13. Loki

338 33 4
                                    

Obudziłem się w łóżku, choć dobrze pamiętam, że siedziałem przy stole. Jakim cudem znalazłem się w pościeli? Sam z pewnością się nie położyłem – jedzenie musiałoby być nasączone jakimś środkiem, ale tutaj akurat wierzę głosowi. Nie zatruł pożywienia, zbyt dobrze się bawi, obserwując nas. Zdecydowanie zbyt dobrze.

Wątpię także, by jego roboty mnie przeniosły. Czemu miałoby mu zależeć na mojej wygodzie? Przecież im bardziej jestem zmęczony, tym ciężej mnie rozgryźć, podejmuje decyzje, o których bym nawet nie pomyślał, będąc wyspanym.

Więc pozostaje tylko jedna opcja. Tylko jak on to zrobił? Przecież dalej jest ranny, a ja jestem dość ciężki. Mógłby przeciągnąć mnie po podłodze, ale nie śpię twardo, obudziłbym się. Jak więc?

To pytanie krąży po mojej głowie. Słysząc pięści Kapitana uderzające o worek treningowy, który ujrzałem wcześniej kątem oka, chwytam wszystkie opróżnione przeze mnie pojemniki po jedzeniu. Przez chwilę zastanawiam się, gdzie mam je odłożyć, ale zauważam kosz ustwiony pod jedną z szafek.

Siadam na krześle. Ciągle mnie zastanawia, jak on to zrobił.

Wyjmuję sztylet zza pasa, kładę go na stole. Zaczynał mnie uwierać.

Czyżby specyfik, który dał mi głos, magicznie wyleczył ranę Kapitana? To jest przecież jedyne wytłumaczenie tego zajścia. Wzdycham ciężko. Głowa mnie boli, ale jestem niemal pewien, że to ze zmęczenia. Bądź co bądź, trochę przeszedłem w ostatnim czasie.

Nawet nie wiem, czy jesteśmy tutaj dzień czy może cały tydzień. Podejrzewam, że dzień góra dwa. Żaden z nas przecież zbytnio nie ziewał.

Ale obydwaj traciliśmy przytomność.

Kręce głową, ziewając. Bardzo chętnie bym się położył, ale skoro obrońca honoru przeniósł mnie raz, może to zrobić i drugi. A bardzo tego nie chcę. Mimo że brak u mnie honoru, nadal mam poczucie przyzwoitości.

Coś huknęło w pokoju obok. Aż podskoczyłem na krześle. Oglądam się mimowolnie. To tylko worek. Spadł. Jaka siła musiała w niego uderzać...

— Obudziłem cię? — pyta Kapitan z uśmiechem przepełnionym kłamstwem na ustach.

Uśmiecham się w duchu, mając dowód na to, że każdy łże. Nawet on.

Wszedł do pokoju z koszulką w dłoniach, mogę spojrzeć na jego umięśnioną klatkę piersiową pokrytą dość długimi strupami. Dziwne. Skoro – wedle moich przypuszczeń – rana na ręce się zagoiła, dlaczego tors jeszcze nie? Czy to dlatego, że wbiłem igłę bezpośrenio w przedramię?

Jest wkurzony, być może czymś zirytowany, ale pod warstwą tych uczuć na zwenatrz, w oczach kryje się obawa. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to nawet strach. Co się stało, gdy spałem? Kręcę głową, odpowiadajac na zadane przez niego pytanie.

— Pokaż rękę — rozkazuję tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Wstaję. W jego oczach widzę iskierkę buntu. Już ma coś odpowiedzieć – zapewne coś, co byłoby dzieckiem jego chwilowej złości – ale podchodzę do niego i sam chwytam za lewe przedramię. Niesamowite... Rana, którą mu zadałem, się wygoiła. Nie ma jej, tak jak przypuszczałem.

— Co takiego niesamowotego jest w mojej ręce? — pyta.

Powiedziałem to na głos? Naprawdę? Swoją drogą, coś istotnie musiało się stać, gdy spałem. Kapitan jest zdenerwowany. Boi się. Teraz widzę to dobrze.

— Nie wiem, czy zauwazyłeś, lecz twoja rana zniknęła — odpowiadam.

Marszczy brwi, spogląda na przedramię. Czyli musiała zaleczyć się bardzo szybko, skoro nawet nie zdążyła mu podokuczać. To dobrze, mamy większe szanse na przeżycie, gdy możemy walczyć obydwaj, ale z drugiej strony chciałbym, aby została mu jakaś pamiątka. Dowód na to, że nigdy nie jestem bezbronny.

Puszczam jego rękę i spoglądam na rany na klatce piersiowej. Również się leczą. Chcę zapytać, czy bolą, ale wiem, że nie odpowie, zgodnie z zasadą „nie pokazuj własnych słabości”. Skłamie, a mimo że będę o tym wiedział, nie dowiem się, jak bardzo bolą uszkodzenia. A muszę to wiedzieć.

Dlatego dotykam palcami szorstkie strupy na jego torsie. Muskam je, a sekundę później mocniej dociskam.

Kapitan, czerwieniąc się, odskakuje ode mnie, jakbym go parzył, ale się nie krzywi. Znaczy, że lek był silny. I działa przeciwbólowo.

— Co ty robisz?! — wykrzykuje zapytanie, a jego zbulwersowana mina jest bezcenna.

Och, taki biedny, wstydliwy człowiek. Uśmecham się lekko. Ta moja przyzwoitość. Czyżbym znalazł piętę achillesową obrońcy honoru? Niemal słyszę głos Friggi: „Jesteś niepoprawny!”.

Ludzie uważają patrzenie głęboko w oczy za przejaw miłości, klasyfikują je do zachowań zakochanych. Czemu by troszeczkę nie podrażnić Kapitana? Spoglądajac w jego niebieskie tęczówki, odpowiadam:

— Sprawdzam działanie specyfiku, który ci podałem.

— I w tym celu musisz mnie... dotykać?

— A powiedziałbyś mi prawdę?

— Tak — mówi bez wahania. Zbyt szybko.

— Gdyby cię nie bolało. Jeśli byłoby inaczej, to byś skłamał — rzucam, nadal patrząc mu w oczy.

Zaciska usta i spuszcza wzrok. Ha, tę potyczkę wygrałem. Jestem gotowy pokusić się o stwierdzenie, że to zwycięstwo za dwa punkty.

Odwraca się i idzie w stronę materaca leżącego na podłodze. Unoszę brwi. Nędzne stworzenie. Chwytam Kapitana za bark i pytam:

— Czy naprawdę jesteś tak głupi i uważasz, że pozwolę ci spać na materacu?

W jego oczach widzę błysk ostrzeżenia. „Zostaw mnie”, mówi. „Zostaw albo coś ci zrobię!”. Nie boję się go.

— Twoje rany jeszcze się nie zaleczyły, po moich już śladu nie ma — mówię.

Kłamię jak z nut. Głowa jeszcze mnie boli, a przy szybszym ruchu odzywają się żebra. Mimo to jestem w lepszym stanie niż on. Nie mogę pozwolić, by spał na materacu, gdy ja będę wylegiwał się w łóżku. Och, czyżby zaginiony honor do mnie powracał?

Wyszarpuje się z mojego uścisku i podchodzi do materaca. Kładzie się na nim i odwraca tyłem do mnie.

— Takiś uparty? — szepczę cicho.

Patrzę na to łóżko. Solidne, może nie ciężkie, ale zdecydowanie dobrej roboty. Co ja mogę z nim zrobić? Myślę, choć w mojej głowie ktoś urządza ucztę. Zdecydowanie muszę iść spać.

Nie chcesz, Kapitanie, korzystać z mej łaskawości, to nie. Po raz kolejny mówić nie będę.

Z dwóch poduszek jedną rzucam w stronę prowizorycznego posłania, a drugą wraz z kołdrą ściągam na podłogę. Chwilę mocuję się z materacem, ale i jego udaje mi się wyciągnąć. Ścielę sobie, tworząc drugie posłanie obok pustej ramy łóżka.

Teraz jeszcze odwiedzić łazienkę, zgarnąć sztylet ze stołu i można iść spać.

Mały (Wielki) SekretOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz