Elizabeth
Wielkanoc zazwyczaj jest traktowana jako drugorzędne święto. Z Bożym Narodzeniem przegrywa brakiem prezentów i choinki, jednak ja zawsze kochałam te święta, a wszystko za sprawą lanego poniedziałku. Od kiedy tylko dowiedziałam się, że istnieje dzień, podczas którego mogę bezkarnie pryskać się wodą z rodzeństwem, wykorzystywałam go do tego stopnia, że Vincent i Ludwig do wakacji nie mogli nawet spojrzeć na wodę. Nie zmieniło się to nawet wtedy, kiedy byłam już pracującą, zaręczoną kobietą, a wręcz przeciwnie - starałam się Andreasa zaprosić na poniedziałek do moich rodziców, żeby na swoim terenie lepiej się do niego dobrać. I chociaż w zeszłym roku udało mi się go pooblewać od stóp do głów, w tym roku nie było tak pięknie.
Przede wszystkim, na początku, zostałam obudzona zimną wodą wylaną na moją głowę, mimo budzika ustawionego na czwartą pięć. Pisk, który wydałam z siebie dobre dwadzieścia minut po wpół do trzeciej chyba jednak poskutkował jeszcze lepiej niż dyngusowa pobudka bo wszyscy domownicy w kilka chwil zbiegli się do pokoju zajmowanego przeze mnie i Wellingera. Oczywiście ci, którzy musieli się ruszać, bo moi bracia i mój współlokator od samego początku stali nade mną i wpatrywali się we mnie z szerokim uśmiechem.
Czułam się jednak nie najlepiej, więc ostentacyjnie zignorowałam całe zgromadzenie, przekręciłam się na bok i nie zwracając uwagi na mokrą pościel, ubranie oraz włosy zasnęłam. O dziwo, kiedy się obudziłam, ani pościel, ani piżama nie były mokre, choć mogłabym przysiąc, że kiedy kładłam się spać nie byłam ubrana w t-shirt Andreasa. Jedyną pozostałością po nietypowej pobudce były wciąż wilgotne włosy. Uśmiechnęłam się rozczulona i szybko się przebrałam, a następnie zeszłam na śniadanie.
Było późno, więc wszyscy pewnie uzbroili się już po zęby i zajęli dogodne miejsca, czekając już tylko na mnie z rozpoczęciem naszej co rocznej, wielkanocnej zabawy. Po sytuacji z wcześniej domyśliłam się, że Vincent i Ludwig założyli sojusz z Andreasem, więc byli pewni wygranej, jednak ja też nie zamierzałam odpuścić. Napełniłam wodą wcześniej przygotowane pistolety, wzięłam pozostawioną dla mnie krótkofalówkę i zajęłam pozycję na drzewie przy ścianie domu, po czym dałam znak do startu gry.
Po kilku godzinach, kiedy wszystkim skończyła się woda, ociekaliśmy tym życiodajnym płynem jak nigdy. Andreas i jego sojusznicy ucierpieli najbardziej, ponieważ Ludwig wybrał im tak beznadziejną kryjówkę, że kiedy ją opuszczali Vincent poślizgnął się na folii pokrywającej piaskownicę i mocno uderzył się w głowę, Ludwig obił kość ogonową, a chcący uniknąć losu moich braci Wellinger rozciął nogę o ostry kawałek blachy.
—Wy to naprawdę cioty jesteście.—podsumowała moja siostra, kiedy po przemyciu podłużnej rany na łydce Andreasa wodą utlenioną naklejałam mu tam plastra, za co dostała od mamy naganę wzrokową
—Pewnie zostanie ci blizna, królewno.—zażartowałam, trącając gapiącego się na wielki plaster Niemca
—Tylko nie to, moje fanki mnie porzucą!—teatralnie zalamentował blondyn, doprowadzając tym wszystkich do śmiechu
—Jak to możliwe, że ona znowu nas ograła?—spytał przy kolacji sflustrowany Vincent—Mieliśmy przewagę liczebną! Na dodatek spędziła kilka godzin w mokrej pościeli, powinna być ociężała i podziębiona, a nie tryskać zdrowiem.—oskarżycielskim wzrokiem spojrzał na Wellingera, który uniósł ręce w geście niewinności, jednocześnie dyskretnie puszczając mi oczko
—To tylko gra.—próbowałam złagodzić sytuację, za co zarobiłam kilka morderczych spojrzeń—W pewnych kwestiach nigdy się nie zmienicie, chłopaki.—zaśmiałam się kręcąc głową z niedowierzaniem—Dalej nie czuję się najlepiej, więc pewnie pójdę już spać.—oznajmiłam, co spotkało się z głośnymi jękami zawodu
—A co z naszym filmem? Obiecałaś, że jak będę miała czternaście lat to w końcu mi go pokażesz!—oburzyła się Karen
—A ja miałem cię znowu ograć w pokera na jajka od zająca.—dodał Ludwig
—No i mieliśmy dzisiaj gadać do późna.—wtrącił swoje trzy grosze Vincent, a ja tylko westchnęłam ciężko
—Zapomniałam. No dobra, to od czego zaczynamy?—włożyłam w swój głos trochę entuzjazmu, choć odkąd przestała działać tabletka, czułam się fatalnie i spełniłam wszystkie obietnice, odrobinę naginając jedynie tą złożoną mojemu najstarszemu bratu, ponieważ dotrzymywałam mu towarzystwa do jedenastej, a później w końcu położyłam się w ukochanym łóżku, obok siedzącego na telefonie Andreasa
—Trzymaj.—podał mi kolejne dwie pigułki leku przeciwbólowego i szklankę wody, co przyjęłam z niemałą ulgą, bo nie miałam zbyt wielkiej ochoty schodzić na dół tylko po to, żeby połknąć leki
—Dzięki. Jak twoja noga?—umościłam się wygodniej na boku, zwrócona twarzą w jego stronę
—Nic mi nie będzie, to tylko rozcięcie.—powiedział lekceważącym tonem, objął mnie ramieniem i wrócił do przeglądania czegoś w telefonie
Przez chwilę leżeliśmy w ciszy, a ja przyglądałam się ścianom w moim starym pokoju, na których pełno było stron z kalendarza, na których pozaznaczane były ważne daty, jak na przykład dzień, w którym mi się oświadczył, ale miałam nadzieję, że wśród innych kartek tej akurat nie zauważył. Chyba spaliłabym się ze wstydu, chociaż w sumie nie miałabym nawet sensownego powodu...
________________
W sumie ten rozdział do fabuły nie wnosi zupełnie nic, już nawet nie pamiętam dlaczego go napisałam 😂 No ale był to co, ja nie wstawię?
Środa/czwartek powinny być takimi małymi piąteczkami, a tymczasem ja się czuję, jakby ten tydzień składał się z samych poniedziałków, pomocy XD
CZYTASZ
Miło Cię poznać, Martin
FanfictionCzasem dzieci nie mają szczęścia. Ich rodzice ich nie kochają, albo porzucają. Czy można sprawić, że chociaż jedno z nich się uśmiechnie? Elizabeth jest w tym mistrzynią *napisane 2019*