Ku zaskoczeniu wielu osób, sezon 2017/2018 rozpoczął się w polskiej miejscowości, którą była Wisła. Nie mogłam tego przegapić, więc po ciężkich staraniach namówiłam tatę, żebym mogła tu przyjechać. Takim sposobem, poleciałam do Polski w sobotę, tuż przed konkursem drużynowym. Kiedy tylko zjawiłam się na miejscu, musieliśmy pojechać na skocznię. Jak to bywa przed zawodami skoczkowie nie mogli się za bardzo rozpraszać i rozmawiać o czekających występach. Dlatego też siedzieli w skupieniu, jednak nadal radośnie konwersowali między sobą. Koło mnie siedział Stephan, ciągle zagadując mnie jakimiś ciekawymi tematami. Ale nie mogłam kompletnie się na nich skupić, ciągle spoglądałam w stronę Andreasa. Nie odzywał się do nikogo, tylko beznamiętnie patrząc się w szybę autobusu i pewnie słuchał muzyki, bo miał na głowie słuchawki.
— Carolina nie słuchasz mnie — słusznie stwierdził Leyhe.
— Masz rację.
— Widzę, jak zerkasz w jego stronę. Nie martw się, po prostu ma zły dzień i chce mieć święty spokój. Ale na pewno miałby lepszy humor, gdybyście się wreszcie pogodzili.
— Głupio mi tak teraz. Nawet nie pamiętam, o co dokładnie wybuchła ta cała awantura.
— To najwyższy czas, żeby coś zrobić! — zaczął przy tym energicznie machać wskazującym palcem, prawie uderzając mnie nim w twarz.
— Zobacz, jakimś magicznym cudem jesteśmy już na miejscu! — oznajmiłam z entuzjazmem, unikając przy tym poprzedniego tematu.
— Tym razem ci się upiekło, ale następnym już nie uciekniesz.
Przewróciłam tylko oczami, ignorując jego słowa. Czasami jest naprawdę niemożliwy, chociaż zawsze ma rację. Jednak nie mam zamiaru dać mu tej satysfakcji, przyznając mu to. Udałam się z resztą kadry do wioski skoczków, nie było tam wiele ciekawych zajęć, jednak lepsze to niż siedzenie w hotelu. Dostałam bilety tylko na niedzielny konkurs, które i tak cudem wyprosiłam u ojca, więc dzisiaj pozostaje mi tylko męczyć zawodników przed skokami.
Usiadłam na pierwszej lepszej ławce, starając się dostrzec, co dzieje się na samej górze. Nie szło mi najlepiej, dlatego po kilkunastu minutach chwyciłam za telefon. Przejrzałam wszystkie możliwe media społecznościowe. Zrobiło mi się okropnie zimno, więc był to idealny moment, by wrócić do domku Niemców.
Już miałam wchodzić do środka, kiedy usłyszałam hałas, dobiegający z pomieszczenia obok. Brzmiał trochę jakby kilka osób tupało albo skakało? Sama nie wiem. Jednak jako ciekawska osoba, postanowiłam to sprawdzić. Okazało się, że tuż obok urzędują Norwegowie. Zaczyna robić się dziwnie. No dobra, łapię za klamkę, ostrożnie wchodzę. Widok, który tam zastałam nie należał do najnormalniejszych, jednak nie chciałam w to wnikać.
W samym środku, na krześle siedział nie kto inny jak Markus Eisenbichler, a wokół niego Daniel Andre Tande, Robert Johansson i o ile się nie mylę Johann Andre Forfang. I faktycznie, zataczali koła wokół tego krzesła, wydając przy tym odgłosy jaskiniowców. Do pełnego obrazu brakowało im tylko dzid w rękach.
— Jeśli mogę zapytać, co robicie? — zapytałam, patrząc na nich jak na wariatów.
— Robimy rytuał, albo jak kto woli, egzorcyzmy. — Daniel odwrócił się w moją stronę, odpowiadając na pytanie. — Zauważyliśmy, że Markus jest bardzo niespokojnym osobnikiem, a najgorzej jest na belce startowej. Wtedy to osiąga apogeum dzikości.
— Dlatego znaleźliśmy w internecie sposoby na wypędzenie z niego demona, a to jest jeden z nich — dokończył Johann.
— Aha, okeeeeej. — starałam się udawać, że wszystko zrozumiałam, choć prawda była zupełnie inna.
— Carolina ratuj mnie. — Markus wyglądał jakby przed chwilą zobaczył co najmniej ducha.
— Ja nie chcę nic mówić, ani tym bardziej wam przeszkadzać, ale nie powinniście być albo jechać na górę? — Daniel spojrzał na ekran blokady swojego telefonu, zapewne sprawdzając godzinę.
— Chłopaki, faktycznie zrobiło się późno, musimy się zbierać. Ale nie myśl Markus, że będziesz dalej żył ze swoimi demonami.
Kiedy norweska trójka popędziła na szczyt skoczni, ja pomogłam Markusowi wstać. Musiałam go rozwiązać, bo był nieźle przypięty do tego drewnianego krzesła. Nie mam pojęcia jaki był tego sens, ale będziemy mieli niezłą frajdę, opowiadając to reszcie przy kolacji.
Seria próbna, a potem dwie konkursowe zleciały niezwykle szybko. Dotarły do mnie informacje, że nie poszło za dobrze mojej drużynie, ale to dopiero początek sezonu, więc nie było się czym martwić. Wróciłam do hotelu z tatą, jednak tuż po tym, jak dowiedziałam się że kolacja się opóźni, wybrałam się na spacer. Poinformowałam go o tym, i ruszyłam przed siebie. Kojarzyłam okolicę na tyle, że wiedziałam gdzie się znajduję i gdzie mogę za chwilę dotrzeć. Mimo to, nie planowałam kierunku mojej wycieczki.
Zrobiło się bardzo mroźno, w porównaniu do reszty dnia. Przez około trzy godziny padał śnieg, jednak przez temperaturę powyżej zera stopni, nie pozostało go zbyt wiele. Dodawał on jednak ciekawego uroku. Latarnie przede mną zaświeciły się, dzięki czemu było o wiele widniej. Założyłam rękawiczki na dłonie, czując jak doskwiera im zimno. Obserwowałam wiślański krajobraz, chcąc jakby zapamiętać każdy jego szczegół.
W końcu, po jakimś czasie przechadzania się i zachwycania, znalazłam się przy moście. Wyglądał na stary, jednak nie wydawało by się, że ma za chwilę się załamać. Był cały wykonany z drewna, dość dużych rozmiarów. Chyba nie chodzi tu zbyt wiele ludzi, to idealne wręcz miejsce do kontemplacji nad swoim życiem. Zatrzymałam się w jego połowie, obserwując przepływającą wodę. Od brzegów była zamarznięta, a pozostała część cicho chlupotała o powstały lód.
Trochę się zamyśliłam, choć nie miałam w głowie niczego szczególnego. Zauważyłam natomiast, że takie wypady, krótkie czy długie, w losowe miejsce są bardzo relaksujące. Kiedy już wystarczyło mi melancholii, zaczęłam wracać się do hotelu. Jednak nie zajęło mi długo, żeby coś mi w tym przeszkodziło. A raczej ktoś.
— Carolina?
***
Nie zgadniecie kto wrócił! Ta, to niestety ja. Miałam po drodze mnóstwo problemów, w tym 100% spowodowanych przeze mnie. Było w tym brak weny twórczej, moje ukochane lenistwo, ale w sumie co ja się będę tłumaczyć. Sam krótszy rozdział pokazuje to wszystko.
Jednak przejdę do pozytywnych aspektów. Bardzo, ale to bardzo wam dziękuję za prawie już 5,5 tysiąca odczytów! W ostatniej części dziękowałam za 3,5 także to dla mnie tym większe zaskoczenie. I czuję się niezwykle doceniona, że pomimo mojego wolnego pisania, nadal wielu chce czytać moje twory. To wiele dla mnie znaczy ❣️
Ale starczy na dzisiaj tego wywodu, jak zawsze pozdrawiam cieplutko i pa!
~Lavender
CZYTASZ
Secret love: Andreas Wellinger
Fiksi Penggemar*zachęcający do przeczytania opis* 😎 😎 😎 😎 😎 😎