Czyjeś ramiona oplotły go w pasie, przytrzymując w pionie, bo prawie runąłby na podłogę. Naprawdę nie myślał, że aż tyle wypił! Przecież kontrolował ilość wlewanej w siebie wódki, a czasem nawet odmawiał kolejki, byleby nie skończyć właśnie tak jak teraz. Ale dla Teodora miało to już niewielkie znaczenie, w tamtym momencie chciał jedynie gdzieś zalec i przeczekać aż do wytrzeźwienia.
– No to chyba po imprezie – powiedział Andrzej, odkręcając kurek, żeby zaraz ochlapać twarz ledwo przytomnego Teodora. – Będziesz jeszcze wymiotować?
Pokręcił głową, opierając cały swój ciężar ciała na umywalce. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że tym, który go trzymał, był Rafał.
– Może najlepiej będzie pojechać do mnie? – zapytał Rzepa, sięgając jedną ręką po papierowe ręczniki, a drugą wciąż obejmując Teodora w pasie. Wszyscy niczym za dotknięciem magicznej różdżki zdawali się zapomnieć o chwilę temu odbytym pocałunku... Chociaż, zważywszy że alkohol to bardzo zwodnicza substancja, może rzeczywiście zapomnieli. – Mieszkam blisko, a lepiej byłoby go nie puszczać samego – mruknął, ocierając Kamińskiemu usta.
– Mhm, tak chyba będzie najlepiej – stwierdził Andrzej, patrząc jeszcze na bladego jak ściana Teodora. – Pojedziemy do Rafała, okej? – zapytał, patrząc w jego nietrzeźwe oczy.
– O-okej.
– Trzymaj go – rzucił Andrzej do Rafała. – I najlepiej stań z nim gdzieś przy wyjściu. Skoczę po kurtki i powiem chłopakom, że się zbieramy – dodał jeszcze, już na odchodnym. Po chwili w toalecie został jedynie słaniający się na nogach Teodor i podtrzymujący go Rafał.
– Ale cię siekło – powiedział, kierując się z Kamińskim do wyjścia. – W sumie przesadziliśmy z alko. – Gdyby Teodor był odrobinę bardziej trzeźwy, mógłby zauważyć, że wypita wódka nie była obojętna również i Rafałowi. Masa ciała jednak zrobiła swoje, bo przy nim, niegdyś grubiutki Teodor, wyglądał śmiesznie szczupło. Może i nie był tak wychudzony jak Andrzej, ale Andrzej nadrabiał wzrostem; Rafał i Teodor mierzyli prawie tyle samo, więc porównanie ich do siebie miało więcej sensu.
– Z-zostaw mnie – prychnął Kamiński w momencie przebłysku trzeźwości. Spróbował odsunąć Rafała od siebie, w rezultacie czego wylądował na ścianie i to ona uchroniła pijanego Teodora przed upadkiem. – Ni-nie będziemy k-kumplami – dodał niczym małe, obrażone na świat dziecko.
– Może jak wytrzeźwiejesz, uda nam się pogadać – burknął Rzepa, drapiąc się nerwowo po wygolonym boku głowy. – Teraz chyba nie ma sensu.
– Nig-nigdy nie będzie se-nsu – odpowiedział Kamiński czkając jeszcze na koniec.
Rafał uśmiechnął się pod nosem, patrząc na niego w stosownej odległości. Gdyby coś się jednak stało, zawsze mógłby szybko przysunąć się do Teodora i złapać go, nim jak długi padłby na podłogę. Całe szczęście, Kamiński stał dzielnie oparty o ścianę, ni to czkając, ni bekając na przemian, za każdym razem strasząc Rafała. Bo raczej nie chciałby, aby Teo zapaskudził podłogę klubu. W szczególności, że tuż obok czaił się ochroniarz, zerkając na nich i jakby tylko czekając, aż wreszcie coś wydostanie się z Teodorowego żołądka.
Ku ogromnej uldze Rzepy, już po kilku minutach na horyzoncie pojawił się Andrzej, niosąc ich kurtki. Ubranie siebie nie było żadnym wyzwaniem. Problemy zaczynały się dopiero wtedy, kiedy trzeba było ubrać Teodora.
– Ty trzymaj, ja zakładam mu kurtkę – poinstruował Andrzej, a pijany (a przez to uległy) Rzepa nawet nie miał zamiaru wnosić sprzeciwu. Złapał Kamińskiego w pasie i ustawił go do pionu, podczas gdy Wroński zabrał się za wciskanie rąk w rękawy kurtki. Gdy wreszcie się z tym uporał, Andrzej zapiął jeszcze zamek (co wcale nie było takie proste, sam przecież sporo dzisiaj wypił), a później owinął Teodora szalem po sam nos. – Okej, możemy się zwijać. Zamówimy taksę, co?
CZYTASZ
I tak wszyscy wylądujemy w McDonaldzie | bxb | - zakończone
Short StoryOpowiadanie o trzech chłopcach: jeden się jąka, drugi do bólu przypomina Andy'ego Biersacka, a trzeci za czasów szkolnych prześladował dwóch pierwszych. Ich drogi na chwilę krzyżują się pod koniec gimnazjum, jednak ten krótki epizod całkowicie odmie...