15. Loki

353 31 3
                                    

Ogłuszający huk odbija się echem od ścian pomieszczenia. Przed oczyma mam obraz rodem z najgorszego koszmaru. Kapian z bronią przystawioną do głowy, z zamkniętymi oczami i ustami zaciśniętymi w kreskę. Mimo głośnego dźwięku, nie pada na ziemię martwy. Nadal stoi, choć dobrze widzę trzęsącą się dłoń i ciało zmuszane do zachowania pionowej postawy siłą żelaznej woli.

- Tak, Kapitanie. To były ślepaki. - Słyszę.

Broń wypada z drżącej ręki, podbnie jak tarcza, i z hukiem niemal równym wystrzałowi ląduje na podłodze. Głowę mam dumnie wyprostowaną, zakrytą maską obojętności, która nie obejmuje tylko oczu, choć serce w mojej piersi niemal łamie mi żebra. Bałem się. Pierwszy raz od dawna tak się bałem. Nie troskałem się o swoje życie, ale o to, że ten przeklęty pistolet był nabity normalnymi nabojami.

Ciarki przechodzą mi po plecach, gdy myślę, że żywot osoby będącej wzorem dla tysięcy mógłby zakończyć się w tak banalny sposób. Zwykłym strzałem w głowę.

Kapitam otwiera oczy i znów widzę błękit morza i nieba zamknięte w jednym.

Są martwe, choć ciało nadal żyje. Dusza kona wewnątrz kruchej, ludzkiej powłoki.

Słyszę chrzęst metalu. Odruchowo odrywam wzrok od oceanu śmierci i spoglądam w kierunku jednego, drobnego dźwięku. Nim jeszcze zdążę obrócić głowę, kątem oka łowię ruch w ścianie. Coś się otwiera. Patrzę wprost w lufę broni. Widzę ją dobrze, mimo że jest nie najlepiej oświetlona i dość daleko ode mnie. Czy to śmierć wyostrzyła mi wzrok?

Czas wokół mnie jakby zwolnił. Słyszę szybkie bicie mojego serca. Słyszę szybki oddech Kapitana. Podświadomie wiem, że za chwilę z lufy wyleci pocisk i mój mózg rozbryźnie się na ścianach. Nie boję się. Nie tego.

Bardziej obawiam się tego, co stanie się z Kapitanem. Czy pójdzie dalej? Głos zyskałby swój cel. A może on też zginie? Albo to wszystko tylko kolejna scenka, mająca zmusić mnie do kolejnego morderstwa?

Nie mrugam. Nie chcę przegapić tego momentu, w którym pocisk wyleci z lufy na spotkanie ze mną.

Ale gdy rozlega się huk, odruchowo zaciskam powieki. Przeklinam swoją głupotę. Ale nic nie czuję. Natomiast słyszę. Stęknięcie. Głuche uderzenie w podłogę. Nie... Nędzna kreatura!

Otwieram oczy. Czas teraz wraca do normy. Nie widzę krwi na jego bluzce, choć z pewnością dostał. Patrzę w jego oczy. Nadal są martwe, choć wydają się bardziej żywe od ciała, które klęczy kawałek ode mnie. Szarpię się i podchodzę do niego. Jestem wściekły. Teraz nawet nie mogę mu pomóc!

- Jesteś z siebie dumny?! - krzyczę.

Moje oczy są na poziomie jego oczu. Widzę błękitne oceany dobrze. One widzą mnie. Kapitan kładzie mi ręce na barkach i choć z całych sił próbuję je strząsnąć, nadal się trzymają. Uśmiecha się. Dlaczego?! Przecież umiera!

- Pierwszy raz widzę, jak się o mnie martwisz - mówi cicho.

I te słowa odbierają mi głos. Chcę coś powiedzieć, ale nie mogę. Powietrze wydobywa się z moich ust bezgłośnie. Patrzę tylko w jego oczy, jego błękitne oczy. W końcu odzyskuję mowę.

- Czy ty jesteś normalny?! - krzyczę. - Tylko to jedno cię obchodzi?!

Nie potrafię go zrozumieć. Mój umysł nie potrafi pojąć jego zachowania. Może śmierć już trzyma go w swoim uścisku, zabrała zdrowy rozsądek? Czy to efekt uboczny postrzału?

Cały czas patrzy na mnie, jakby wpół obłąkany. Patrzy, choć ledwo mnie widzi. Jego oczy sięgają dalej, za horyzont życia. Związali mnie jak prosię, bym bezradnie patrzył na jego śmierć! Unoszę głowę do sufitu. Wszystko, tylko nie te martwe oczy!

- Co mam zrobić, żebyś mu pomógł?! - krzyczę.

Ręce mi drętwieją, a oczy zachodzą mgłą. Głos nie odpowiada. W końcu rozumiem. On chce, żeby Kapitan zginął! Nie prowokuje mnie do kolejnego kroku. Pragnie śmierci. Krwi. Cierpienia.

Zaciskam usta, a po plecach przechodzi mi dreszcz. Nawet ja nie jestem takim potworem. Nawet ja mam w sobie resztki cholernego sumienia. Nawet ja bym go nie zabił!

Czuję ciężar na swojej klatce piersiowej. Natychmiast opuszczam wzrok. Kapitan opiera się o mnie. Brakuje mu sił. Kręcę głową. Tak nie może być! Tak nie może być!

- Nie umieraj mi teraz!

Łzy spływają mi po policzkach. Wyczuwam ciepło jego ciała. On przecież nie może umierać! Czuję jego oddech. Ledwo...

Moje ciało zaczyna się trząść, więcej łez wypływa z oczu. Gdybym nie był związany! Gdybym mógł coś zrobić! Jakoś pomóc! Ale nie mogę!

Bezradny, zanurzam twarz w jego włosach. Pachną potem i szamponem. Jabłkowym. Wonie mieszają się, ale mi to nie przeszkadza.

- Nie umieraj! Żyj! Słyszysz?! Rozkazuję ci! Żyj! - szepczę.

Czuję, jak oddycha. Mimo to moje łzy nadal znikają w jego włosach.

Huk zagłusza moje ciche łkanie. Ból przeszywa klatkę piersiową. Kapitan jęknął.

Kolejny huk. Kolejna kula. Kolejny ból.

I jeszcze raz. I jeszcze.

Oczy zachodzą mi mgłą. Tym razem to nie łzy. Skupiam się na Kapitanie. Czy oddycha? Oddycha, prawda? Całą swoją wolą próbuję wyczuć ruchy jego klatki piersiowej. Ale nie czuję nic. Nawet drgnięcia. Krzyczę. Głośno. Czy to on umarł, czy ja umieram?

Czy tak właśnie wygląda śmierć? W żałosnej samotności, jak całe moje życie, prócz tych kilkudziesięciu godzin z nim? Z trupem u boku? Czy tak właśnie skończę?

Czy tak skończył Steve?

Mały (Wielki) SekretOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz