r o z d z i a ł XVIII - Przyczyna i skutek

395 74 12
                                    

   Wątłe światło wciąż odbijało się od ścian pustego już laboratorium oraz jego dopiero co zapastowanych, skórzanych butów. W ręku trzymał plik dokumentów, które po spotkaniu musiał uzupełnić i odłożyć na swoje miejsce. Mężczyzna przez moment stanął na rozwidleniu korytarza, bo w jego głowie toczyły się tysiące myśli. Jedna przeskakiwała drugą tworząc wielki niezrozumiały bełkot.

   Starszy mężczyzna w kitlu zerwał się z miejsca i poszedł w stronę, z której przed chwilą przyszedł. Jego kroki roznosiły się po całym korytarzu wydając dziwnie pusty dźwięk, ten zaś nieprzyjemnie rezonował w jego głowie, dodatkowo mieszając w całym chaosie jego myśli. Następnie stanął przed drzwiami swojego gabinetu, na metalowej tabliczce na drzwiach widniało schludnie zapisane nazwisko i imię.

   Park Joseon.

   Kiedy wszedł do środka momentalnie usiadł za swoim biurkiem. Przez moment pusto spoglądał na swoje trzęsące się, stare dłonie, na które padało światło zza uchylonych żaluzji. Chwilę później rzucił dokumenty w jedną z szuflad i zatrzasnął ją, powodując, że pomieszczenie wypełnił bolesny dla uszu dźwięk. Przecież uporządkuje je jutro, nawet zrobi porządek w swoim biurze. Jednak Joseon tak sobie tylko wmawiał. Bo nie zdąży tego zrobić. Przecież był już jedną nogą w trumnie, a gdy przekroczy salę konferencyjną będzie tylko czekał, aż zostanie w niej zamknięty na zawsze i spuszczony sześć stóp pod ziemię.

   Gdy znów znalazł się na rozwidleniu korytarzy spojrzał na swój fartuch, był lekko brudnawy, ale nie był zbytnio pogniecony. Wciąż wyglądał w miarę profesjonalnie. Kolejno Park odwinął rękawki i zapiął mankiety. Wziął głęboki oddech i udał się do swojego pierwotnego celu. Do sali konferencyjnej.

   Kiedy stanął przed jej drzwiami, czuł się zupełnie tak, jak gdyby odliczał sekundy do własnego ścięcia. I w sumie się nie mylił. Wziął głęboki oddech i pchnął wielkie drzwi, tym samym zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych.

   Mężczyzna szybkim krokiem skierował się na swoje miejsce zaraz obok trójki innych ludzi w białych fartuchach, wszyscy stali przed wielkim, półokrągłym stołem. Za nim siedział on, Bang Byungho, za którym stało jeszcze dwóch wielkich ochroniarzy w gatniturach.

   Jednak Bang już nie mógł wytrzymać, gwałtownie wstał z miejsca pozwalając swojemu krzesłu przewrócić się, z hukiem uderzając o podłogę. Był zły, bardzo zły. Nerwowym krokiem stanął przed nowo przybyłym mężczyzną.

- Park Joseon, czy ty masz jakiekolwiek pojęcie, co tak właściwie zrobiłeś!? - zapytał. A starszy mężczyzna mógł zauważyć wielką pulsującą żyłkę na czole Byungho. Poprawka, nie był zły, był wściekły. Kiedy Park nie odpowiedział, drugi chwycił brutalnie za jego fartuch i przyciągnął bliżej siebie.

- Ja... - starszy nie mógł wydusić z siebie ani słowa, przecież i tak nie miał nic na swoja obronę.

- Kurwa... Dalej nie mamy pojęcia jak to mogło oddziaływać na ludzki organizm, byliśmy w fazie testów... T e s t ó w, dlaczego do cholery wypuściłeś ją do obiegu, co?

- To był przypadek proszę pana - skłamał.

- Mam ci uwierzyć, że przez przypadek wypuściłeś zupełnie niedopracowany obiekt, o którym praktycznie nic nie wiemy? Joseon, czy ty siebie słyszysz? Czy ty kurwa postradałeś zmysły? - zezłoszczony mężczyzna w garniturze odepchnął go do tyłu aby ten się przewrócił. Miał nadzieję, że przy okazji jego głowa przypadkiem zahaczy o kant podwyższenia, ale niestety dla niego, tak się nie stało.

   Po tym wrócił na swoje miejsce i odetchnął, a Park podniósł się z podłogi i znów stanął w linii wraz z pozostałymi osobami w fartuchach. Nie miał pojęcia kim oni byli.

°Tomorrow || Yoonseok + Minjoon Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz