Czerń w mojej duszy, czerń wokół mnie. Czuję ją tak wyraźnie, jakbym dotykał jej dłońmi, obserwował, rejestrował każdym nerwem w moim ciele. Jednak tak nie jest. Oleista czerń przelewa się wewnątrz mnie, chlupocze, obijając się o ściany mojego ciała, jego granicę i zahacza przy okazji o umysł.
Jest mi zimno. Czuję gęsią skórkę, mógłbym przysiąc, że za chwilę zacznę dzwonić zębami. Musi być tutaj naprawdę lodowato. Choć z drugiej strony to może tylko czerń rozlewająca się na zewnątrz mnie. Od kilku chwil leżę wpatrzony w nicość, nie wiem, gdzie jestem i jak się tu znalazłem. Nie wiem, czy jestem tutaj sam, czy w ogóle jeszcze żyję.
Jedyne co wiem to to, że wokół mnie panują egipskie ciemności. Oddycham tak równo, że wydaje się to prawie podejrzane. Ewentualnie ktoś mógłby pomyśleć, że bardzo mocno śpię. Och, jak bardzo tenże ktoś mógłby się zdziwić, gdyby obstawił taką hipotezę, a później dowiedział się, że nigdy nie śpię mocno.
Ani razu się nie poruszyłem, choć moje lewe ramię boli tak, jakby przebijało je setki igieł. Po tym wnioskuję, że już jakiś czas tutaj leżę. Co chwilę po moim ciele przechodzą dreszcze. Niech będzie przeklęte to lodowate miejsce! Czuję zapach stęchlizny. To, na czym leżę, swą fakturą przypomina nieoszlifowany kamienny blok, jakby było przeznaczone na jakąś budowę.
Mogę tylko gdybać. Nie dowiem się prawdy, nim nie wstanę i nie znajdę włącznika światła w tym dziwnym pomieszczeniu. Pachnie, jak gdyby była to jakaś zamknięta krypta... Muszę pomyśleć. Jeśli zadziałam pochopnie, pod wpływem prymitywnego impulsu, który każe mi teraz biec i szukać wyjścia, popełnię błąd, który z pewnością do mnie powróci. Przecież wszystko, co zrobię, do mnie wraca.
Więc, podsumowując, jestem w jakimś pomieszczeniu, które prawdopodobnie wybudowane jest z kamienia i zdecydowanie pachnie, jakby coś tutaj zdechło. Nie jestem nawet pewien, czy dam radę przyzwyczaić swój nos do tego zapachu.
Słyszę ciche piśnięcie, które przerywa dzwonienie w moich uszach. Tak, to zdecydowanie jakaś krypta lub jaskinia. Wielkie ci dzięki, Thorze, za przygotowanie mi takiego miejsca. Czyżbyś postanowił wtrącić mnie do nowej ce...
Słyszę stęknięcie. Żadne zwierzę nie wydałoby takiego odgłosu. To z pewnością człowiek. Chcę go zobaczyć i natychmiast przekręcić głowę w kierunku źródła dźwięku, ale powstrzymuję się. To byłoby błędem. Zrywając się do pozycji siedzącej, pokazałbym tylko, że od jakiegoś czasu już jestem przytomny, oczywiście jeżeli Thor nie sprzymierzył się z tym aroganckim człowiekiem znającym się na technologii i nie widział, że mam otwarte oczy.
Tak, to mój pierwszy błąd.
Nie mogę ryzykować. Nie teraz.
Teoretycznie patrzę prosto w górę, ale naprawdę pod jakimś kątem. Wiele z ciężaru mojego ciała spoczywa na lewej ręce. Widzę tylko ciemność, która wylewa się ze mnie i pochłania świat. Zamykam oczy. Inicjuję powolny proces zmieniania pozycji, udawania pobudki. Przez chwilę jeszcze oddycham równo, po czym stękam cicho. Delikatnie przesuwam nogę. Ponownie stękam, tylko tym razem głośniej i przekręcam się na drugi bok w akompaniamencie szelestu moich ubrań i ocierania ich o coś, co uznałem za kamień. Moje lewe ramię zdaje się wrzeszczeć z wdzięczności. Szkoda tylko, że próbuje do mnie dotrzeć poprzez ból. Nie przejmuję się, wiem, że kiedyś przejdzie.
Otwieram delikatnie oczy, jakbym spodziewał się zmasowanego ataku światła, który jednak nie nastaje. Jest jaśniej, to prawda, jednak niewiele. Przecieram oczy ręką, jakbym dopiero co wyrwał się z objęć Morfeusza. Jakże często tak kiedyś robiłem...
Zastanawiam się, czy miejsce, w którym się znajduję, jest jakoś ukryte. Thor raczej by o tym nie pomyślał, jego zwoje mózgowe pracują tylko, jeśli chodzi o walkę i tylko w niej wykazują się wiedzą ponad przeciętną, jednak jeśli swym idiotyzmem wywołał litość u ludzi, może to być prawdopodobne. Istnieje zbyt dużo niewiadomych, bym mógł rozwiązać to równanie, przynajmniej w tej chwili.
Powoli siadam, uważając, by czasem nie uderzyć w sklepienie, które może się tu znajdować. Całe szczęście, sufit jest zbyt wysoko i wychodzę z tego manewru bez szwanku. Opieram się o ścianę, na której spoczywał mój wzrok, gdy się obudziłem.
Chciałbym odetchnąć głęboko, ale obawiam się. Może lepiej nie?
Skupiam się na przeciwległej ścianie i wnęce w niej, której zarysy widzę. Tam musi być ten człowiek, którego uprzednio słyszałem. Aż jestem ciekaw, kogóż to zamknął ze mną Thor.
Prostuję nogi, sprawdzam, czy nie zawiodą mnie, kiedy wstanę. Nie, chyba tego nie zrobią. Wzdycham cicho. Jakże ciężko jest poruszać się w ciemnościach. Choć Thor ma doświadczenie, oplatają jego umysł dzień w dzień, u mnie jest inaczej. Nie cierpię w nich błądzić bez obranej ścieżki, a teraz widzę tylko jedną, ledwo widoczną, prowadzącą mnie do tego człowieka.
Wstaję, teraz też uważając na strop. Jest wysoko, mogę iść wyprostowany. Podchodzę trochę bliżej i w zasadzie nie muszę iść dalej. Widzę okrągły kształt, który natychmiast rozpoznaję. Krzywię się w duszy, ale podchodzę. Moje kroki odbijają się echem po pomieszczeniu, kiedy chodzę i cichną, gdy przystaję nad człowiekiem. Aż dziw, że go nie zbudziłem, wydawało mi się zawsze, że taka ważna persona, bohater ludzkości powinien być... Bardziej czujny. Mimo to pochylam się nad nim. Jestem już pewien.
Tak nieładnie, Kapitanie, nieładnie spać, gdy wróg tuż obok.
CZYTASZ
Mały (Wielki) Sekret
FanfictionSamotność zmienia człowieka. Dokładnie to samo robi obecność drugiej osoby tuż obok. A jeśli dodać to tego zamknięte pokoje i bolesne wspomnienia, człowiek może stać się zupełnie innym, nowym sobą. Pytanie tylko, czy nowe zawsze jest lepsze? Czy w t...