Rozejrzał się po pokoju, usiłując jednocześnie zdusić w sobie obrzydzenie. Dwa metalowe łóżka – jedno zwykłe, drugie piętrowe – ułożone na nich białe, wykrochmalone pościele, mały (brudny) dywanik, zakrywający pozdzierane linoleum, ciężkie, szare od kurzu zasłony w drewnianych, wielokrotnie malowanych oknach. I ten zapach, unoszący się wszędzie, wdzierający się do umysłu, przez co Teodor był pewny, że już nigdy go nie zapomni – zapach stęchlizny i brudu pomieszanego z ostrą wonią detergentów. Tak właśnie prezentowała się ich sypialnia w ośrodku wczasowym pod Warszawą.
– Ja pierdolę – sapnął Andrzej, idealnie podsumowując wszystkie myśli, jakie do tej pory zebrały się w głowie Teodora. – No to, kurwa, będzie zabawa – dodał wulgarnie, wchodząc do pokoju, żeby zaraz podejść do łóżka piętrowego i rzucić swoją torbę na górny materac. – Dobrze, że to tylko jedna noc. Chyba jakiejś grzybicy czy innego świerzbu nie dostaniemy w pakiecie, co?
– Bez przesady – zamruczał pod nosem Oskar, bez wahania podchodząc do zwykłego łóżka ustanowionego pod oknem. Nawet nie spojrzał na posłanie pod wybraną przez Andrzeja pryczą, jakby już od samego początku zakładając, że dokładnie tam będzie chciał spać Teodor. Od września ubiegłego roku ta dwójka była nierozłączna; Andrzej raczej z nikim nie rozmawiał – bo nie chciał, Teodor z kolei nie palił się do nawiązywania kontaktów przez swoją wadę wymowy. Oskar miał świadomość, że był tu tylko na doczepkę – pokoje były trzy i czteroosobowe, ktoś musiał zapełnić lukę.
– No spójrz na ten dywan – sapnął Andrzej, patrząc z obrzydzeniem na okrągły, wyraźnie nieodkurzany od dawien dawna chodniczek. – Jezu, tu chyba jest czyjś paznokieć. – Aż cofnął się o krok z obrzydzeniem. – Zaraz to nagram i wyślę matce. Niech wie, na jakie męki mnie posłała – dodał jeszcze i zaraz odwrócił się do swojego plecaka po telefon.
Teodor, chociaż równie obrzydzony tym wszystkim, nie wykazywał żadnych odznak niechęci. Jakby nigdy nic odłożył swoją torbę na łóżko, żeby zaraz usiąść na twardym, bardzo niewygodnym materacu i niemal od razu poczuć, jak jakaś sprężyna wbija mu się w tyłek. Naprawdę cieszył się, że to tylko jedna noc.
– Zaraz obiad, nie? – zapytał Oskar, grzebiąc w swojej torbie. Teodor popatrzył na kolegę w milczeniu. Całkiem go lubił – albo raczej nie miał żadnych powodów, żeby go nie lubić. Oskar również trzymał się na uboczu, był osobą, którą każdy darzył sympatią, ale o której niczego szczególnego nie dało się powiedzieć. Ot, miły, pomocny, uśmiechnięty, niemieszający się w klasowe spory, stojący na uboczu i nikomu nieprzeszkadzający chłopak.
– Tak szczerze, to trochę brzydzi mnie jedzenie tutaj – wtrącił Andrzej, krzywiąc się jeszcze bardziej.
– Może nie będzie tak źle.
– Jeżeli kuchnia wygląda tak jak ten pokój, to dzięki, ale nie.
Teodor uśmiechnął się mimowolnie. Andrzej nawet na szkolnej wycieczce nie zapomniał o swojej Andrzejowatości w pełnej krasie. Zabawne jednak, że chociaż w swoim pokoju sam miał nieziemski syf, to tutaj wszystko go obruszało.
– Zejdźmy już na dół, co? – zaproponował Oskar, podnosząc się ze swojego łóżka.
– Na samą myśl mi niedobrze – wtrącił jeszcze Andrzej, co Teodor skwitował kolejnym rozbawionym uśmiechem. Idąc za przykładem Oskara, podniósł się na równe nogi (chyba odrobinę za szybko) i w ostatniej chwili aż złapał się metalowej drabinki łóżka, żeby nie runąć twarzą na podłogę. W głowie momentalnie mu pociemniało, a przez całe ciało przebiegł dziwny impuls, odbierający mu na ułamek sekundy świadomość.
CZYTASZ
I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie | bxb | - zakończone
Krótkie OpowiadaniaOpowiadanie o trzech chłopcach: jeden się jąka, drugi do bólu przypomina Andy'ego Biersacka, a trzeci za czasów szkolnych prześladował dwóch pierwszych. Ich drogi na chwilę krzyżują się pod koniec gimnazjum, jednak ten krótki epizod całkowicie odmie...