Ten, w którym wszystko dobrze się kończy

38 4 1
                                    

Elizabeth

Po zimnym, deszczowym dniu, ponownie wyszło słońce, które uchroniło mnie od spóźnienia się na tramwaj, ponieważ mój budzik postanowił wziąć sobie urlop i się zaciąć. Popijając herbatę zjadłam tosty z serem i szynką, a potem w pośpiechu umyłam twarz, zęby oraz nałożyłam jasną sukienkę w kwiaty. Dość wprawnie podpięłam włosy wsuwkami, tak żeby nie było mi za gorąco jednocześnie zostawiając je rozpuszczone i chwytając torebkę wyszłam z mieszkania. słońce mocno przygrzewało, więc po wczorajszej ulewie nie było już śladu; wyschły nawet te najbardziej obfite kałuże. Miałam jeszcze chwilę przed przyjazdem pojazdu, więc postanowiłam wstąpić do piekarni i kupić drożdżówkę, którą mogłabym zjeść za jakieś dwie godziny, kiedy znów zacznę być głodna po śniadaniu, które z racji prawie pustej lodówki było dość skromne. Idąc polną drogą w kierunku miejsca mojej pracy Przyglądałam się kilku połamanym drzewom i starałam się omijać większe konary, żeby nie pobrudzić wygodnych balerinek, które musiałam wziąć w zastępstwie za przemoczone poprzedniego dnia sandałki. Ponieważ mimo gorąca na dworze nie było duszno, życie na podwórku w okół budynku tętniło, a odgłos dziecięcego śmiechu roznosił się po okolicy. Skinęłam głową do kilku opiekunek, które zajmowały się swoimi grupkami i zaskoczona nieobecnością moich dzieciaków poszłam ich poszukać. Jak się okazało wszyscy oprócz Martina czekali na mnie w świetlicy i kiedy przyszłam od razu się na mnie rzucili.

—Cześć dzieciaki, ja też za wami tęskniłam—zaśmiałam się czochrając ich po głowie—Czemu nie jesteście na dworze i gdzie jest Martin?—spytałam nie potrafiąc powstrzymać ciekawości wymieszanej z troską o mojego najmłodszego podopiecznego

—Martin się przeziębił. W nocy zaczęło mu być strasznie zimno i kiedy powiedziałem o tym pani Jäger od razu się zaniepokoiła i od rana siedzi w naszym pokoju—wyjaśnił Niklas, a dziewczynki zawtórowały mu skinieniem głowy

—Pewnie przeziębił się wczoraj na tej ulewie—mruknęłam sama do siebie—W takim razie chyba trzeba go odwiedzić, nie sądzicie?—zaproponowałam chcąc jak najszybciej sprawdzić, co słychać u blondynka, a reszta przyjęła moją propozycję jak najbardziej entuzjastycznie

—Pani dyrektor, możemy wejść?—spytałam uchylając drzwi do pokoju moich podopiecznych, gdzie siedziała kobieta

—O, Elizabeth, już jesteś. Zajmiesz się nim? Dopiero zasnął, więc jeśli nie będziecie hałasować, powinien jeszcze trochę pospać—zwróciła się do dzieci, kiedy skinieniem głowy potwierdziłam, że chętnie zajmę się przeziębionym dwulatkiem—Na szafce masz leki, a herbatę zrobią w kuchni, jeśli poprosisz. Wystarczy, że wyślesz Ritę albo Niklasa—powiedziała na wszelki wypadek, gdybym nie pamiętała i wyszła

—No to co, skoro mamy nie budzić Martina, to chyba pozostaje nam tylko w coś zagrać, nie sądzicie?—spytałam siadając koło łóżka chłopczyka i uśmiechając się do reszty brygady, która ochoczo pokiwała głową

Przeprowadziliśmy głosowanie, w którym na przeciw siebie stanęły klocki, chińczyk, kolorowanki i kalambury, ale ponieważ głosy były podzielone zdecydowaliśmy, że w każdą grę postaramy się zagrać. Za najcichszą uznałam kolorowanki, więc to one poszły na pierwszy ogień. Kiedy cała trójka popędziła po szablony i kredki, ja spojrzałam na Martina i odgarnęłam mu z czoła złote włoski, które przykleiły się do spoconej twarzyczki. Śpiąc wyglądał spokojnie, jednak wewnątrz na pewno nie było mu tak przyjemnie. W końcu kto lubi być chory? Kiedy uczestnicy wrócili z wyprawy do świetlicy, nasz konkurs kolorowania rozpoczął się. Mieliśmy dużo czasu, więc żadne z nich nie spieszyło się i starało zrobić swój obrazek jak najdokładniej, ponieważ każdy chciał w jakiś sposób zwiększyć swoje szanse na wygranie super-mocnego przytulasa. Po ponad czterdziestu minutach wszystkie dzieła były już gotowe, a do mnie należała najtrudniejsza decyzja wybrania najlepszej pracy. Nie chciałam, by którekolwiek z nich było smutne, więc po odrobinie gry aktorskiej, gdzie wahałam się między wszystkimi dziełami, ogłosiłam remis i przytuliłam mocno ich wszystkich. Później miały być klocki, jednak uznałam, że było by to nie fair w stosunku do innych zabierać klocki ze świetlicy, więc plan zabawy nimi został przełożony na następny dzień. Ponieważ do obiadu nie zostało już za dużo czasu, bo ledwie pięćdziesiąt trzy minuty, zaproponowałam, że na drugi ogień pójdą kalambury. Widząc radość na ich twarzach, kiedy zgadywali przedstawiane przeze mnie zwierzaki ja też nie mogłam powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, nawet jeśli zaczynałam powoli robić się zmęczona, a moja szyja, przykryta ciemnymi włosami, była już niesamowicie spocona. Kiedy wezwano wszystkich na obiad przegoniłam dzieci i sama zostałam z moim najmłodszym podopiecznym. Przyglądałam się mu i zauważyłam, że zaczyna się budzić.

Miło Cię poznać, MartinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz