Ciemność. Znowu ciemność, czerń wszędzie. Z pomiędzy jej słodkiej, gęstej jak czekolada warstwy wyłania się coś innego - niezrozumiały szum i ból. I chłód. Chłód przeszywający do szpiku kości, powodujący drżenie i otępienie. Chłód, który jest dotkliwy nawet dla lodowego olbrzyma.
Zaczynam czuć kończyny, ogólnie całe swoje ciało jako jedność. Nareszcie. Muszę jak najszybciej wstać. Muszę pokazać, że nie jestem bezbronny. Ciężko mi się ruszyć, jestem otępiały, ale otwieram oczy. To, co widzę, jest niejakim zaskoczeniem. Kapitan nie stoi nade mną. Ostatnie, co pamiętam, to mocne uderzenie. Nadal je czuję.
Klnę, mając nadzieję, że jakoś mi to pomoże, ale nie pomaga. Nie chcę wstawać zbyt szybko, cholera jedna wie, na jak długo straciłem przytomność. Mimo to powoli podnoszę się do siadu. Lekko kręci mi się w głowie, ale to przejdzie. Przynajmniej zawsze tak było.
Zamykam oczy i chowam głowę między kolana. Jest mi niedobrze, ale staram się powstrzymać odruch wymiotny. Z każdą chwilą jest nieco lepiej, przejdzie.
Po chwili świat przestaje się kręcić, a ja jestem w stanie skupić wzrok na jednym punkcie. Jednym, dość dużym, czerwonym punkcie wokół ręki Kapitana. Na kałuży krwi. Ułożenie ramienia pozwala mi ujrzeć dość głęboką ranę. Dla człowieka może być nawet śmiertelną, prawda? Nigdy nie byłem dobrym medykiem.
Na kolanach podchodzę do nieprzytomnego Kapitana. Leży na brzuchu. Rana już nie wydaje się aż tak groźna, chyba nie przeciąłem żadnych głównych żył. Mimo to jest spora i nie przestaje krwawić, a jeśli nic nie zrobię, z pewnością może zagrozić jego życiu.
- Co ja narobiłem? - szepczę.
- Prawie go zabiłeś, Loki. - Podskakuję, unosząc głowę w górę. - Niemal pozbawiłeś życia niewinnego człowieka tylko z tego powodu, że powiedział prawdę.
Czy to prawda? Czy chciałem go zabić tylko z tego powodu? Nie. On nie ma racji nawet w najmniejszym stopniu. Mam szansę go pokonać. Najlepszym dowodem jest to, że on teraz tutaj leży, nie ja. I wiedziałem o tym, jeszcze zanim go zaatakowałem.
- Masz jednak szansę odkupić swoje winy. Wystarczy, że zabijesz tę kobietę - spoglądam w bok, na związaną, rudowłosą dziewczynę - a dam ci apteczkę, byś mógł go opatrzyć. Co ty na to?
Patrzę w przerażone błękitne oczy wbite w mą osobę. „Proszę, nie rób tego!", zdają się mówić. Nie mogę w nie patrzeć. Cholerne sumienie! Czemu zawsze włącza się, gdy go nie potrzebuję?
Przenoszę wzrok na mój nóż, który leży niedaleko. Sięgam po niego i ponownie patrzę na dziewczynę. Nie, te jej okropne oczy!
Zaciskam zęby i na kolanach podchodzę do niej. Klęczymy naprzeciw siebie. Unoszę nóż do jej gardła i lekko przyciskam. Zaczyna szlochać, a błękitny ocean jej oczu rozlewa się, tworząc łzy. Próbuję zmusić się do naciśnięcia mocniej, ale nie mogę. Ludzkie kobiety mają to do siebie, że próbując wyglądać na silne i niezależne, są uroczo, irytująco wręcz słabe za razem. Bezbronne. W dodatku ta jest przykuta do ściany, nie może się w żaden sposób bronić.
Opuszczam sztylet niżej, daję jej żyć. Zabicie jej godziłoby w mój honor. Byłoby niezmywalną plamą.
Raz jeszcze patrzę na nią i chcę się odwrócić, ale coś mnie powstrzymuje. Jej wzrok prosi: „Pomóż mi!". Zaglądam głęboko w jej tęczówki. Wbijam nóż prosto w serce. Nie będzie pomocy. Piszczy. Wtedy podrzynam jej gardło. Chwila cierpienia i umrze. Bezinteresowna pomoc nie jest moją mocną stroną, a honor...
Nie mam honoru, został mi zabrany dawno temu.
Wycieram nóż o jej ubrania. Mimo wszystko nie chcę, by Kapitan wiedział, że ją zabiłem. Kiedy on jest, mam kogoś, z kim mógłbym pogadać czy pokłócić się. Nie jestem tak samotny, jak kiedyś, choć moje zimne serce nadal pozostaje opuszczone. Siedzę tak jeszcze przez kilka sekund, po czym pytam:
- Gdzie apteczka?
Nastaje chwila ciszy, która mówi mi, że posiadacz metalicznego głosu jest zaskoczony i już zaczynam myśleć, że zostałem oszukany, gdy mówi:
- Za tobą, przy Kapitanie.
Odwracam się i istotnie ją widzę. Nie mam siły wstać, boję się, że mógłbym zemdleć, dlatego na kolanach podchodzę do nieprzytomnego. Zbyt dużo wrażeń. Odkładam nóż, ręce mi się trzęsą. Zastanawiam się, jak zegnać podejrzenie morderstwa na ten głos, który ciągle do nas mówi.
Otwieram białe pudełko opatrzone czerwonym krzyżem. Tak, jest tu wszystko, czego potrzeba. Oczyszczając ranę, próbuję przekonać siebie samego, że zrobiłem dobrze.
Z nim mogę pogadać. Razem mamy szansę uciec z tej koszmarnej pułapki. A ona? Najprawdopodobniej osoba, która nas tu przetrzymuje, zabiłaby ją w kilka sekund później. Tak, zrobiłem dobrze. Każde inne wyjście byłoby złe.
Chociaż... Gdybym tak zabił siebie? Nie, to też byłoby złe. Wtedy zginęlibyśmy wszyscy. Ja, on i ona. A poza tym za bardzo pragnę żyć, aby móc popełnić samobójstwo. Być może za bardzo.
Myśląc o dziewczynie, nie czuję ani jednego ukłucia żalu. Jej zakończony żywot nie budzi mojego sumienia. Czy jestem już martwy? A może to tylko moje serce nie żyje?
Zaczynam bandażować ranę, gdy zastanawiam się, co będzie czekało nas w kolejnym pomieszczeniu. Jakie wspomnienie zostanie wywleczone na wierzch? Czy w ogóle będzie to wspomnienie?
Głos złamał zasady, które sam ustalił. Gdyby nie to, że zabiłem tę dziewczynę, nie omieszkałbym mu tego wypomnieć. Ale teraz tego zrobić nie mogę.
Wpadam na pomysł, jak odwrócić podejrzenia od siebie. Uśmiecham się lekko. Tak, zdecydowanie kiepsko u mnie z honorem. I choć cierpię na jego brak, przynajmniej sprytu mi nie poskąpiono.
CZYTASZ
Mały (Wielki) Sekret
FanfictionSamotność zmienia człowieka. Dokładnie to samo robi obecność drugiej osoby tuż obok. A jeśli dodać to tego zamknięte pokoje i bolesne wspomnienia, człowiek może stać się zupełnie innym, nowym sobą. Pytanie tylko, czy nowe zawsze jest lepsze? Czy w t...