15. Personalized Sandess

225 11 6
                                    

03.08.2013

 

Od  tej daty minął równo tydzień. Od dnia w którym Harry ją pocałował. Tydzień bez słowa, bez dotyku, bez zmysłowego, niskiego głosu, w którym zawsze pobrzmiewała chrypka. Tydzień, który ją minął. Każdy dzień był bez znaczenia, chociaż sama nie potrafiła powiedzieć dlaczego były one bez znaczenia. Budziła się i kładła spać pusta niczym muszla wyrzucona na brzeg. Niby wszystko było w porządku, niby nie zalewała się łzami, niby nie załamywała rąk, ale nadal czuła się opuszczona. Niczym niezamieszkały budynek, w którym zadomowił się lokator, o którym nikt nie wiedział, dopóki nie zniknął. Dom zaczął giąć się pod ciężarem dachówek, jego okna wypadały z ram, a cegły dezerterowały wraz z fundamentami. I tak z każdym dniem zamieniał się w ruinę. Jak Meg, która zachowała wszystkie pozory, gdy chodziła do pracy i na kolejne przesłuchania z Kaynesem. Ale była pusta. Postawił jej ultimatum, na które nie wiedziała jak zareagować. Nocami miotała się po swoim łóżku nie wiedząc jaką drogę wybrać, a każda wydawała się jej równie przerażająca. Tylko jedno wiedziała na pewno: Jego nieobecność sprawiała jej fizyczny ból. Czuła się jak gdyby ktoś wyrżnął w jej klatce piersiowej dziurę, w której nieustannie hulał lodowaty wiatr. A próbujące się zrosnąć żebra sprawiały niemiłosierny ból. Więc zamknęła się sama w sobie pozwalając by dni mijały ją obojętnie.

SOBOTA:

 

Wyszła z wanny i długo leżała w łóżku pozwalając by materac nasiąknął wodą z jej włosów i ciała. Nie poruszyła się, ani nie zmrużyła oka do rana. Nad ranem mechanicznie wstała i ubrała się. Hope w małym salonie na parterze rzucała sztyletami wzrokiem, gdy ją mijała, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. To nie miało znaczenia.

NIEDZIALA:

 

Układała mechanicznie butelki na półkach za barem. Szkło wycierała tak jak zawsze – dokładnie i szybko. Szejker w jej rękach nie drżał, gdy wyuczonymi ruchami potrząsała nim nad ramieniem. Dokładnie odmierzała ilość alkoholu do szklanek, nawet nie pomyliwszy się mililit. Wszystko było normalne. Zwyczajne. Proste. Ludzie śmiali się i tańczyli emanując swoją radością, a ona była otępiała na to wszystko. Zamknięta na wszystko co ją otacza. Obojętna.

PONIEDZIAŁEK:

 

Dzień wolny. Wstała, ubrała się, nawet nałożyła z przyzwyczajenia makijaż. Siedziała na wielkim, plecionym z wikliny fotelu na ganku z nogami podkulonymi pod siebie. Słońce pokonało swoją wędrówkę po niebie od wschodu do zachodu, a ona nawet nie poruszyła się o milimetr. Jej noga, podwinięta pod pośladki dawno już zdrętwiała, ale nie czuła tego. Nie czuła nic. Siedząc tak godzinami jej podświadomość podsuwała jej obrazy tego co wydarzyło się w sobotę. Wspomnienia czułych spojrzeń wymienianych między Hope a Francesco przyjmowała spokojnie, tak samo jak te o swoim wybuchu, gdy uczucia wzięły nad nią górę. Była wtedy tak przepełniona sprzecznymi emocjami, że nie mogła ich utrzymać w ryzach. Kiedy jednak jej podświadomość wracała do uczucia miękkich warg Harrego na jej zaciśniętych ustach powstrzymywała te wspomnienia. Stawiała twardą barierę by nie myśleć o tym jak jego usta smakowały truskawkami, o tym jak pożądliwie wbijały się w jej własne, o tym jak delikatne były jego silne dłonie na jej policzkach i jak bardzo jej ciało pragnęło wtopić się z jego w jedno. Nie mogła o tym myśleć, dlatego chociaż chłód obejmował jej ciało odpychała je jak najdalej tylko mogła w głąb swojej świadomości. Zapadła noc i owady zaczęły gryząc się w jej skórę, kiedy nawet bez westchnięcia wstała. Wzięła prysznic, przebrała się w piżamę i położyła do łóżka. Kiedy upewniła się, że w pokoju obok nie ma Hope, przewróciła się na brzuch. Zaciskając zęby na poduszce zaczęła krzyczeć krzykiem bez słów, a jej dłonie zaciskały się w pięści, że rano okryła ślady krwi na prześcieradle. Krzyczała i krzyczała, a łzy płynęły po jej policzkach. Ale to wszystko było bez znaczenia. To nic nie zmieniało, bo była za słaba by pokonać samą siebie.

Last DirectionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz