Elizabeth
Andreas przestał non stop myśleć o swojej byłej narzeczonej po nieco ponad tygodniu od ich rozstania. Zaczął znowu szeroko się uśmiechać, nie raz zachowując się przy tym jak dziecko. I choć już nie potrzebował pocieszenia, wciąż utrzymywaliśmy dobry kontakt, który z każdym dniem się poprawiał. Dużo rozmawialiśmy, ponieważ Andreas zaczął wozić mnie podwozić, a co za tym idzie, kiedy wracaliśmy często zapraszałam go na kawę lub herbatę. W rewanżu, kiedy on nie jechał ze mną, ponieważ od rana miał treningi, to ja przychodziłam do niego i opowiadałam mu o wszystkim, co akurat działo się u Martina i spółki.
W sierpniową środę, która pogodą bardziej przypominała jeden z dni października, obudziłam się przed budzikiem. Dudniący o parapety deszcz nie dawał mi ponownie zasnąć, więc z cichym westchnieniem zwlekłam się z łóżka. Niezadowolona z wcześniejszej pobudki ruszyłam do kuchni aby skorzystać z dodatkowego czasu i zrobić sobie jakieś bardziej wymagające śniadanie niż płatki górskie. Rozbiłam do miseczki dwa jajka, które następnie ubiłam i całą masę wylałam na patelnię. Czekając, aż jajeczna część omletu będzie gotowa, pokroiłam w drobną kostkę wędlinę i pomidory, a na tarce starłam ser. Całość ułożyłam na jednej połowie mojego dzieła, a następnie złożyłam je i przełożyłam na talerz, z którego zniknęło w mgnieniu oka. Z powodu pochmurnego dnia nałożyłam ciemne spodnie i jeansową kurteczkę, a potem chwytając parasol opuściłam mieszkanie.
Duże krople deszczu rozbijały się o chroniący mnie materiał i rozdzielały się na mniejsze, swobodnie spływające po parasolu, aby później kapnąć na chodnik przede mną. Z lekkim uśmiechem omijałam kałuże na drodze do przystanku, gdzie pod plastikowym daszkiem czekałam na odpowiedni tramwaj. W dni takie jak ten nigdy nie był zatłoczony, zwłaszcza kiedy trwały wakacje, a żaden student nie spieszył się na uczelnię. Poza miastem deszcz nie był tak intensywny, ale mimo to szłam z rozłożonym parasolem, nie chcąc zniszczyć niewielkiego koka na czubku głowy, z którym męczyłam się cały ranek. Na dworze nie było widać ani jednej żywej duszy, więc od razu skierowałam się do świetlicy, w której w takie dni skupiało się całe życie niewielkiego ośrodka.
—Liz!—Usłyszałam krzyk jeszcze przed drzwiami świetlicy i już po chwili do moich nóg tuliła się Iris
—Cześć, słoneczko. Czemu nie jesteś w świetlicy?—zapytałam dziewczynkę biorąc ją na ręce
—To pewnie z naszej winy—powiedziała wysoka blondynka wstając z ławki—Przyszliśmy tu dziś z mężem, ponieważ chcieliśmy ją adoptować, ale powiedziano nam, żebyśmy poczekali na panią, bo to pani na co dzień się nią zajmuje—wyjaśniła kobieta
—Proszę mi mówić Elizabeth—poprosiłam—Co do Iris, to rzeczywiście się nią zajmuję i bardzo się cieszę, że postanowiliście państwo na mnie poczekać—uśmiechnęłam się przyjaźnie—Są państwo małżeństwem?—Spytałam patrząc na milczącego rudego, który pokiwał głową
—Od pięciu lat—doprecyzowała blondynka—Niestety nie mogę mieć dzieci, a od zawsze pragnęłam mieć chociaż dwójkę, więc gdy mój mąż w końcu zgodził się na adopcję byłam bardzo szczęśliwa. Zastrzegł jednak, że chciałby najpierw wziąć szkraba na miesiąc, a potem pozwolić mu zdecydować, czy chce z nami zostać, bo on przede wszystkim chce, żeby dziecko było z nami szczęśliwe—wyjaśniła
—Rozumiem. Według mnie, to bardzo dobry pomysł—powiedziałam czując w sercu ukłucie bólu—Zaprowadzę państwa do biura pani dyrektor, gdzie będziecie mogli uzupełnić wszystkie potrzebne papiery—stwierdziłam ruszając korytarzem z Iris na rękach
Kiedy za potencjalnymi rodzicami zastępczymi zamknęły się drzwi biura pani Jäger, dziewczynka wtuliła się we mnie jeszcze mocniej.
—Ja nie chcę cię zostawiać, Liz—wyszeptała mi do ucha—Chcę zostać z tobą i z Martinem, i z Niklasem, i z Ritą, i Andim—po jej policzkach pociekło kilka łez, które niemal natychmiast wytarła
—Posłuchaj, kochanie—spojrzałam jej prosto w oczy—Nie traktuj tego tak, jakbyś miała nas na zawsze zostawić. Pójdziesz na trochę do nich do domu, a potem tu wrócisz i będziesz mogła wybrać, czy chcesz z nimi zostać, czy nie. Będzie ci u nich dobrze. No i będziesz mogła dzwonić—powiedziałam gładząc ją po włosach
—Ja już wiem, że wolę zostać tu, z wami—pięciolatka naburmuszyła się
— I ja, i oni chcemy dla ciebie jak najlepiej. Daj im szansę, Iris. Zrób to dla mnie, proszę
—Ale jak mi się nie spodoba, to mogę wrócić, prawda?
—Oczywiście, kochanie—odstawiłam ją na ziemię
Po około godzinie, podczas której Iris się spakowała i pożegnała z przyjaciółmi samochód z nią odjechał, a ja znowu czułam jednocześnie szczęście i smutek. Przez resztę popołudnia bawiłam się z Niklasem, Martinem i Ritą, którzy zdawali się jeszcze nie odczuwać braku Iris, a dopiero koło dziewiętnastej wyszłam złapać wieczorny tramwaj. Miałam ochotę się wygadać, więc zamiast skierować się w stronę swojego miejsca zamieszkania ruszyłam w kierunku bloku Andreasa.
Andreas
Po treningu byłem wykończony. Kiedy tylko wróciłem do mieszkania padłem na kanapę i natychmiast zasnąłem. Obudził mnie dopiero dzwonek do drzwi, kiedy za oknem było już ciemnawo. Za drzwiami stała Liz z ciężką do opisania miną. Wyglądała tak, jakby miała zaraz się rozpłakać, ale wciąż była szeroko uśmiechnięta i pogodna.
—Coś się stało?—spytałem wpuszczając ją do środka
—Byłam dzisiaj u Martina i pewne małżeństwo chce adoptować Iris. Na razie wzięli ją na próbę, żeby mogła zobaczyć, czy jej się spodoba, ale ja już za nią tęsknię—po jej policzkach potoczyły się łzy
—Och, Liz, przecież wiesz, że tak będzie dla niej lepiej. Będzie miała dom i zostanie wychowana tak, jak powinna—przytuliłem ją—No i na pewno będziesz mogła ją odwiedzać
—Wiem, przecież wiem. Ale i tak chciałabym, żeby została—kobieta otarła łzę i spojrzała mi w oczy—Tak bardzo ich kocham, że nie wiem, jak sobie dam bez niej radę, a moment ostatecznego rozstania jest z każdą chwilą coraz bliższy—zaprowadziłem ją na kanapę
—Po zerwaniu z Carlą powiedziałaś mi, że nie powinienem roztrząsać czegoś, na co nie mam już wpływu i cieszyć się z tego, co mam. Ty też powinnaś się cieszyć tym, że ona ma szansę być szczęśliwa i zaakceptować to. Tak jak wszystko, czego nie można już zmienić
_______________
Cześć miśki, znowu was zaniedbałam, ehh...
Mam nadzieję, że się trzymacie i chociaż trochę pożytecznie spędzacie czas kwarantanny
Zdrówka i cierpliwości do e-lekcji wszystkim, którzy je mają

CZYTASZ
Miło Cię poznać, Martin
FanfictionCzasem dzieci nie mają szczęścia. Ich rodzice ich nie kochają, albo porzucają. Czy można sprawić, że chociaż jedno z nich się uśmiechnie? Elizabeth jest w tym mistrzynią *napisane 2019*