12. Nocą wszystkie koty są czarne

1.6K 174 33
                                    

Kostka całe szczęście nie była zwichnięta, więc jak się szybko okazało – Andrzej narobił dymu w recepcji o nic. Mimo wszystko gdyby nie on, siedzieliby pewnie parę godzin w poczekalni, a Teodor walczyłby z narastającym bólem. Co jak co, ale zawsze był dość wrażliwy na takie sprawy i odkąd pamiętał, źle znosił wszystko, co sprawiało dyskomfort fizyczny. Nawet siniaków nabawiał się zaskakująco łatwo, wystarczyło tylko, że lekko się uderzył, no i proszę, krwiak na pół kończyny. Wizytę w szpitalu wytrwał jednak całkiem dzielnie, ani przez moment nie narzekając, a gdy mógł wreszcie wrócić do mieszkania, odetchnął z ulgą.

– Skombinuję ci kule – powiedział Rafał poważnie, gdy już siedzieli w taksówce i jechali w stronę mieszkania Teodora.

– Ale masz zajebiście. Dostałeś zwolnienie z zajęć – stwierdził zazdrośnie Andrzej.

– Jakbyś ty teraz cokolwiek robił – wtrącił zaraz Rafał.

– Jutro mam rozmowę – prychnął niczym urażona caryca Katarzyna. – Tak więc się łaskawie odpieprz.

Teodor uśmiechnął się pod nosem i oparł głowę o zimną taflę szyby. Pomyślał jeszcze, że tak właściwie wcale nie przeszkadzało mu to ich dogryzanie sobie nawzajem. Drobne kłótnie tego typu miały swój charakterystyczny urok. Rafał, który nigdy nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać, i Andrzej uwielbiający wyznaczać własne granice – nie pasowali do siebie, a jednak wyglądało na to, że potrafili się dogadać. Odnaleźli swój własny konsensus i chociaż Andrzej nie raz wyraźnie go naruszał swoim narcyzmem, Rafał był naprawdę bardzo cierpliwy.

Nawet nie wiedział kiedy, a jego powieki zrobiły się nagle niesamowicie ciężkie. Na zewnątrz dawno już zapadł zmrok, a krakowskie, rozświetlone żółtym światłem widoki, zaczęły go usypiać. Zasnął, nawet nie wiedząc kiedy, zmożony nie tylko wydarzeniami, ale również lekami przeciwbólowymi. To zdecydowanie był dla niego ciężki dzień.

***

– A-ale jak to tak... ż-że zmu-zmusiła? – wydusił Teodor, patrząc na Andrzeja z niedowierzaniem wypisanym na twarzy, za nic nie potrafiąc pojąć jego sytuacji. Andrzej w odpowiedzi najpierw westchnął ciężko, a później pomachał mu paczką cheetosów serowych pod nosem. Teodor tylko spojrzał na nie dość podejrzliwie, jakby miały zaraz wyskoczyć i go zaatakować, po czym pokręcił głową, odmawiając z wielkim bólem serca. Od paru dni był na diecie, więc nie chciał tego zaprzepaścić jakimiś głupimi chrupkami.

– No normalnie! – prychnął Andrzej, zacietrzewiając się. Ze złości wcisnął rękę do paczki i wyciągnął całą garść cheetosów. – Powiedziała, że jestem aspołeczny! I że nie ma opcji, jadę, kurwa mać – przekleństwo wybełkotał już z ustami pełnymi kukurydzianej przekąski.

– P-p-powiedz jej, ż... – zaczął Teodor, ale nie musiał nawet kończyć. Tak to już w tej ich znajomości było, że jakimś cudem Wroński zawsze wiedział o czym jego przyjaciel chce powiedzieć.

– Myślisz, że nie próbowałem? – Machnął dłonią umorusaną w serowych okruszkach chrupek. – Groziłem nawet, że na Syberię spieprzę. Nie przejęła się, taka to matka.

Teodor zwilżył wargi. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której mama zmuszałaby go do czegokolwiek. Zawsze ze sobą rozmawiali i chociaż rozmowy nie były najłatwiejsze dla Teodora z jasnych względów, to nigdy się przed nią nie krępował. Była jego mamą... Do czasu poznania Andrzeja, jedyną osobą, której nigdy się nie wstydził. Nawet nie wiedział kiedy, a Wroński już dołączył do tego niezwykle wąskiego grona osób, przed którymi Teodor mógłby wystękiwać hymn Sri-Lanki, a i tak nie byłoby mu głupio... nawet jeśli hymnu Sri-Lanki nigdy nie słyszał, ba – nie wiedział nawet, czy takowy istnieje.

I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie | bxb | - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz