— Jako, że jestem łaskawa, nie zadam wam pracy domowej na święta — oznajmiła szczęśliwa jak nigdy nauczycielka niemieckiego.
Reszta klasy wydała z siebie radosne odgłosy. No dobra, ale ona zrobiła to tylko po go, żebyśmy ją polubili. Albo żeby nie miała roboty po świętach. Nie było to zbyt ważne, lepiej dla mnie, nie będę musiała męczyć się nad jakimś durnym wypracowaniem w Nowy Rok. Bo nie oszukujmy się, nie zajrzała bym wcześniej do książek.
Nagle rozległ się upragniony dźwięk szkolnego dzwonka. Ale stop wszyscy, jeszcze dwie lekcje, w tym fizyka, na którą właśnie się kierujemy. W życiu nie bywa tak łatwo, od przerwy świątecznej dzieli nas jedynie, lub aż, dwie godziny. Usiadłam pod klasą, nieco zmęczona, a po chwili dołączyła do mnie Lidia.
— Gdzie byłaś? — zapytałam jak gdyby nigdy nic.
— Rozmawiałam z nauczycielką. Wiesz, niedługo kończy się semestr, a moja ocena z niemca błaga o pomstę do nieba.
— To zupełnie tak jak moja, tylko że z fizyki — westchnęłam ciężko. — Tak niewiele brakuje mi do trójki, ale na razie będę musiała zadowolić się dwójką.
— Myślałam, że kochasz ten przedmiot, przecież masz takiego fajnego kolegę z ławki. — spojrzałam na nią morderczym wzrokiem.
— Nic mi nie mów, czym ja sobie zasłużyłam żeby siedzieć akurat z nim? O wilku mowa — stwierdziłam, gdy zobaczyłam Jakuba, który dołączył do swojej grupki.
Normalnie nie byłabym przejęta, w końcu zaraz wolne, okazja żeby odpocząć od męczących ludzi. Jednak nie tym razem, gdyż moi rodzice postanowili zaprosić jego rodziców na kolację wigilijną. To jest kompletna paranoja, mieli do wyboru całą rodzinę, a wybrali swoich znajomych. Już naprawdę wolałabym dziadków od strony ojca, z którymi niezbyt się dogaduje. Ale niestety nie miałam na to żadnego wpływu, a dowiedziałam się dopiero po fakcie.
Całe szczęście lekcja fizyki zleciała dosyć dobrze. Chyba mój "kolega" też był zmęczony i jakimś cudem nie odezwał się ani słowem. Ostatnia lekcja trwała jakby w nieskończoność. Zupełnie nie wsłuchiwałam się w słowa nauczyciela, tylko intensywnie wpatrywałam się w tarczę, na szczęście działającego zegara.
Nagle z transu wyrwał mnie znów szkolny dzwonek. Tak szybko jak wtedy wyszłam ze szkoły to nawet na wf-ie nie biegam. Wreszcie kilka dni spokoju, przynajmniej przed Wigilią. Kiedy wróciłam do domu, rzuciłam plecak w kąt, by nie musieć na niego patrzeć. Wtedy dopiero mogłam zacząć rozkoszować się świętym spokojem.
Niestety piękne dni zleciały w błyskawicznym tempie i tak oto nastał dzień przed Bożym Narodzeniem. Jeśli mam być szczera, nie przepadam jakoś z tym świętem, ogólnie za jakimkolwiek świętami, oprócz moich urodzin oczywiście. Jest to czas zazwyczaj spędzony w rodzinnym gronie, z ważnymi dla nas osobami, a także tymi, dla których zabrakło nam czasu. W mojej rodzinie nie miałam takich osób, z rodzicami dogadywałam się na tyle, na ile było mi to potrzebne, a reszta rodziny mówiąc krótko, miała mnie głęboko. Trafiła się czarna owca, tylko że nic złego nie zrobiła.
Czy lubiłam święta, czy nie, i tak zostałam dość wcześnie wyrzucona z łóżka, w celu pomocy rodzicom. Mama już szalała w kuchni, a tata albo uzupełniał zapasy w sklepach, albo sprzątał. Ja najpierw zrobiłam sałatkę, potem zabrałam się za umycie podłóg, bo ojciec znów musiał gdzieś wyskoczyć. Totalny chaos.
Powoli robiło się ciemno, do przyjścia gości zostało tylko pół godziny, atmosfera narastała. Chociaż według mnie wszystko jest dopięte na ostatni guzik, i lepiej już nie będzie, nadal reszta domowników biegała tu i tam, ciągle coś poprawiając. Dobrze, że w tym celu nie potrzebowali mnie, bo inaczej przerwaliby mi robienie makijażu, rzecz, przy której skupiam się o wiele bardziej niż na lekcjach matematyki. Została już tylko pomadka, potem wystarczyło się ubrać i gotowe, jednak w tym momencie, zadzwonił mój telefon. Zdziwiło mnie to, choć pomyślałam, że może jest to jakiś wujek albo ciotka z zza granicy, żeby złożyć tandetne życzenia. Jednak gdy zobaczyłam na ekranie smartfona "Andi🙈", zupełnie wytrąciło mnie to z tropu. Odebrałam, bo w sumie nie miałam powodu, by tego nie robić.