03.08.2013
Od tej daty minął równo tydzień. Od dnia w którym Harry ją pocałował. Tydzień bez słowa, bez dotyku, bez zmysłowego, niskiego głosu, w którym zawsze pobrzmiewała chrypka. Tydzień, który ją minął. Każdy dzień był bez znaczenia, chociaż sama nie potrafiła powiedzieć dlaczego były one bez znaczenia. Budziła się i kładła spać pusta niczym muszla wyrzucona na brzeg. Niby wszystko było w porządku, niby nie zalewała się łzami, niby nie załamywała rąk, ale nadal czuła się opuszczona. Niczym niezamieszkały budynek, w którym zadomowił się lokator, o którym nikt nie wiedział, dopóki nie zniknął. Dom zaczął giąć się pod ciężarem dachówek, jego okna wypadały z ram, a cegły dezerterowały wraz z fundamentami. I tak z każdym dniem zamieniał się w ruinę. Jak Meg, która zachowała wszystkie pozory, gdy chodziła do pracy i na kolejne przesłuchania z Kaynesem. Ale była pusta. Postawił jej ultimatum, na które nie wiedziała jak zareagować. Nocami miotała się po swoim łóżku nie wiedząc jaką drogę wybrać, a każda wydawała się jej równie przerażająca. Tylko jedno wiedziała na pewno: Jego nieobecność sprawiała jej fizyczny ból. Czuła się jak gdyby ktoś wyrżnął w jej klatce piersiowej dziurę, w której nieustannie hulał lodowaty wiatr. A próbujące się zrosnąć żebra sprawiały niemiłosierny ból. Więc zamknęła się sama w sobie pozwalając by dni mijały ją obojętnie.
SOBOTA:
Wyszła z wanny i długo leżała w łóżku pozwalając by materac nasiąknął wodą z jej włosów i ciała. Nie poruszyła się, ani nie zmrużyła oka do rana. Nad ranem mechanicznie wstała i ubrała się. Hope w małym salonie na parterze rzucała sztyletami wzrokiem, gdy ją mijała, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. To nie miało znaczenia.
NIEDZIALA:
Układała mechanicznie butelki na półkach za barem. Szkło wycierała tak jak zawsze – dokładnie i szybko. Szejker w jej rękach nie drżał, gdy wyuczonymi ruchami potrząsała nim nad ramieniem. Dokładnie odmierzała ilość alkoholu do szklanek, nawet nie pomyliwszy się mililit. Wszystko było normalne. Zwyczajne. Proste. Ludzie śmiali się i tańczyli emanując swoją radością, a ona była otępiała na to wszystko. Zamknięta na wszystko co ją otacza. Obojętna.
PONIEDZIAŁEK:
Dzień wolny. Wstała, ubrała się, nawet nałożyła z przyzwyczajenia makijaż. Siedziała na wielkim, plecionym z wikliny fotelu na ganku z nogami podkulonymi pod siebie. Słońce pokonało swoją wędrówkę po niebie od wschodu do zachodu, a ona nawet nie poruszyła się o milimetr. Jej noga, podwinięta pod pośladki dawno już zdrętwiała, ale nie czuła tego. Nie czuła nic. Siedząc tak godzinami jej podświadomość podsuwała jej obrazy tego co wydarzyło się w sobotę. Wspomnienia czułych spojrzeń wymienianych między Hope a Francesco przyjmowała spokojnie, tak samo jak te o swoim wybuchu, gdy uczucia wzięły nad nią górę. Była wtedy tak przepełniona sprzecznymi emocjami, że nie mogła ich utrzymać w ryzach. Kiedy jednak jej podświadomość wracała do uczucia miękkich warg Harrego na jej zaciśniętych ustach powstrzymywała te wspomnienia. Stawiała twardą barierę by nie myśleć o tym jak jego usta smakowały truskawkami, o tym jak pożądliwie wbijały się w jej własne, o tym jak delikatne były jego silne dłonie na jej policzkach i jak bardzo jej ciało pragnęło wtopić się z jego w jedno. Nie mogła o tym myśleć, dlatego chociaż chłód obejmował jej ciało odpychała je jak najdalej tylko mogła w głąb swojej świadomości. Zapadła noc i owady zaczęły gryząc się w jej skórę, kiedy nawet bez westchnięcia wstała. Wzięła prysznic, przebrała się w piżamę i położyła do łóżka. Kiedy upewniła się, że w pokoju obok nie ma Hope, przewróciła się na brzuch. Zaciskając zęby na poduszce zaczęła krzyczeć krzykiem bez słów, a jej dłonie zaciskały się w pięści, że rano okryła ślady krwi na prześcieradle. Krzyczała i krzyczała, a łzy płynęły po jej policzkach. Ale to wszystko było bez znaczenia. To nic nie zmieniało, bo była za słaba by pokonać samą siebie.
CZYTASZ
Last Direction
FanfictionKochała go nie dlatego, że jego słowa były muzyką dla jej uszu. Kochała go dlatego, że samo brzmienie jego imienia spychało wszystkie jej demony w mrok. Sukces nie może być miarą szczęścia. Oboje się o tym przekonali. Co przyjdzie ze spotkania Harr...