7. Złotowłosa u niedźwiadka

1.6K 207 101
                                    


Pełne uwolnienie od kaca przyniosła niestety dopiero sobota. Obudził się całkiem wcześnie, bo o dziewiątej (a to jak na Teodora niezły wynik) i z ulgą odkrył, że nie męczyły go już żadne zawroty głowy, ściskający żołądek czy ból mięśni. Byłoby niemal cudownie, gdyby tylko nie jeden, mały, ale za to znaczący szczegół, którym wczoraj aż tak się nie przejmował. W końcu jedyne, o czym marzył, to prysznic i łóżko, kto zawracałby sobie głowę czymkolwiek innym? Niestety, wraz z odejściem choroby poalkoholowej, powróciła mu sprawność umysłu. Wczoraj, kiedy rozstał się z Rafałem (nie chciał dociekać, czy pozbycie się Rzepy przyniosło mu oczekiwaną ulgę), wszedł do klatki jak zawsze za pomocą pinu, a później stanął pod drzwiami mieszkania. I tu zaczęły się prawdziwe schody. Przeszukał jedną kieszeń. Nic – tylko portfel. Drugą kieszeń. Nic – tylko komórka. Kieszenie w spodniach. Pusto. Jeszcze w kurtce – wciąż nic. Kluczy jak nie było, tak nie było, a on sterczał pod drzwiami, wciąż skacowany, z myślą, że pewnie zostawił zgubę u Rafała. Taką miał przynajmniej nadzieję; wolałby nie roztrząsać czwartkowych wydarzeń i nie zastanawiać się nad swoim rzeczywistym stanem upojenia w tamten wieczór. I tak prawie zapadał się pod ziemię na myśl, że pocałował Andrzeja, a później zwymiotował do zlewu.

Całe jednak szczęście mieszkanie nie było puste. Drzwi otworzył mu współlokator, pozwalając półżywemu Teodorowi wejść do mieszkania. Dokładnie na tym skończyły się Teodorowe rozważania odnośnie kluczy. Nie zastanawiał się dłużej, gdzie je zostawił, po prostu dopadł do łazienki, umył się, a później położył spać. Otrzeźwienie w tej kwestii spłynęło na niego dopiero rano.

Jeszcze nie do końca wybudzony, w samych gatkach udał się do kuchni. Zatrząsł się z zimna, kiedy powitało go tam mroźne powietrze wpadające przez szeroko otwarte okno. Zaraz do niego dopadł, przeklinając współlokatora, który śmiał je otworzyć. W końcu był luty, do cholery! Kto normalny robił coś takiego z samego rana w lutym?

Wciąż dygocząc z zimna, włączył elektryczny czajnik z wodą. Ciepła kawa powinna nie tylko go rozbudzić, ale też rozgrzać. Kiedy już ją zalał, wrócił do swojego pokoju, oklejonego Andym, i włączył laptopa.

Nie miał kluczy. Nie wiedział do końca, gdzie są, ale bardzo możliwe, że znajdzie je u Rafała. Zagryzł kciuka, zapatrując się na pulpit logowania, jaki wyskoczył na ekranie. Wszystko to oznaczało, że musiałby jeszcze raz zobaczyć się z Rzepą, co nie do końca byłoby mu na rękę. Nie lepiej więc dorobić klucze?

Sapnął z irytacją i popił kawy. Nie, jasne, że nie. Rzepa to tylko Rzepa; pojedzie, odbierze klucze (albo i nie odbierze, jeśli zgubił je gdzieś w Jazz Rocku), a później wróci i nie będzie tego roztrząsać – bo i po co? Na tę chwilę miał przecież inne obowiązki, a dokładniej czekała go najlepsza część weekendu – nauka. Co jak co, ale na filologii angielskiej miał jej całkiem sporo. Lektury same się nie przeczytają, a zadania z gramatyki opisowej nie zrobią. Na domiar złego, ostatnio opuścił kilka zajęć, więc czekają go nieprzyjemne konsekwencje w postaci nadrabiania. Całe jednak szczęście, że miał Natalię. Wystarczy tylko, żeby ładnie się do niej uśmiechnął, a przyjaciółka udostępni mu wszystkie swoje notatki.

Jak więc zaplanował – tak też zrobił. Natalia nie dała się długo prosić, już po chwili miał na mailu wiadomość z materiałami, pozostało tylko zacząć naukę. Dopił kawę do końca i już był gotów na wysiłek intelektualny. Dzięki niemu przynajmniej nie musiał zastanawiać się nad przykrymi wydarzeniami minionych dni – na zgubionych kluczach czy pocałunku zakończonym totalną klapą (no bo nie oszukujmy się – zwymiotowanie po pocałunku to nie najromantyczniejsza rzecz, jaką Teodor mógłby zrobić), no i na Rafale... podejrzanie miłym, podejrzanie spokojnym, podejrzanie...

I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie | bxb | - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz