~22~

2.5K 234 26
                                    

Siedziałam przy stole patrząc na wielki stos gofrów, które znikały w zabójczym tempie. Leon zjadł już pięć i właśnie kończył szóstego. Wysmarowany bitą śmietaną pożerał śniadanie aż uszy mu się trzęsły, jednak siedzący obok niego William bił go na głowę z ilością pochłoniętych gofrów.
Nie odezwałam się jeszcze ani słowem i nie tknęłam niczego do jedzenia. Przez Diego odjęło mi apetyt. Wpatrywał się we mnie nieokreślonym wzrokiem. Próbowałam udawać, że tego nie zauważam i się strać jakoś rozluźnić, ale jedyne na co było mnie stać to uśmiechać się do Amy, która nawijała łamaną angielszczyzną opowiadając mi o tym, jak jej się podoba tutejszy klimat.
Mama ciągle stała przy gofrownicy i szczerzyła się, kiedy gofry znikały z talerza. Nie wiem skąd w niej taka anielska cierpliwość. Podejrzewałam, że ma ochotę rzucić wszystko w cholerę i walnąć się do łóżka, zamiast obsługiwać bandę nastolatków z wilczym apetytem.

-Jedzcie, jedzcie- ponaglała ich, a potem ciężko westchnęła myśląc, że tego nie zauważyłam. Parsknęłam cicho śmiechem i odsunęłam krzesło.

-Pomóc ci?

-A zrobisz za mnie kolejne dwadzieścia gofrów?- zaszczebiotała z udawaną słodkością w głosiku, czym przypominała mi Hope Diaz, przygłupią córeczkę Setha Diaza.

Pokręciłam rozbawiona głową i po prostu zaczęłam zmywać naczynia.
Rozmawiałam z mamą o wpadce ojca. Ponoć jechał spokojnie do kwatery przez las i jakiś jeleń wyskoczył mu przed szybą. No i tata skasował auto, a właściwie te głupie zwierze. Potem mama opowiedziała historię, jak wjechała w drzewo tylko dlatego, że się ścigała- uciekała przed tatą i kiedy miała skręcać akurat do niej zadzwonił. Zdezorientowana nie zdążyła wyhamować.
Lubię, kiedy mama wspomina przy mnie ich burzliwą przeszłość. Ich znajomość na początku łatwa nie była. Może i dla mnie jest jeszcze jakaś nadzieja.

-Pyszne było- jęknął przejedzony Leon i odstawił talerz do zlewu.

-Myślisz, że talerzyk magicznym sposobem sam się umyje, wytrze i włoży do szafki?- spytałam zirytowana.

-Widzę, że doskonale się czujesz w roli sprzątaczki, oby tak dalej, to może Diego cię zauważy- rzucił i odwrócił się na pięcie.

Auć. Zabolało. W jadalni zapanowała cisza. Zmarszczyłam brwi i przerzucałam wzrok to na brata to na Diego, który z zainteresowaniem patrzył na całą sytuację.

Czemu Leon tak powiedział?

-Leon sprzątasz całą kuchnię. Rach ciach- ciszę przerwała mama, która z wyższością spoglądała i na mojego brata, i na mojego Mate.

Wyszłam bez słowa z pomieszczenia. Co ja zrobiłam Leonowi, że mi tak dogryzł?

~*~

Rysuję już pół godziny. Na biurku mam pomarańczę, którą próbuję realistycznie odwzorować w moim starym szkicowniku. Niestety do idealnego efektu potrzebowałam spokoju, a ja wciąż byłam zdenerwowana. Od śniadania nie wychodzę z pokoju mimo próśb mamy, która poprosiła, żebym oprowadziła Brazylijczyków po mieście. Nie wiem czy zauważyła, ale do Bostonu mamy godzinę samochodem, a w tym miasteczku za lasem, gdzie chodzę do szkoły nie ma niczego interesującego. Odpuściła po pięciu minutach, za co byłam jej wdzięczna.

Ostatnie piętro dla rodziny Alfy odznaczało się tym, że przeważnie nikt tu nie przebywał. Zwyczajnie panowały tu nudy. Moje młodsze rodzeństwo i sami rodzice woleli przebywać w domku rodzinnym mamy, ale akurat dzisiaj rodzice mieli do załatwiania dziesięć tysięcy spraw, a do tego mieliśmy tych „nieproszonych" gości.

Rozległo się pukanie do drzwi, co mnie totalnie rozproszyło. Zgniotłam zniechęcona kartkę i rzuciłam celnie do kosza.

-Proszę- jęknęłam wzdychając. Oparłam policzek o rękę i spojrzałam kwaśno w kierunku otwierających się drzwi. Do pokoju wszedł Leon. Od razu wydałam z siebie dźwięk głębokiej irytacji. Wstałam, żeby go wyprosić, ale on uniósł ręce w geście, żebym zaczekała z rękoczynami.

Czym do cholery jest Mate?!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz