3. Oprawca kontra bohater

1.9K 231 128
                                    

Nigdy nie przebierał się w szatni. Zabierał swój strój od wuefu i szedł do toalety, żeby tam zamknąć się w kabinie i będąc z daleka od prześmiewczych spojrzeń, móc w spokoju zmienić strój. Dopiero kiedy miał już na sobie biały T-shirt i czarne spodenki do ćwiczeń, szedł w stronę przebieralni, zostawiał rzeczy, a następnie z niechęcią wchodził na salę gimnastyczną.

Nienawidził wuefu. I wcale nie dlatego, że nauczyciel był psychofanem sportu, bo nie był. Pan Gackowski miał już pięćdziesiąte urodziny dawno za sobą, a pod granatowym ortalionowym dresem hodował całkiem pokaźny brzuch. Nie wymagał od uczniów nie wiadomo jakich rzeczy – właściwie nie wymagał niczego, poza uczęszczaniem na lekcje. Teodor nawet go lubił, pomimo swojej niechęci do samego przedmiotu. Gdyby nie Rafał i jego świta, wszystko z pewnością wyglądałoby inaczej.

Jak zwykle po przyjściu na salę, ustawili się w rzędzie. W ich klasie było aż piętnastu chłopców, odliczyli po kolei; brakowało czterech. Gackowski sprawdził obecność i – żadna niespodzianka – na rozgrzewkę kazał im pokonać kilka kółek dookoła sali.

O ile Teodor samo bieganie lubił, o tyle nie lubił, gdy ktoś patrzył na niego podczas wykonywania ćwiczeń. Zawsze na wuefie czuł się tak upokorzony, że najchętniej by po prostu zniknął. Schował się gdzieś i zniknął.

Biegł na końcu. Rafał z przodu nadał takie tempo, że ledwo mógł nadążyć. Szybko jednak okazało się, że nie on jedyny – Andrzej również się nie wychylał ze swoimi sportowymi zdolnościami. Truchtał wolno, ani myśląc o pokazaniu większego entuzjazmu. Pozwalał wszystkim się wymijać, nic sobie nie robiąc z komentarzy Rafała, który właśnie po raz kolejny go przegonił.

– Łajza. – Gackowski nie miał jak tego usłyszeć, zbyt zaabsorbowany rozmową z wuefistką – młodą, dopiero co zatrudnioną panią Kasią z fajnymi zderzakami, jak to określił Rafał po lekcji.

Andrzej posłał Rafałowi jedynie pełne wyższości spojrzenie, a Teodor aż nie mógł oderwać od niego wzroku. Tylko Andrzej potrafił tak patrzeć, że słowa nie były potrzebne. Wystarczyło, że uniósł jedną brew, zacisnął lekko usta w kpiącym wyrazie i żadna cięta riposta Rafała nie miałaby tu racji bytu.

[i]Andrzej jest naprawdę super, myślał Teodor, a serce łomotało mu tak szybko w piersi, że sam już nie wiedział, co wywołało te palpitacje – wysiłek fizyczny czy może Wroński. Siedem lat później dojdzie do wniosku, że trochę przesadzał z tym swoim uwielbieniem, ale z drugiej strony był tylko zakochanym nastolatkiem. Nic dziwnego, że tak wybielał Andrzeja i opiewał każdy jego ruch.

Po rozgrzewce przyszedł czas na dobór do grup, bo Gackowski, nie chcąc zbytnio się wysilać, zarządził grę w kosza. Niski i pulchny Teodor naprawdę nienawidził tego sportu, już chyba wolałby piłkę nożną, dwa ognie, czy unihokeja. Musiał jednak przełknąć niechęć i pozwolić historii zatoczyć koło, bo żadną nowością nie było dla niego zostanie wybranym do grupy na samym końcu.

Gackowski rozdał szarfy.

– Żółci do tego kosza, bezszarfowi do tego. Grajcie. – I poszedł do pani Kasi zabawić ją rozmową i opowiastką o swoich przygodach na szlakach górskich.

Andrzej i Teodor, ku niezadowoleniu tego drugiego, znaleźli się w dwóch przeciwnych drużynach. Chociaż Kamiński i tak nie wiedział, co by mu dało granie ramię w ramię z Andrzejem, skoro grać ani nie lubił, ani zbytnio nie potrafił – a przynajmniej tak uważali wszyscy dookoła. Zazwyczaj przez cały czas stał gdzieś pomiędzy jednym koszem a drugim i próbował nie zawadzać innym. Jeśli jakimś cudem piłka leciała w jego stronę, łapał (refleks miał całkiem niezły), żeby odrzucić jakiemuś bardziej zaangażowanemu grą koledze (na celność również nie narzekał).

I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie | bxb | - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz