Ten, w którym główny bohater potwierdza swoją tożsamość

41 4 0
                                    

Elizabeth

Słońce już dawno górowało nad horyzontem, wyznaczając godzinę dziewiątą, kiedy w końcu pokonałam swoje lenistwo i ruszyłam do kuchni aby zjeść śniadanie. Co prawda nie mogłam się już doczekać, aż odwiedzę moich małych podopiecznych, ale trwająca do piątej impreza na zakończenie roku wycisnęła ze mnie całą siłę. Mimo że zazwyczaj stawiałam na bardzo znikomy makijaż, ograniczający się do lekko barwiącej pomadki i odrobiny tuszu na rzęsy, dzisiaj musiałam w końcu wykorzystać kosmetyki, które kupiłam na wszelki wypadek, czyli takie właśnie okazje, ponieważ sama przestraszyłam się swojego odbicie w lustrze. Ukrycie cieni pod oczami zajęło mi sporo czasu, ponieważ nie praktykowałam tego codziennie i nie miałam zbyt wielkiej wprawy w robieniu tego typu operacji. W końcu jednak uporałam się z tym i zadowolona z siebie poszłam się ubrać. Już przed dziesiątą słońce prażyło niemiłosiernie, więc stwierdziłam, że biała bluzka na ramiączkach i niebieska spódnica do połowy uda będą wprost idealne na dziś. Włosy związałam w mocnego koka, wypuszczając kilka kosmyków tylko po to, by zaraz złapać je spinką z niewielkim kwiatkiem. Do torebki wrzuciłam kilka gier planszowych, które kupiłam jakiś czas temu oraz butelkę wody i szczęśliwa ruszyłam na przystanek tramwajowy, który na szczęście był dość blisko mojego mieszkania.

W domu dziecka przywitała mnie zaskakująca jak na tę porę dnia cisza. Na korytarzu nie można było spotkać żywej duszy, a z pokoi oraz świetlicy nie dochodziły żadne dźwięki. Zaniepokoiłam się dość mocno i zaczęłam szukać jakiejkolwiek pracownicy ośrodka. W końcu udało mi się trafić na panią Ellę, która powiedziała mi, że wszystkie dzieciaki poszły z wychowawczyniami pobawić się nad wodą. Słysząc to uśmiechnęłam się pod nosem i skierowałam swoje kroki w kierunku powolnej rzeczki płynącej niedaleko budynku. Byłam jeszcze daleko, kiedy moja obecność została zauważona przez Martina, który porzucił budowanie swojego zamku i podbiegł do mnie ile sił w nogach.

—Liz! W końcu przyszłaś!—zaśmiał się przytulając do moich nóg, a ja pogłaskałam go po głowie

—Oczywiście, że przyszłam. Trochę później, bo zaspałam, ale przyszłam—wyciągnęłam do chłopca rękę, którą złapał bez wahania

—Nie szkodzi—uśmiechnął się promiennie—A teraz zbudujmy zamek!—pociągnął mnie w kierunku rozpoczętej budowli, a ja nie miałam serca żeby nie dać się tam zaprowadzić

Kiedy budowaliśmy z wody wybiegła reszta ekipy i rzuciła się na mnie mocząc moją koszulkę i spódnicę. Nie przejmowałam się tym jednak i radośnie, tak jak zawsze, przywitałam się z nimi wszystkimi. Po dwunastej dzieciakom i mi zaczęło burczeć w brzuchach więc, informując o tym opalająca się dyrektorkę, zabrałam ich do stołówki. Odgrzałam obiad i nałożyłam im odpowiednie porcje, a kiedy zjedli przenieśliśmy się do świetlicy żeby się pobawić.

—To w co chcecie dzisiaj zagrać? Wzięłam ze sobą farmera i żółwie!—zakomunikowałam entuzjastycznie

—Ja chcę rysować!—sprzeciwił się Martin splatając ręce na piersi

—A ja budować z klocków!—odezwał się Niklas

—My chcemy żebyś nas uczesała!—zaproponowała Rita, a ja westchnęłam ciężko

******************

Siedzieliśmy w najlepsze w kręgu i graliśmy w głuchy telefon, który był rozwiązaniem pasującym wszystkim. Śmiechu z tym było co nie miara, zwłaszcza gdy nadchodziła kolej Martina i biedny nie umiał dobrze powtórzyć usłyszanych wcześniej wyrazów. W międzyczasie reszta wycieczki wróciła z nad wody i w pomieszczeniu zaczęło robić się tłoczno.

—Elizabeth, pozwól na chwilkę!—usłyszałam wołanie z drugiego końca sali, gdzie w drzwiach stała pani dyrektor

—Już idę!—odkrzyknęłam—Zaraz wracam, dzieciaki. Nie narozrabiajcie—puściłam im oczko i udałam się do kobiety—Tak?

—Mamy parę, która chętnie zaadoptowała by jakiegoś dwu/trzy latka. Może przedstawisz im Martina?—zaproponowała

—Jasne, chodźcie—zwróciłam się do pary

Andreas

Byliśmy z Carlą razem już dobre trzy lata, a ostatnio się jej oświadczyłem. Była zdziwiona, ale bardzo radośnie zaakceptowała moją propozycję. Byliśmy dla siebie niemal stworzeni, ale różnił nas jedne szczegół. Ja od zawsze bardzo chciałem mieć dziecko, a ona kategorycznie nie chciała żadnego rodzić, bo, jak stwierdziła, "będzie potem wyglądać jak worek kartofli". Często się o to kłóciliśmy, więc w końcu zaproponowałem, żebyśmy adoptowali jakiegoś malucha. Carla, co prawda niechętnie, zgodziła się, więc kiedy w końcu miałem wolne od treningów, pojechaliśmy do domu dziecka, znajdującego się na obrzeżach Monachium. Jeszcze zanim przekroczyliśmy furtkę udzielił mi się entuzjazm biegających dookoła dzieci, więc uśmiechałem się szeroko, jak niemal nigdy. Na widok dwójki obcych ludzi, idących w kierunku ich domu uspokoiły się i z ciekawością nam się przyglądały. Za progiem powitała nas pani Jäger, dyrektorka całego obiektu.

—Czyli są państwo zainteresowani adopcją małego chłopca?—upewniła się po wysłuchaniu nas, a ja pokiwałem głową

—Najlepiej, gdyby był blondynem i miał zielone oczy—dodała moja narzeczona, za co skarciłem ją wzrokiem

—Ale wygląd nie jest najważniejszy—zaznaczyłem patrząc uważnie na chichoczącą kobietę

—Wydaje mi się, że mam dla was odpowiedniego kandydata—stwierdziła uśmiechając się i prowadząc nas w kierunku głośnego pokoju—Elizabeth, pozwól na chwilkę!—krzyknęła w kierunku siedzącej po drugiej stronie pokoju kobiety

—Już idę!—odkrzyknęła i szybkim krokiem zbliżyła się do nas—Tak?

—Mamy parę, która chętnie zaadoptowała by jakiegoś dwu/trzy latka. Może przedstawisz im Martina?—zaproponowała pani dyrektor

—Jasne, chodźcie—spojrzała na nas i szeroko się uśmiechnęła

Przeszliśmy niemal całą długość pomieszczenia, zanim w końcu stanęliśmy nad grupką dzieciaków w najróżniejszym wieku.

—Martin, państwo mają do ciebie sprawę. Pójdziesz z nami?—zapytała przyjaźnie, a chłopczyk pokiwał głową i wstał, kurczowo łapiąc się jej ręki

Wyszliśmy na korytarz, gdzie usiedliśmy na ławce.

—Jak się nazywasz, młody?—spytałem uśmiechając się przyjaźnie do wciąż ściskającego dłoń Elizabeth chłopca

—Martin—usłyszałem od niego tak cichą odpowiedź, że gdybym nie spodziewał się jej usłyszeć,pewnie nie zwróciłbym na nią uwagi

—Ja jestem Andreas, ale wszyscy mówią mi Andi, a to moja narzeczona, Carla. Bardzo miło nam cię poznać—wyciągnąłem do niego rękę, którą niepewnie uścisnął

—Pan Andreas i pani Carla chcieliby zostać twoją rodziną, Martin—powiedziała mu Elizabeth—Co o tym sądzisz?—chłopiec pokręcił głową—Dlaczego nie?—kobieta schyliła się i uważnie wysłuchała tego, co miał do powiedzenia blondynek—Rozumiem. A gdybyście się lepiej poznali?—zaproponowała—Na przykład pan Andreas i pani Carla mogliby przychodzić się z tobą bawić, a potem byś powiedział, czy dalej nie chcesz żeby byli twoimi rodzicami, co ty na to?—chłopczyk niepewnie pokiwał głową—W takim razie pędź do Niklasa, Rity i Iris, a ja jeszcze chwilę tu porozmawiam i zaraz do was wrócę—Martin zmył się niemal w mgnieniu oka—Czy odpowiada państwu ten pomysł? Dopóki nie będziecie małżeństwem i tak nie możecie dokonać adopcji, więc możecie wykorzystać ten czas—zaproponowała

—Nie mam zamiaru codziennie tu przyjeżdżać i bawić się z bachorami—Carla wywróciła oczami

—Ja za to nie mam nic przeciwko. Bardzo chciałbym bliżej poznać Martina. Mam wrażenie, że się dogadamy—zaśmiałem się

—Jego rodzice zginęli w wypadku, którego na szczęście nie pamięta, więc jeśli naprawdę ci na nim zależy, nie możesz przestać przychodzić po tym jak zaczniesz—wyjaśniła, a mnie zabolało serce—No i gratuluję wyników zimą. Mistrzostwo olimpijskie to nie byle co—powiedziała i odeszła do świetlicy

—Co myślisz o tym chłopcu?—zapytałem Carli  kiedy wracaliśmy do domu

—Rób, co chcesz—stwierdziła i zagłębiła się w komórkę, a ja doszedłem do wniosku, że coś chyba zaczyna się miedzy nami dziać
___________
Zaczynamy powoli się rozkręcać!

Miło Cię poznać, MartinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz