17

719 33 3
                                    

Bladymi dłońmi przetarłam zaspane oczy, uśmiechając się lekko. Delikatna, biała pościel muskała moje gołe stopy, które sekundę później energicznie opadły na miękki dywan. Żwawo podniosłam się co potem okazało się nie najlepszym pomysłem. Przed sobą miałam kolorowe wzorki, które nie ustępowały po kilku mrugnięciach. Bardzo często miewałam takie pobudki, kiedy byłam w szpitalu. Na szczęście, nie przejmuje się już tak tym- a nawet jeśli tak, to mam na to czas.

Moja sypialnia składała się generalnie z dwóch odcieni. Znajdowały się tu stare drewniane meble z dokładnie dorobionymi zdobieniami w kolorze brązu lub białym. Stało tu kilka szafek na ubrania, ulubiona toaletka, wielkie łóżko dla kilku osób i biurko, na którym stał beżowy wazon z bukietem kwiatów. Wszystko, jak zażyczyła matka, jest świeżo zrobione. Ja osobiście chciałam przejąć meble od prababci z jej starego domu- wyglądały dokładnie tak samo, a miały większą wartość sentymentalną. Kiedyś nawet mi je proponowała.

Nie rozczesując włosów, nisko je związałam. Spoglądałam na swoje świeże odbicie w lustrze, opierając się dłońmi o chłodny zlew mojej marmurowej łazienki. Włożyłam pierwszą lepszą sukienkę znalezioną w drewnianej szafie, a do tego czarne balerinki. Delikatnie i powoli otworzyłam drzwi od pokoju i wychyliłam się, żeby wyjrzeć czy nikogo nie ma. Kiedy byłam pewna, że wszyscy śpią, zeszłam na paluszkach po schodach do drzwi frontowych. Złapałam za kardigan z wieszaka i prześlizgnęłam się przez wyjście.

Zaczęłam podążać wąską dróżką, a za plecami miałam wielką metalową bramę. Nigdy tutaj nie chodziłam. Kiedy z rodzicami deportuję się z Kings Cross, jesteśmy już w ogrodzie przed Willow Manor. Kiedy byłam młodsza nie czułam potrzeby, żeby wychodzić. Najczęściej siedziałam u siebie w pokoju lub mały placu zabaw z tyłu rezydencji.

Wszystko tu miało swoją harmonię. Grzejące słońce, śpiewające ptaszki i tak samo kolorowe kwiaty tworzyły tu razem bajeczny krajobraz. Na ten mały spacerek nie wzięłam niczego ze sobą co wzięłabym jeśli miałabym na to jakiś plan. Nigdy tak nie rozpoczynałam wakacyjnych poranków. Najczęściej po wczesnym wstaniu dokańczałam książkę zaczętą wieczór wcześniej.

Kiedy zamyślona szłam przed siebie poczułam kompletnie inne podłoże niż te, po którym dotychczas szłam. Spojrzałam w dół i szybko zbiegłam na bok. Doszłam do czarnego asfaltu, a w moją stronę jechał rozpędzony motor, jak się później domyśliłam. Kierowca pojazdu odwrócił się w moją stronę stronę w tym samym momencie kiedy miałam już krzyczeć, żeby bardziej uważał. Sekunda wystarczyła, żebym przestała działać i stanęła bez ruchu. Wystarczyło jedno spojrzenie nieznanych mi błękitnych, żeby mnie zahipnotyzować. Przetrwałam oczy i zawróciłam w stronę domu. Nie mogłam określić wieku tej nieznajomej osoby. Mogę stwierdzić, że to chłopak jechał pojazdem. Jego oczy były kompletnie inne niż Draco. Widziałam w nich nasycone kolory, pozytywne emocje. Czysta magia... tylko, że na mugolskim motorze. Dla moich rodziców łatwiej byłoby mi pozwolić mi walczyć ze smokiem niż kontaktować się z mugolem. Wiem na pewno, że będę chodziła na takie poranne spacery.

Kiedy już znalazłam się w szarawym przedpokoju usłyszałam cichy śmiech rodziców. Za pewne tata opowiadał jeden z żartów na temat ministra, z którym pracuje. Moi rodzice nie są tacy sztywni czy „idealni". Umieli zachować kamienną twarz i ukryć swoje wady w odpowiednich sytuacjach, ale przy bliskich byli kochani i pomocni.

-Witam młodą pannę Willow- zwrócił się do mnie rozpromieniony ojciec- Gdzie byłaś?

-W ogrodzie przed domem, tylko na chwilkę- musiałam skłamać. Nie byliby zadowoleni faktem, że włóczę się nie wiadomo gdzie. Nie lubią też jak wstaję wcześnie... kiedyś chcieli nawet zaprowadzić mnie specjalisty.

-No dobrze, zjedz coś- mama podsunęła delikatnie mój talerz z różnymi pysznościami. W odpowiedzi się uśmiechnęłam i złapałam za kanapkę.

Po umyciu się i porządnym zebraniu włosów, weszłam po drewnianych schodach do rodzinnej biblioteczki. W jednej dłoni trzymałam pergamin, na którym nabazgrałam listę prac domowych na te wakacje, a drugą przejeżdżałam po tytułach, które mogłyby mi się przydać, lub nie.

Z górą starych książek i kilkoma zwojami pergaminu, usiadłam przy szklanym stoliczku w ogrodzie z tyłu rezydencji. Rozejrzałam się dookoła, sprawdzając co zmieniło się od ostatnich wakacji. Po zmierzeniu wzrokiem każdego źdźbła trawy stwierdziłam, że nic się nie zmieniło. Moja rodzina zawsze taka tradycjonalistyczna. 20 stóp ode mnie kilka nieznanych mi ogrodników pracowało przy kolorowych jabłonkach. Ich różdżki miały kolor pnia owego drzewa, a świeże owoce wpadały do wiklinowych koszyków, które po kolei były zbierane przez naszego skrzata domowego- Gniomka. Zawiesiłam się na tej sytuacji dopóki mój wzrok przypadkowo nie spotkał się ze wzrokiem jednego z pracujących.

Spojrzałam ponownie na mój papierowy stos. Przyglądałam się mu z bezuczuciową miną przez kilka sekund... minut. Dopóki nie wzięłam kawałka pergaminu z mniejszej górki obok. Zaczęłam pisać kilka pojedynczych imion, które losowo wpadały do mojej głowy. Z pomocą mojego wiecznego pióra kilka uwieczniłam Jamesa, Alison, Janette, Marka i Lily. Od każdego imienia narysowałam krótką strzałkę, a potem podzieliłam wszystko na kolumny. Zaczęłam od końca, dopisując zdania prawdopodobnej historii bohatera.

Lily~ Błyszczące lakierki rozbiły deszczową kałużę. Śmiech dwóch młodych osób rozbrzmiał w holu, a przemoknięte kurtki zostały na drewnianym wieszaku. "Myślisz, że coś z nich zostało?" zapytał chłopak o brązowych włosach, wskazując na ociekające wodą kolorowe polne kwiaty. Lily podniosła dłoń ze zebranymi roślinkami, przyglądając się im chwilkę. "Nie zaszkodzi im chyba trochę letniego deszczyku". Włożyła je delikatnie do szklanego wazonu na ciemnym stole.

Postawiłam finalną kropkę i już nie miałam czasu nad pomyśleniem o kolejnej osobie, bo ktoś zaczął mnie nawoływać.

-Susan!- podniosłam gwałtownie głowę. Trochę dalej ode mnie stała moja mama i tata w galowych szatach. Byli zbyt elegancko ubrani na bal czy na wyjście do pracy oraz powinni raczej wiedzieć, że to nie pora na oba takie wydarzenia. Podbiegłam truchtem i czekałam, aż któreś z nich coś powie.

-Musimy szybko wyjść...- widząc moją otwierającą się buzię, dodała- Nie możemy teraz powiedzieć gdzie, ale dowiesz się w swoim czasie.

Cali spięci teleportowali się, nie dokładając żadnego słowa.

Czułam jak niedopełnienie i niepewność kontrolują moje całe ciało. Od momentu wyjścia państwa Willow siedziałam bezczynnie na jasnym krześle w ogrodzie. Kiedy zaczęło zachodzić słońce, a nadal byłam sama, postanowiłam zebrać się w sobie.

Otworzyłam szeroko okno i głośno westchnęłam. Opadłam na miękkiej pierzynie i zakryłam twarz, powstrzymując krzyk. Potem, sekunda po sekundzie, czułam jak zamykają mi się oczy. Straciłam kontrolę nad ciałem i nawet z tym nie walczyłam. Nie słyszałam już wchodzących rodziców czy wpadającego listu i odlatującej sowy. 

✔ Dobranoc, Malfoy... || d.m. 1️⃣Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz