Elizabeth
Jeśli w sposób lakoniczny chciałabym opisać panującą w tej chwili na dworze pogodę, musiałabym użyć aż dwóch słów: "pod psem". Zachodzące słońce niby pięknie świeciło, ale to tyle jeśli chodzi o zapowiadane dziesięć stopni. Wiał całkiem silny wiatr, a na dodatek na zmianę ze śniegiem padał deszcz, co skutecznie niszczyło moją fryzurę, mimo że wcześniej ukryłam większą jej część pod czapką.
—Co za paskudna pogoda. Jest luty, a tu niby słońce, niby ciepło, śnieg się topi. Gdzie się podziała prawdziwa zima, ja się pytam?—westchnęłam odwieszając kurtkę na siedzenie krzesła, które po chwili zajęłam
—Co ty gadasz, zimno jak cholera, a na dodatek wieje. Śniegu nie ma, to fakt, ale poza tym luty jak malowany.—wzdrygnął się Wellinger rozcierając zmarznięte dłonie
—Tylko tobie się tak wydaje, uparciuchu. Kto to widział żeby w walentynki bez kurtki chodzić...—pokręciłam z rozbawieniem głową
—Skąd miałem wiedzieć, że odczuwalna wcale nie jest dziesięć stopni, chociaż tak wskazywał termometr.—wydął policzki jak zawiedzione dziecko
—Dobra, dobra, już się nie tłumacz, tylko zamawiaj, bo mamy a potem jeszcze inne plany.—uśmiechnęłam się szeroko, a Andreas przewrócił oczami
Miło spędziliśmy czas w kawiarni, jednak w końcu, na nieszczęście Andreasa, musieliśmy wyjść, bo trzeba było przygotować kolację. Całą drogę powrotną słuchałam narzekań mężczyzny, który chyba bardziej próbował doprowadzić mnie do śmiechu niż w rzeczywistości cierpiał, a kiedy w końcu dotarliśmy do mieszkania otworzył na oścież balkon bo "stęsknił się za tym przyjemnym wiaterkiem".
Gdy jedzenie było gotowe i nałożone na talerze leżało na stole w salonie, z rozkoszą rozłożyliśmy się na kanapie. W telewizji leciał akurat jakiś program o przygotowywaniu zdrowych posiłków, więc zjedzenie przy jego akompaniamencie wydawało się być strzałem w dziesiątkę.
Mój prezent już od dawna spoczywał na dnie koszyka z moją bielizną i miałam nadzieję, że Andreas nie widział go wcześniej, chociaż z nim to nigdy nic nie wiadomo. Z szerokim uśmiechem wręczyłam mu pudełko, które najpierw dokładnie obejrzał, a potem z wielką ochotę otworzył. W środku znalazł przygotowany przeze mnie pamiętnik-kalendarz z kłódka i kluczykiem, w którym zaznaczyłam mu kilka ważnych dat, a także dokonałam paru wpisów "na zapas", jednoczęściową piżamę w kształcie bałwana oraz uszyty przeze mnie breloczek do kluczy w kształcie kawałka pizzy.
—Nie masz serca, Liz.—spojrzał na mnie z wyrzutem, ale jednocześnie tak uroczo, że nie mogłam się nie zaśmiać—Dać sportowcowi brelok przypominający fast food... To już naprawdę trzeba być tobą, żeby wymyślić coś tak okrutnego!—próbował udawać urażonego, ale nie wyszło mu, bo widząc jak próbuję powstrzymać się od śmiechu, on sam dostał wręcz histerycznego ataku
—Byłam pewna, że przyczepisz się do pamiętnika, bo w końcu jesteś "dużym chłopcem".—zażartowałam
—Jak to? Przecież pamiętnik to genialny prezent! Kadrowy psycholog zawsze mnie namawiał, żebym zaczął go prowadzić, ale nie było okazji.—puścił mi oczko i podał trochę mniejszą paczkę
Z zaciekawieniem rozerwałam ozdobny papier w księżniczki disney'a, po czym z dziecięcym zapałem otworzyłam pudełko. Oprócz sporej paczki mannerków o różnych smakach w środku było także wiele pocztówek ze wszystkich miejsc, w których w tym sezonie już odbywały się zawody, a z tyłu każdej znajdował się chyba jakiś krótki wierszyk. Na samym dnie leżała jeszcze cienka książeczka o dźwięcznym tytule "Jak poskromić Andreasa", przykrywająca oprawioną w ramkę fotografię nas, razem z Martinem, Niklasem, Iris i Ritą.
—Chcesz, żebym była gruba?—wskazałam podstępnie na opakowanie wafelków, na co na twarzy Niemca zagościł jeden z uśmiechów z listy "o czym ty do mnie mówisz, złotko?"
—Ależ skądże.—zażartował, za co dostał kuksańca w ramię.
—Przez ciebie teraz mi głupio, że dałam ci takie zwyczajne prezenty.—powiedziałam z wyrzutem wskazując na rzeczy ode mnie
—Ale w większości wykorzystałem twoje pomysły, więc w sumie się nie liczy.—puścił mi oczko nawiązujące do naszej rozmowy o pamiątkach z zawodów z zeszłego sezonu
—Hej, Andreas,—zaczęłam po chwili wpatrywania się w lecący na ekranie film—Chodźmy do łóżka. No chyba, że wolisz tu zostać i oglądać to coś.—wskazałam na telewizor widząc jego zdezorientowana minę
—Bardzo chętnie, po prostu zdziwiła mnie twoja bezpośredniość.—zaśmiał się wstając z kanapy
—O czym ty mówisz, co bezpośredniego jest w spaniu?—spytałam uśmiechając się niewinnie, na co on zasymulował groźną minę i przerzucił mnie sobie przez ramię, stękając cicho
—W twoich snach, niuńka. Sama zaczęłaś, więc weź teraz odpowiedzialność.—stwierdził cicho i przeszedł do sypialni bynajmniej nie po to, żeby pójść spać
______________________
Nie ma to jak zapomnieć o swoim fanfiku 🙈
Muszę powiedzieć, że ostatni miesiąc był strasznie zabiegany i nie bardzo był czas żeby porządnie przysiąść do Wattpada i ogarnąć wszystkie zaległości
Teraz nie będzie lepiej, ale postaram się trochę ogarnąć i wrzucać częściej niż raz na miesiąc ;*
CZYTASZ
Miło Cię poznać, Martin
FanfictionCzasem dzieci nie mają szczęścia. Ich rodzice ich nie kochają, albo porzucają. Czy można sprawić, że chociaż jedno z nich się uśmiechnie? Elizabeth jest w tym mistrzynią *napisane 2019*