Ten, w którym on chyba dopiero na to wpadł

27 1 2
                                    

Elizabeth

—Ten dzień to była jedna, wielka katastrofa! Prawie jak wybuch elektrowni w Czarnobylu, albo i gorzej!—Głośno poinformowałam Andreasa o moich wrażeniach z pierwszego dnia w pracy, z radością ściągając szpilki i rozpuszczając mocno związane włosy

—Chyba nie mogło być aż tak źl- —przerwał, kiedy zobaczył w jakim stanie zdenerwowania jestem. Trzęsły mi się ręce, prawie niezauważalnie drgała powieka, a z ust zniknął goszczący tam zazwyczaj uśmiech. Dodatkowo nie miałam na sobie sukienki, w której rano wyszłam z domu, tylko białą koszulę i granatową, zdecydowanie zbyt krótką spódnicę.—Hej, Liz, co się stało?—spytał wyraźnie zmartwiony podchodząc do mnie i mocno przytulając, co wydobyło z moich ust ciche syknięcie

—Zaraz wszystko ci opowiem, ale mógłbyś najpierw przygotować mi jakiś zimny okład? Chyba już zaczęła schodzić mi skóra.—jęknęłam z cierpiętniczą miną, dałam mu szybkiego buziaka i wyswobodziłam z przyjemnego uścisku

Kiedy Wellinger moczył jakiś mały ręcznik ja przeszłam do salonu, gdzie najdelikatniej, jak potrafiłam, ściągnęłam pożyczone ubrania ukazując wielkie, czerwone plamy na udach i brzuchu. Na ich widok wchodzący akurat do pomieszczenia Andreas stanął jak wryty, ale już po kilku sekundach stał obok mnie i przyciskał chłodny materiał do poparzonych miejsc.

—Coś ty takiego robiła, że skończyłaś opalona lepiej niż po wakacjach?—spytał próbując rozluźnić atmosferę, co w sumie mu się udało, bo delikatnie się uśmiechnęłam

—Może zacznijmy od tego, że zaraz po wejściu do budynku się zgubiłam i błądziłam kilkanaście minut zanim w końcu, spóźniona, dotarłam do swojego biura.—rozpoczęłam siadając na kanapie opierając głowę na barku mężczyzny, który ostrożnie objął mnie ramieniem—Potem miałam sprzeczkę z moją bezpośrednią przełożoną, która stwierdziła, że mam tę robotę tylko ze względu na nazwisko, więc kwestia dobrych stosunków z współpracownikami, przynajmniej na jakiś czas mam z głowy. Kiedy już zaczęłam wkręcać się w robotę przyszła przerwa na lunch, do którego postanowiłam zrobić sobie herbatę. Jak możesz się domyśleć, spoglądając na ten czerwoniutki jak maliny obraz nędzy i rozpaczy, herbata wcale nie skończyła w moim żołądku, tylko na sukience. Żeby uniknąć gorszych poparzeń jak najszybciej ją zdjęłam, co sprowadza się do tego, że latałam w pierwszym dniu pracy w samej bieliźnie i gdyby nie Krista, chyba jedyna przyjaźnie do mnie nastawiona osoba, która pożyczyła mi swoje zapasowe ciuchy, wróciłabym w mokrej sukience, co na pewno nie skończyłby się dobrze. A, no i uciekł mi tramwaj, więc wracałam na piechotę.—Zakończyłam swoją poruszającą przemowę łamiącym się głosem, bo uświadomiłam sobie, jak tragiczne było te osiem godzin w rzeczywistości

Przekręciłam twarz tak, że była prawie szczelnie przyciśnięta do klatki piersiowej Niemca, więc nie mógł zobaczyć kilku łez spływających po moich policzkach, choć na pewno wyczuł je kiedy przesiąkły cienki materiał jego koszulki.

—Niewesoło.—podsumował i pogładził mnie po plecach, dając tym znak, że nie muszę powstrzymywać płaczu

Kilka minut, podczas których zmoczyłam prawie cały T-shirt Andreasa przyniosło mi prawdziwą ulgę, mimo że potem bolała mnie głowa i oczy. Miałam wrażenie, jakby wszystkie negatywne emocje odeszły w zapomnienie, a został tylko Wellinger, mój rycerz na białym koniu, jak zwykła nazywać go Iris.

Kiedy w końcu się uspokoiłam i ochłonęłam poszłam się przebrać, a blondyn ruszył do kuchni żeby podgrzać i nałożyć obiad, który jakimś cudem zdołał ugotować, mimo napiętego grafiku. Kiedy tylko zobaczyłam na talerzu mojego ukochanego łososia z sosem śmietanowym wiedziałam, że coś się święci. I, jak zwykle, miałam rację.

—Hej, Liz, bo w sumie jest sprawa...—zaczął kiedy włożyłam talerze do zlewu i odkręciłam kran

Andreas

Opis dnia mojej małej Elizabeth brzmiał naprawdę nieprzyjemnie. Słabe stosunki z współpracownikami i akcja z bieganiem w bieliźnie. Kiedy to powiedziała z jednej strony cieszyłem się, że szybko zareagowała i uchroniła skórę od poważniejszych obrażeń, a z drugiej byłem cholernie zły, że tylu facetów widziało ją bez ubrań. Zazdrość na szczęście pojawiła się tylko w minimalnym stopniu, bo Liz nie zrobiłaby mi czegoś tak okropnego, jak zdrada - już prędzej powiedziałaby prosto w oczy, zerwała, a dopiero potem ruszyła do nowego. Widziałem, że potrzebuje się wypłakać, więc użyczyłem jej ramienia, tak, jak to obiecaliśmy sobie po epizodzie z Carlą i kiedy się uspokoiła znowu była wesołą, tą prawdziwą, wersją siebie.

Posmarowałem jej oparzenia maścią, a kiedy poszła się ubrać, żeby "nie świecić mi swoim cudownym tyłkiem przed twarzą" nałożyłem obiad. Podczas posiłku żartowaliśmy już z przykrych incydentów, a Stein parodiowała niektóre teksty swojej szefowej, dlatego nie mogłem się przemóc i powiedzieć jej, o najnowszej decyzji trenera.

—Hej, Liz, bo w sumie jest sprawa...—zacząłem w końcu kiedy kobieta zaczęła zmywać po obiedzie—Trener nam dzisiaj powiedział, że w przyszły poniedziałek jedziemy na obóz, a potem prosto na zawody do Hinzenbach. Werner nigdy nie zrobiłby czegoś takiego bez uprzedzenia, ale jego już nie ma, a te nowe metody treningowe są naprawdę dziwne.—westchnąłem z ulgą po przekazaniu całej informacji

—Przecież rozumiem, nie musisz mi się tak dokładnie spowiadać.—zaśmiała się odkładając talerz do suszarki—Skoro są inne, to może przyniosą lepsze efekty, kto wie...—puściła mi oczko

—Nie jesteś zła? Dopiero co nie było mnie chyba pięć dni, a zaraz znowu wyjeżdżam.

—Nie lubię, kiedy cię nie ma, bo muszę wtedy spać sama  w tym wielgachnym łóżku, ale przecież rozumiem, że te obozy są wam potrzebne. Ja chcę się realizować w zawodzie, więc czemu ty miałbyś tego nie robić?—Znowu mnie zaskoczył, bo chociaż spodziewałem się, że nie będzie robić problemów nie myślałem, że tak po prostu to przyjmie—No i przyzwyczaiłam się do twoich wyjazdów, na które i tak nie mam wpływu, więc po co robić sceny?—zaśmiała się, odstawiając szklankę do wyschnięcia

—Jesteś najlepsza, Liz!—zakręciłem wodę i dałem jej super-hiper buziaka

—I mówisz to tak, jakbyś dopiero na to wpadł.—uśmiechnęła się szeroko i przytuliła—Może wpadniemy na weekendzie do Martina, co ty na to?

___________

Chcę tylko powiedzieć, że dzisiejsze zawody to był jakiś kosmos. Poprzez "ale będzie słabo", "najprawdziwsza uczta dla oczu i serc" do "och, kurcze, biedny Anze" przeszłam z prawie czterema zawałami i zdartym od krzyków radości gardłem. Wolałabym żeby były sprawiedliwe warunki, ale nie ma co biedzić nad pogodą i trzeba szukać pozytywów w ty, co było (Mackenzie! <3)

Miło Cię poznać, MartinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz