Dopiero po porannej rozmowie z Hope zaczęła sobie uświadamiać jak opacznie postrzegała świat. Tak wiele rzeczy brała za pewnik - zupełnie nieświadomie. Owszem, wiedziała, że Harry jest przystojny. Nie zachwycała się tym uważając to za normalne. Sama była ładną dziewczyną, a on przystojnym mężczyzną. To było dla niej tak logiczne jak dwa plus dwa, że skoro jest kim jest, to on też będzie kimś nieprzeciętnym. Nie kontrolowała tego sposobu myślenia. Po prostu krążył w jej żyłach. Pod wpływem Harrego i jego spokojnego sposobu bycia jej horyzonty się poszerzały. Dotykał jej duszy w sposób dotychczas nieznany. Zaskakiwał ją drobnymi gestami, a czasem sama jego obecność zmieniała ją. Nic więc dziwnego, że gdy na niego patrzyła widziała więcej. To jak jego smukła sylwetka, nie była tylko smukła, ale atletyczna. Był doskonałą rzeźbą wykutą z mięśni i proporcjonalnych kończyn. Na szczęście pozbawiony był podstawowej wady rzeźb - nie był stworzony z zimnego kamienia, ale był żywy i emanował nie tylko przyjemne ciepło oraz zapach. Zapach, który tego wieczoru w barze Chaplin ogarnęło ją zaraz jak jej plecy dotknęły jego klatki piersiowej. Coś było w tym zapachu. Coś silnego, coś obezwładniającego i niesamowicie erotycznego.
Widziała to, jak jego silna szczęka łagodnie łączy się z policzkami, które znajdują się tuż pod pięknymi, zielonymi niczym szmaragdy oczami. Nie poświęcała dużo uwagi kolorze jego tęczówek wcześniej stwierdzając, że są tego samego odcienia co jej. Ale nie były. Jej oczy były zielone niczym wczesnowiosenna trawa: taka która nęci cię byś się na niej położył i obiecuje lato, ale sama wyrasta ze zmarzniętej gleby. Jego oczy były zielone kolorem letniej łąki, gdzie rośliny czerpały w pełni życie z ziemi i oddawały je całym swoim pięknem. Teraz, gdy w jej myślach na dobre zagościło słowo kocham, a irytujący głosik miłości zamieszkał w sercu rozpychając się swoim panowaniem na inne organy widziała go lepiej. Całe piękną jego duszy i to jak bardzo go potrzebowała. Przy nim jednym maska opadała, a pstryczek arogancji i przytłaczającej pewności siebie rzadko się uruchamiał. Sprawiał, że chciała mu powiedzieć wszystko, obnażyć się fizycznie i psychicznie. I nie miała pojęcia jak to robił. Może chodziło o tą dobroć z którą zwracał się do każdego wokół - coś co nie było dla niej normalnym zachowaniem. Ona nie często dostrzegała ludzi wokół. A może o jego bezinteresowność, gdy pomagał jej, podnosił na duchu i nigdy nie prosił by zrobiła dla niego coś w zamian. Był podporą, która nie zadawała bezsensownych pytań jak tysiące innych osób. Był filarem, który podpierał jej dusze i cierpliwie czekał, aż będzie gotowa by odpowiedzieć na pytania, które zadawała sama sobie.
Podczas kolacji śmiali się i dokazywali. Cała czwórka. Ona, Hope, Francesco i Harry. Meg promieniała za każdym razem, gdy zauważała wyraz intymności pomiędzy przyjaciółmi. Jej szczęście nieomal nie rozsadziło jej klatki piersiowej rozlewając się na cudowną, włoską restaurację, w której spędzali wieczór. Była tak szczęśliwa, że wydawało się, że nie może być bardziej. Miała przy sobie Harrego, który był wyborowym towarzystwem ze swoimi manierami i poczuciem humoru. Jedyne co ją martwiło to to, że co chwilę rozglądał się po sali, jakby na kogoś czekał.
A co jeśli ma dziewczynę?
Jej złośliwa podświadomość, która przez wiele tygodni siedziała cicho odezwała się głosem pełnym jadu. W sumie nigdy nie zapytała go wprost o to czy jest ktoś w jego życiu. Sam zaproponował przyjaźń. Nie zakładała wcześniej opcji w której jest zajęty, ale po spotkaniu z Keynesem zaczynała wątpić. Może Harry chciał się z nią tylko przyjaźnić, a ona mylnie odczytywała jego znaki? Co jeśli mu się narzuca? Może śmieje się z niej w pokoju hotelowym wznosząc dłonie do nieba nad jej naiwnością?
CZYTASZ
Last Direction
FanfictionKochała go nie dlatego, że jego słowa były muzyką dla jej uszu. Kochała go dlatego, że samo brzmienie jego imienia spychało wszystkie jej demony w mrok. Sukces nie może być miarą szczęścia. Oboje się o tym przekonali. Co przyjdzie ze spotkania Harr...