Ach, głupota ludzka nie zna granic.
Przystanąłem zobaczyć, cóż uczyni Kapitan. A że zrobił coś, czego nawet ja nie przewidziałem...
Na jego twarzy widziałem żal do siebie samego. Jak tu się dziwić? Swoją drogą to, że ja nie ufam przyjaciołom, jest pewne. Nie zaufam, bo gdybym zaufał, nie potrafiłbym ich nawet zadrasnąć. Ale Kapitan? Byłem przekonany, że on jednak ufa. Lecz osoba, która nas przetrzymuje, nie jest głupia. Dobrze wie, że śmiertelnicy gotowi są wszystko podać w wątpliwość przy małej sugestii. Nawet tak silni śmiertelnicy, jak Kapitan Ameryka.
Stoję przy tych drzwiach, patrzę, co robi. Schyla się po jakąś teczkę.
Przecież kiedy przechodziłem, nie było jej tam. Jakim więc cudem się pojawiła? I po co? Ach, rozumiem. Więc stosują system nagród i kar? Można to ciekawie wykorzystać.
Przechodzę przez drzwi do kolejnego pokoju, słysząc dźwięk rozdzieranego papieru. To wszystko trwa zdecydowanie zbyt krótko. Jest tutaj ciemniej, moje oczy muszą się przyzwyczaić. Słyszę natomiast kroki Kapitana - ciężkie i wskazujące na to, że w ogóle nie stara się być cicho. Co takiego kryła ta teczka, że wielki bohater został wyprowadzony z równowagi?
Wchodzę nieco dalej. Kapitan do mnie dołącza, nerwowo ściska w dłoni kartkę. Czyżby to na niej zostało zapisane to, co zaburzyło jego równowagę?
- Witajcie, moi drodzy, na kolejnej stacji. Tutaj słowem kluczem jest „matka".
Światło się zapala i muszę zmrużyć oczy. Nie zasłaniam ich ręką, za chwilę się przyzwyczają. Istotnie, dzieje się to szybko. Rozglądam się po pomieszczeniu. Kręcę głową, nie potrafiąc uwierzyć w to, co widzę. Podchodzę do sporej wielkości makiety. To...
- Co to jest? - pyta Kapitan, podchodząc za mną.
- Asgard - odpowiadam. - Dom bogów.
- Dom bogów, to oczywiste, ale nie twój, prawda, nowy śmiertelniku? - mówi metaliczny głos.
Jakże mnie on irytuje! Czy myśli, że skoro moja magia nie działa, straciłem wszystkie cechy nieśmiertelnego? Jeśli tak, to się myli. Bardzo się myli! Unoszę dumnie brodę i krzyczę:
- Nie jestem śmiertelnikiem!
Słyszę Kapitana, który chodzi po pokoju. Poza tym panuje zupełna cisza. Gdyby były tu jakieś owady, z pewnością je także bym słyszał.
- Och, niewiele jeszcze wiesz o sobie - odzywa się głos przywodzący na myśl metal.
Niewiele wiem? Wiem o sobie więcej, niż można by przypuszczać. Znam siebie dużo lepiej, niż jakiś obcy, którego na oczy nie widziałem.
- Śmiertelnik czy nie - odzywa się Kapitan, a ja odwracam się w jego stronę - bez broni sobie nie poradzisz.
Trzyma w dłoni długi sztylet o prostej, pozbawionej ozdób rękojeści. Patrzę w jego niebieskie oczy. Czy naprawdę chce mi go ofiarować? Z determinacją wypisaną na twarzy mówi:
- Ja mam tarczę, a ty bardziej przydasz się uzbrojony.
Przez chwilę jeszcze patrzę na niego, a potem biorę sztylet. Od razu czuję się pewniej. Jest nie najgorzej wyważony i ostry. Nada się do walki. Chcę się już odwrócić, ale coś mnie powstrzymuje.
Przeklęte sumienie!
Raz kiwam głową. W podziękowaniu. I odwracam się z powrotem do makiety. Widzę złotą budowlę. I statek. Niewielki, czarny, wysoki. Statek mrocznych elfów.
Wprawdzie siedziałem wtedy w celi, ale to, co się wydarzyło, na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako wspomnienie okraszone bólem i niemiłosierną pustką.
- Widzę, że zapoznałeś się ze wskazówką, nieśmiertelny. Jakie więc wspomnienie ci się nasuwa?
Obracam nóż w dłoni. Gdybym tylko wiedział, gdzie znajduje się kamera, z pewnością tenże sztylet by w niej tkwił. Jednak nie wiem. Dlatego zadowalam się wbiciem go w czarny statek.
Próbuję zebrać myśli i utworzyć sensowne zdania, ale to nie jest proste. Ból utrudnia wszystko.
- Przypominam, że czas ucieka! - mówi głos.
Czuję na sobie wzrok Kapitana. Widziałem, jak chodził lekko pochylony. Ten głos miał rację. Kapitan nie ma szans przeżyć kolejnego spotkania z tymi bestiami. Jest po prostu człowiekiem. Jeśli jego rany się otworzą... Będzie bardzo źle.
Pomimo że go nienawidzę, nie chcę być sam. Przez całe dzieciństwo byłem sam. Przez całe życie byłem sam. W mej samotności odwiedzała mnie tylko Frigga. Tylko ona. Biorę kilka głębokich oddechów, opieram się dłońmi o makietę. I zaczynam mówić, choć łzy cisną mi się do oczu.
- Tamtego dnia Malekith najechał na Asgard. Chciał dorwać ukochaną Thora, ale chroniła ją moja matka. Ten elf... ją zabił. Zamordował moją matkę - ostatnie słowa już szepczę.
- Ciągle powtarzasz „moja matka", choć przecież nie ona cię urodziła - odzywa się głos.
- Ona była, jest i będzie moją matką! - krzyczę najgłośniej, jak potrafię, zaciskając palce w pięści.
Głos kwituje mój wybuch ciszą. Może to i lepiej? Kątem oka dostrzegam zarys drzwi. Mimo to nawet nie drgnę. Nie chcę, by ktokolwiek widział łzy w moich oczach. By ktokolwiek poznał moją słabość, choćby była nią osoba zmarła. Najukochańsza z osób, jakie było mi dane poznać.
CZYTASZ
Mały (Wielki) Sekret
FanfictionSamotność zmienia człowieka. Dokładnie to samo robi obecność drugiej osoby tuż obok. A jeśli dodać to tego zamknięte pokoje i bolesne wspomnienia, człowiek może stać się zupełnie innym, nowym sobą. Pytanie tylko, czy nowe zawsze jest lepsze? Czy w t...