8. Tournout

310 15 0
                                    

Wieczór w Beach Barze nie sprawiał jej takiej radości jak zazwyczaj. Była poddenerwowana, uciekała myślami i miała problemy by skupić się nad zamówieniami. Napiwki były słabe, bo nie flirtowała z nikim, a w dodatku co chwilę wypadało jej coś z rąk. Brian kazał się jej nie przejmować, ale trudno było ignorować siarczyste, hiszpańskie przekleństwa jego wuja. To wszystko sprawiało, że czuła się jeszcze gorzej i pragnęła schować się we własnej skorupie. Uciec, bo przecież w tym była dobra.

-Kurwa!  - wyrzuciła z siebie, gdy szklanka upadła jej do zlewu i roztrzaskała się na tysiące kawałeczków.

Tego było dla niej po prostu za wiele. Chrzaniła wszystko: Od przyjaźni, po pracę.

Czy wszystko, czego się dotknę, musi się zmieniać w katastrofę?

Odwróciła się do sali plecami i ukryła twarz w dłoniach. Oddychała głęboko, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Nie mogła się załamać. Nie teraz. Fala negatywnych uczuć się w niej przelewała. Coś było z nią nie tak. Od kiedy przyjechała do San Francisco, coraz mniej była w stanie znieść i, coraz częściej, ciężar własnych emocji przygniatał jej pewność siebie swoim ogromnym cielskiem.

Poczuła duże, ciepłe dłonie na swojej talii i delikatnie została przyciągnięta do szerokiej klatki piersiowej. Nadal nerwowo hiperwentylując, wdychała męski zapach. Było w tym coś drapieżnego, niebezpiecznego, a jednocześnie kojącego. Delikatny zapach miodu połączony z piżmem, typowym dla mężczyzn, był znakiem rozpoznawczym Briana. Delikatnie gładził jej loki. Uspokajający gest niespecjalnie szedł w parze z zaborczym uściskiem na jej biodrach. Nie miała głowy go za to besztać. Całą sobą przylgnęła do niego, czerpiąc jak najwięcej z jego ciepła.

-Ciii… mała. Ciii… Już dobrze. – Mruczał w jej włosy. – Powiedz, co się stało.

-Jestem taka głupia! Tak nieskończenie, cholernie głupia!  - wyjęczała w jego koszulkę.

Schrzaniła. Tak bardzo schrzaniła, a jedyną osobą jaką mogła za to winić była ona sama. I nie to, że się nie winiła. Codziennie rano miała ochotę napluć na swoje obicie. Ale mimo tego ogromnego poczucia winy, jeszcze się nie zdobyła na rozmowę z przyjaciółmi. Mijali się tylko posyłając sobie zimne: Dzień dobry. Brakowało jej ich rozmów, uścisków, niespodziewanych telefonów i pozbawionych sensu smsów. Jak już mówiła – byli rodziną i to właśnie te wszystkie małe rzeczy trzymały ich blisko. A brak tych drobiazgów sprawiał jej niemal fizyczny ból. Dziura, która powstała w jej klatce piersiowej po kłótni, nadal ziała pustką. Meg miała wrażenie, że stoi w emocjonalnej chłodni.

Brian poruszył ręką za jej placami i pociągnął ją za sobą na zaplecze.

***

Nie chciał tego. Absolutnie nie chciał tego czuć. Tej gotującej się w nim złości, która szalała na wielkim ogniu. Chciał udawać, że ta zazdrość w nim nie buzuje, ale nie potrafił się oszukiwać. Wściekłość przejęła nad nim kontrolę. Nie wiedział jak ją powstrzymać. Miał ochotę w coś uderzyć. Albo kogoś.

Taaak… to mógł sobie wyobrazić. Swoją pięść na tej cwanej twarzyczce tego blondyna, który tak zachłannie obmacywał Meg. Miał ochotę łamać powoli palec po palcu za każdą sekundę, w której  łapy Briana łapczywie obejmowały krągłe pośladki Meg. Ten skurczybyk ciągał ją na zaplecze i jeszcze mu bezczelnie machał. Meg była jego!

Jego?

A co to? Walka o jakieś cholerne trofeum?

Zaśmiał się sam do siebie i przestał krążyć w kółko. Opadł zmęczony na piasek i pozwolił wodzie obmywać stopy.

Last DirectionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz