Cały czerwiec, jak chyba niewiele miesięcy w roku szkolnym, ale i w kalendarzowym, był jednym z najbardziej szalonych w moim życiu. Jednak wypadałoby zacząć od początku, żeby historia jakoś się kleiła, wiadomo. Chociaż nie mam pojęcia, czy umiem cokolwiek opowiadać.
Więc, kiedy wróciłam od mojej cioci i dziadków, którzy akurat przylecieli z Austrii, zadzwonił do mnie Domen. Chciał mi powiedzieć, że jednak wyjeżdża kilka dni później, dokładnie pierwszego czerwca. A to oznaczało, że możemy się jeszcze raz spotkać, co oczywiście zrobiliśmy.
Przyszedł pierwszy dzień ulubionego miesiąca uczniów, dlatego odprowadziłam mojego chłopaka, mogę tak na niego mówić?! Nieważne, po prostu szliśmy na spacer przez miasto, póki był czas.
— Chyba będę tęsknić — nagle stwierdził Domen.
— Chyba? — zaśmiałam się — Cud jak nie umrzesz beze mnie!
— Bardzo śmieszne. — obrócił się za siebie. — Też to słyszałaś?
— Nie, a co miałam słyszeć?
— Tak jakby szelest liści, jakby ktoś był w krzakach.
Pov. Lidia
Przeciskałam się właśnie przez krzaki, jednocześnie śledząc moją ukochaną przyjaciółkę. Ale ma za swoje, nic mi nie powiedziała. Miałam w ogóle szczęście, że ich zauważyłam, bo o niczym bym nie wiedziała.
— No i wiesz, kurczaki chodzą mi po stopach. — słyszałam głos Caroliny.
Nigdy mi o tym nie mówiła! A może ona coś zmyśla? Ty idiotko, łazisz po krzakach, na pewno będziesz słyszała wyraźnie każde słowo!
— Czyli moja mama robiła galaretkę z koszykówki? — teraz to na pewno się przesłyszałam.
Po co ja w ogóle się w to wpakowałam? Sama wymyślam takie głupoty to potem mam. Dobra, skoro zaczęłam do muszę skończyć. Całe szczęście, że nie słyszałam już żadnych dziwnych galaretek czy innych kurczaków, bo w sumie nic nie słyszałam.
No nieźle, ciekawe ile są razem, bo nie szczędzili sobie czułości. Kiedy w końcu, po kilku albo kilkunastu minutach postanowili się od siebie odkleić, a Domen odszedł dosyć daleko, mogłam wkroczyć do akcji. Tak naprawdę to nie było zaplanowane, po prostu wypadłam z krzaków, jednak w odpowiednim momencie. Wcześniej musiałam jeszcze szybko iść, żeby dogonić moją przyjaciółkę, a że na mojej drodze wyrosły korzenie to już nie moja wina.
Pov. Carolina
Jakież niemałe było moje zaskoczenie, kiedy wracając spokojnie do domu, przed moimi nogami upada dziewczyna o czarnych włosach. Domyśliłam się, że jest to Lidia, bardziej ciekawiło mnie co ona tutaj do cholery robi.
— Lidia? — zapytałam dla pewności, jednocześnie pomagając jej wstać.
— Nie, święty Mikołaj. — otrzepała swoje ubrania od liści.
— Mogę wiedzieć, co tutaj robisz, tym bardziej w krzakach?!
— A nic, miałam ochotę na przygodę — odpowiedziała jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
— Nie mów mi, że mnie śledziłaś.
— To nie mówię. Trzeba było od razu mi powiedzieć, że spotykasz się z Domenem.
— Nie chciałam na razie, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Nawet nie wiem, czy to jest na poważnie.
— Bo chyba nie chcesz, żeby to było na poważnie.