Lloyd leżał w ciemnym koncie jakiegoś lochu. Był taki wyczerpany i chory, że mu jiż było wszystko jedno, gdzie się znajduje, czy gdzie... Tak naprawdę czuł, że nie powinien tutaj leżeć. Powinien teraz walczyć o życie jego przyjaciół! Ale wiedział też, że jest tak chory, że pewnie będzie leżał tu aż do... Bardzo cierpiał. Jedynym miejscem, gdzie nie czuł bólu, były jego sny, ale i one nie były spokojne. Teraz otworzył oczy. Totalna ciemność, więc zaknął je spowrotem i zasnął. Sen:
Lloyd otwiera oczy. Widzi swoje ukochane miasto... Ninjago City... Siedzi teraz na jednym z dachów. Miał jakąś misję, ale nie pamiętał jaką. Stwierdził, że wróci do klasztoru i za pyta Senseia. Wstał. Przeskoczył między kilkoma dachami, aż nagle zastygł. Koło drzewa na dachu stała Selisa w różowo- czarno-fioletowym stroju ninja... Stroju ninja? Ona nie była mistrzynią żywiołu... A może? W każdym razie jest przepiękna. Lloyd wpada w rozmarzenia, ale nagle dach pod Selisą się zapada. Dziewczyna krzyczy tylko: ,, Lloyd!!! " i spada w otchłań.
- Ach! - krzyczy Lloyd budząc się. Teraz przez okienko w ścianie wpadało trochę światła i nie było już tak ciemno. Znaczyło to, że już jest ranek. Lloyd czuł się owiele lepiej. Prawie wcale rany go nie bolały, a gorączka już nie spalała mu ciała. Skąd taka nagła poprawa? Nie wiedział. Zaczął iść przed siebie. Natrafił w końcu na jakieś drzwi. Nacisnął na klamkę i , odziwo, drzwi się otworzyły. Za drzwiami były długie schody. Lloyd wszedł na nie. Poszedł w górę. Nie słyszał zupełnie nic. No nie, słyszał bicie swego serca, swój oddech i swoje kroki. Szedł wyżej. W końcu schody urwały się i doszedł do długiego korytarza. Zielony ninja stanął. Gdzie tutaj może znaleźć Selisę i resztę przyjaciół? Zapewne w innych lochach, ale gdzie one się mogą znajdować. Nagle usłyszał pod swoimi stopami, gdzieś głęboko, głęboko, głęboko krzyk. Okropny, przepełniony bólem krzyk. To był głos Selisy? Nigdy tak nie krzyczała, no chyba przy maszynie Chena, ale i wtedy trochę inaczej. Czuł, że jeśli zaraz się nie dowie, co się stało, to wyparuje. Pobiegł do innych schodów. Chyba częściej używanych, bo byly bardzo czyste i zadbane w porównaniu z pierwszymi. Schodził po nich najciszej jak umiał. Nagle usłyszał tupot biegnących po schodach stóp. Kroki przybliżały się. Lloyd wpadł w panikę. Trząsł się cały i nie mógł ruszyć nóg z miejsca. Zresztą ucieczka nic by nie dała. Zszedł już bardzo nisko i nie zdążyłby pobiec na górę by się schować. Stał, jak kamienna figura, na środku klatki schodowej. Mrowiło go całe ciało. ,,Już tylko kilka kroków tego kogoś i będzie po mnie - myślał Lloyd, nagle opanował strach - tak czy siak będę się bronił! Może uda mi się zaskoczyć tego kogoś. " Wyprostował się, wyjął miecz z pochwy i stanął w gotowości. Zaraz ten ów ktoś pojawił się. Była to dziewczyna. Piękna, czarnooka, młoda dziewczyna. Na jego widok chciała krzyknąć, ale on złapał ją i zasłonił jej usta.
- Bez awantur - rozkazał - jeśli chcesz wyjść z tego cało, bądź cicho i zaprowadź mnie do więźniów! Szczególnie do tego, który krzyczał!
Dziewczyna kiwnęła ręką kapitulacyjnie, na znak zgody. Lloyd jednak chciał się upewnić.
- Na znak przysięgi, że mi pomożesz, uczyń znak krzyża na sercu.
Dziewczyna zaczęła nagle walić go wszystkim czym się dało i wyrywać się z jego rąk. Coś mu podszepnęło, żeby uczynił znak krzyża na jej czole, z miłością rodziny, która po niej płakała. Skąd wiedział, że jakaś jej rodzina za nią płacze? Nie wiedział, ale zrobił znak błogosławieństwa. Dziewczyna w tej samej chwili się uspokoiła, podniosła rękę i uczyniła to samo, co Lloyd, pobłogosławiła go. Lloyd odrazu poczuł się lepiej. Przypomniał sobie przyjaciół, mamę Misako, stryjka Wu i ojca Garmadona. Bardzo ich kochał. Spojrzał na dziewczynę. Jej oczy nie były już czarne lecz niebieskie. Zaplatała sobie z rudych włosów warkocze w zamyśleniu. Była smutna.
- Jestem Lloyd Montgomery Garmadon - powiedział cicho zielony ninja, a ruda zerknęła na niego.
- Jestem Ronia Rita Rilla Floter - odpowiedziała dziewczyna - przepraszam, byłam pod wpływem jakiegoś czegoś. Teraz dzięki twojemu błogosławieństwu jestem zdrowa i wolna. Zaprowadzę cię do przyjaciół. Mam nadzieję, że ich uwolnimy. W zamian pomożesz mi uwolnić moich czterech braci spod czaru?
- Pomogę - odpowiedział z pocieszającym uśmiechem Lloyd - ruszajmy i znajdźmy wszystkich.
- Ruszajmy! - odpowiedziała z radością Ronia - ta dziewczyna, co krzyczała jest torturowana. Przed chwilą wysączali z niej energię życiową...
- Jak to? - spytał zdumiony Lloyd.
- Ja i pewien inżynier zbudowaliśmy specjalną machinę odbierającą energię życiową. Po 16 minutach najniższego poziomu odbierania, człowiek już może zacząć konać...
- Czy to znaczy, że...? - Lloyd przełknął łzę.
- Nie! - odpowiedziała szybko Ronia - ona żyje, ale nie wiem jak długo to potrwa. Utraciła dużo energii. Trzymają ją przy życiu, bo potrzebna im jest do realizacji planu. Mam antidotum, które przyciąga energię, ale potrzeba trochę twojej mocy do pomocy, bo kat się zagalopował i ona już kona. Nie ręczę, czy ją uleczymy.
Lloyd zakrył twarz dłońmi. Po chwili jednak ze lzami w oczach, ale męstwem na twarzy powiedział:
- Dopóki mam nadzieję, dopóty się nie poddam!
Dalsza część drogi w dół odbyła się w milczeniu. Lloyd szybko skakał po trzy stopnie, a Ronia prawie nie dotykała stopami stopni. W końcu spadli na posadzkę(nie można powiedzieć zeszli, bo oni raczej zlecieli na tą podłogę.
- Za mną - powiedziała ekspresowo Ronia i jeszcze bardziej ekspresowo pobiegła w lewo. Lloyd pędził za nią. Biegli długim korytarzem, aż nagle wpadli do wielkiej sali, sali tortur. Żeby nie wystraszyć i nie ranić czytelnika, nie opiszę machin jakie tam się znajdowały. Wystarczy Wam wiedzieć, że owe machiny były bardzo nowoczesne i... straszne. Ograniczę, więc opis do najważniejszych informacji. Wśród rużnych machin i urządzeń na samym środku sali stało coś w rodzaju stołu ze specjalnymi wpinkami i rurami, do których przypięta była Selisa. Oddychała ciężko i prawie nie było widać podnoszenia się jej piersi w oddechu, był tak słaby. Lloyd z krzykiem ,, Selisa! " podbiegł do niej i zapłakał. Myślał, że nie żyje.
- Popraw jej maskę na buzi. Odwrócimy tryb machiny i przywrócimy ją do jakiego takiego zdrowia - powiedziała Ronia zakrzątając się przy maszynie - musimy szybko się uwinąć, bo niedługo wróci strażnik z Niesprawiedliwością.
- Kim? - spytał Lloyd, wykonując z nadzieją polecenie Ronii.
- Nie czas na pytania! - odpowiedziała ruda - wystarczy wiedzieć, że to ona wszystkim tu przewodzi. Trzymaj ją za rękę i z miłością użyj mocy. Potem pobłogosław ją. Przyda jej się.
Lloyd wykonał jej polecenie. Jednak zawachał się zanim zrobił znak krzyża na głowie Selisy. Zrobił to. Selisa nie obudziła się, ale zaczęła normalnie oddychać i wyraz jej twarzy był spokojny.
- Choć - kiwnęła na Lloyda Ronia - teraz ty za nogi, a ja za ręce.
- Nie macie noszy? - spytał zrezygnowany Lloyd.
- Zaczekaj! - powiedziała ruda, po czym zniknęła za machiną. Po chwili wróciła, ciągnąc za sobą długie nosze.
- Ciężkie to - stwierdziła - do wynoszenia zmarłych i nie zdolnych do wstania. Świerzo wyszły z myjni, więc niczego sobie.
Lloyd spojrzał na nosze. Na noszach dla zmarłych ma być wynoszona Selisa? Innego wyjścia nie ma, bo wynoszenie za ręce i nogi raczej jej zaszkodzi. A z resztą dobrze, że chociaż świeżo myte.
- Przekladamy! - rozkazał. Oboje, jak najostrożniej, przenieśli Selisę na nosze. Wzięli je i poszli w stronę wyjścia. Jednak gdy doszli do schodów, Ronia skręciła w odwrotną stronę niż były schody.
- Pójdziemy podziemiami - objaśniła - tak będzie bezpieczniej.
Poszli.
- Gdzie ją ukryjemy? - spytał Lloyd.
- Zatrzymamy się w małej, tejnej jaskini, o której nikt poza mną nie wie - odpowiedziała - będziemy musieli się trochę natrudzić w przejściu samemu, a co dopiero z noszami, ale damy jakoś radę.
Lloyd tak pocieszony zataczał się dalej pod noszami. Były naprawdę strasznie ciężkie, no ale jakie miałyby być, skoro są zrobione z metalu? Metalowe nosze? Kto to wymyślił?! Strasznie ciemno w tym tunelu. Szkoda, że nie ma z nimi Kai'a. Lloyd też umie coś zapalić, ale kto by teraz trzymał pochodnię, gdy te nosze takie ciężkie? Lloyd westchnął.
- Co? - spytała natychmiast Ronia.
- Nic, zamyśliłem się - odpowiedział Lloyd. Znowu zapanowała cisza. Nagle zobaczyli sączące się z daleka światło. Czyli byli już blisko. Lloyd westchnął z ulgą.
- Co? - spytała ruda ze zdziwieniem.
- Nic, cieszę się, że za chwilkę z tąd wyjdziemy - odpowiedział Lloyd.
- Jak wyjdziesz na słońce to będziesz żałował, że nie zostaliśmy tutaj - stwierdziła Ronia - słońce tak grzeje, że piasek się pali.
Im dalej szli tym było goręcej i duszniej. Ronia miała rację. Rzeczywiście zaczynało się żałować, że nie jest się w chłodnej jaskini. Selisie też było widocznie niedobrze, bo znowu jej oddech stał sie nierówny, a twarz wykrzywiła się w cierpieniu. Oczywiście, metal szybko się nagrzewał, więc pewnie ją parzyłą, ale Lloyd i Ronia nie mogli się teraz zatrzymać. Najgorszy był piasek. Do tego wszystkiego on był tak rozpalony, że przy każdym kroku, Lloyd musiał zagryzać wargi, by nie krzyknąć z bólu oparzenia. Byl ciekaw jak... O co to jest?! Przed nimi stanął czlowiek w kapturze. Miał czarny płaszcz i srebrno-czarną zbroję. Jego twarz zakrywał kaptur, a w ręce trzymał dwu-ostrze. Na szyji wisiał mu naszyjnik z jakimś znakiem.
Lloyd i Ronia jednocześnie puścili nosze. Lloyd wyjął miecz, a dziewczyna dwa noże, wprawdzie nie umiała władać bronią, ale te noże były na wypadek otateczny, gdy będzie bronić życia. Lloyd spojrzał na Ronię. Zobaczył jak już ustawia się w pozycji, gdy nagle staje dęba, puszcza noże, otwiera usta i szepcze:
- Adrian...
Chłopak ani drgnął.
- Lloyd! Musimy zerwać mu to coś z szyji. To moj brat!
Lloyd zorientował się, że chłopak ma na wisiorku jakieś dziwne zdanie. Wiedział co robić. Wziął mocny rospęd i skoczył w takie miejsce, by gdy Adrian będzie zajęty Lloydem, Ronia mogła zerwać mu z szyi to coś. Ciął prostym. Chybił i w dodatku dostał ripostę. Lloyd zaczął sobie przypominać najróżniejsze sztychy, ale tylko najlepsze mogły coś poradzić na dwu-ostrze. Lloyd zaczął myśleć, że chyba Ronia z przejęcia zemdlała skoro jeszcze nie atakuje.
- Ronia... Atakuj... - szepnął czując, jak jego opór pod naporem dwu-ostrza słabnie. Lloyd zamknął oczy. Nagle usłyszał dźwięk jakby tłuczonego szkła i krzyki:
- Ronia! Siostrzyczko kochana!!!
- Adrian? Adrian! Bracie!!!
Lloyd otworzył oczy i zobaczył dwoje szczęśliwych ludzi. Ronia wisiała na szyji swojego brata, a ten nosił ją na rękach, chodząc w kółko. Ronia nagle zauważyła coś poza Adrianem, wyśliznęła się z rąk brata i podbiegła do Lloyda.
- Lloyd! Nic ci nie jest? - spytała wystraszona.
- Nie nic - odpowiedział Lloyd niezbyt przekonującym głosem. Ronia wzięła go za rękę, Adrian za drugą i pomlgli mu wstać.
- To jest Lloyd Montgomery Garmadon, a to mój brat Adrian Kris Melchior Floter - dokonała prezentacji ruda. Lloyd i brązowooki Adrian podali sobie ręce.
- Miło - powiedział przyjaźnie ryży.
- Dobry - przywitał się grzecznie Lloyd. Po krótkiej naradzie uznano, że ,,rydz i ruda"(Adrian i Ronia) wezmą nosze, a Lloyd będzie szedł za nimi. Okazało się, że Lloydowi przy upadku coś się stało z ręką, więc Ronia zawiązała mu hustkę na temblak i to był powód, dla którego nie niósł noszy. Szli bardzo długo, aż w końcu wśród skał, pojawiła się ta ścieżka...* * *
Kai szedł cichą ulicą. Było wczesne i gorące popołudnie. Powinien nie być sam tylko z Jay'em, ale Jay się gorzej czuł i musiał się pójść położyć. Kai był dalej zły na Lucję. Nie odezwał się do niej ani razu podczas lanchu ani wcześniej ani potem też nie. Ona też nie była w nastroju. Jedyną osobą z grupy, z którą Lucja rozmawiała, była P.I.X.A.L.. Później jeszcze rozmawiała z Jay'em, gdy źle się poczuł. Kai ostatni raz widział ją, gdy pomagała Jay'owi wejść na schody. Kai w zamyśleniu szedł przed siebie. Raz wszedł w słup, ale powiedział tylko ,, Przepraszam panią " i poszedł dalej. Nagle wszedł w jakiegoś jegomościa w czarbym płaszczu.
- Przepraszam - rzekł Kai, już teraz wybudzony z zamyślenia i narzekań na Lucję - zamyślałem się i nie wiedziałem, gdzie idę.
- Nic się nie stało - odpowiedział ów wstając z ziemi - sam czasem tak miewam. Czy pan przypadkiem nie jest ninja?
Kai spojrzał na jegomościa z nagłą stratą zaufania.
- A co, nawet jeśli? - spytał ostrożnie.
- Jesteś ninja ognia - powiedział nieznajomy, patrząc Kai'owi w oczy - chciałem ci powiedzieć że... To koniec.
Czarnowłosy wyjął fioletowe dwu-ostrze. Kai, na ten widok, sięgnął, by wyjąć z pochwy katany, ale ich tam nie było. W gniewie zapomniał zabrać ich ze sobą na patrol.
- Czy pan sobie ze mnie robi żarty, że wyzywa na pojedynek, nie przedstawiając się wcześniej? - spytał mój brat, nie wiedząc, co robić. Kolorowe dwu-ostrze jest bardzo niebezpieczne, bo każdy kolor i każde dwu-ostrze ma inne nadzwyczajne właściwości. Tylko szare są zwykłe.
- Mówią ,, Nigdy nie ufaj nieznajomemu ". Nie znam ciebie osobiście, więc nic nie powiem. Wypełniam tylko rozkazy, nie wyzywam na pojedynki - odpowiedział brunet i ciął dwu-ostrzem w stronę Kai'a. Ninja ognia szybko przeskoczył w inne miejsce, ale jego bluza zachaczyła o dwu-ostrze. Polar Kai'a zaczął się rozsypywać w proch. Kai szybko zerwał prochowe coś z siebie. Skoczył jak najdalej od faceta. Ten zbliżał się do niego. Kai cofał się, rzucając jednocześnie kulami ognia w napastnika. Czarnowłosy wybraniał je swoim dwu-ostrzem. Kai natrafił plecami na ścianę. Nie wiedział, co robić, a tamten był coraz bliżej...* * *
Jej!!! W tym rozdziale jest ponad 2100 słów!!! Mój nowy rekord!!! Podabają Wam się nowe postacie? Coraz ich więcej i tłoczno się robi😁😁😁😁😁. Jak Wam się podobał rozdział? Tutaj dam zdjęcie, narysowanej przeze mnie Selisy(mój rysunek, sama rysowałam, ale nie do końca mi wyszedł):
No nie. Ustawił się do góry nogami. No, trudno. Jeśli ktoś czyta tę powieść, to niech daje gwiazdki, bo ja nie wiem, czy ktoś to czyta czy nie. Dobra, nie zarwacam Wam głowy :). Życzę Wam wszystkiego dobrego!!!
Nya🌊💙
CZYTASZ
LEGO NINJAGO MISTRZOWIE SPINJITZU: Cień Fioletu ✔️
Fanfic>Może kiedyś dojdzie do korekty, aktualnie opowiadanie to na nią czeka< Lloyd wraca do klasztoru po długim pobycie u Selisy, która jest jego przyjaciółką ze szkoły. W klasztorze zastaje tylko Kai'a i Jay'a. Ninja i Mistrzowie Żywiołów znikają, a por...