimy znaleźć wodę - przypominam Newtowi.

- Idź beze mnie - kręci głową, a kiedy nic nie odpowiadam dodaje - Zostaw mnie.

- Nie, Newt - mówię. - Chodź.

- Idź beze mnie - powtarza.

- Nie - wsuwam mu rękę pod pachę i podciągam do góry, co nie jest łatwe, po Newt na pewno waży tyle co ja, jeśli nie więcej. - Idziemy.

Udaje nam się dotrzeć na kolejną ulicę, tam jednak chłopak znowu wyślizguje się z mojego uścisku. Tak jakby po prostu przestał iść i przewrócił się na ziemię, przy okazji omal nie wywracając też mnie.

- Newt? - pytam, jednak blondyn nic nie odpowiada. - Newt!

Jego klatka piersiowa unosi się i opada, a więc żyje, jednak jego oczy są otwarte, co wyklucza utratę przytomności.

Chwytam go za ramiona, starając się go zwlec ze środka ulicy, ale niewiele to daje.

Siadam obok niego. Nie możemy tu zostać, musimy się ukryć. Rozpaczliwie szukam jakiegoś rozwiązania, ale nic nie przychodzi mi do głowy.

Nagle słyszę szept, tak cichy, że nie jestem pewien, czy Newt naprawdę coś powiedział.

- Newt? - pochylam się nad nim, przytrzymując go za ramiona. Powoli skupia na mnie wzrok.

Chłopak znowu coś mówi, ledwo poruszając ustami.

- Co? - Zginam łokcie, przybliżając prawe ucho do jego ust, żeby lepiej słyszeć. Kiedy w końcu zaczynam rozumieć jego słowa, od razu tego żałuję.

- Zabij mnie, Tommy - szepcze. - Jeśli którykolwiek byłeś moim przyjacielem... Zabij mnie.

Odskakuję od niego, jakby raził mnie prądem. Patrząc na jego twarz spodziewam się zobaczyć szaleństwo w oczach, jednak jeden rzut oka wystarcza, bym zyskał pewność, że chłopak jest zupełnie przytomny.

Departament Rozwoju Eksperymentów ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz