they got their guns out aiming at me

1.4K 166 213
                                    

Tamtego dnia słońce prażyło jak nigdy. Niebo było przejrzyście lazurowe i żadna chmura go nie przysłaniała. Było tak bardzo gorąco, że słone krople potu ociężale dyndały na końcówkach króciutkich włosów sześcioletniego Harry'ego. Siedział na małej kanapie, która niczym nie przypominała tej w jego prawdziwym domu. Była materiałowa - nie skórzana i niezwykle mała. Wszystko w drewnianym letniskowym domku było mikroskopijne i młodemu brunetowi zdecydowanie się to nie podobało.

Było za gorąco na jakąkolwiek zabawę na dworze - do tego dochodził jeszcze długi wywód o negatywnych i bardzo niebezpiecznych skutkach promieni słonecznych, dlatego postanowił, że zostanie w chatce.

Odwodnienie, udar? Nie, to zdecydowanie nie było dla niego.

- Harry, czemu nie bawisz się na zewnątrz?

Łagodny, męski głos dotarł do wynudzonego chłopczyka, który z głośnym jękiem odwrócił się do swojego taty. Był utytłany cuchnącą ziemią, ponieważ wraz z żoną sadził nowe krzewy, więc wytarł swoje zafajdane dłonie o bordową koszulkę. Spojrzał na swojego zziajanego syna i uniósł brwi.

- Jest za gorąco, tato.

Desmond przewrócił oczami, kiedy Harry ponownie donośnie zajęczał. Ku zaskoczeniu bruneta, mężczyzna postawił zamaszysty krok w jego stronę, po czym rzucił się na kanapę, atakując zwinnymi palcami jego żebra.

Łaskotki. Harry zawsze miał łaskotki.

- Idziemy grać w piłkę albo Bonifacy śpi na dworze!

Chłopczyk zapiszczał przez śmiech, miotając swoim drobnym ciałem na boki i próbując pozbyć się natrętnych dłoni rozbawionego ojca ze swoich obolałych żeber.

Nigdy mu się to nie udawało.

Czuje ciepło i ostrą wodę kolońską wymieszaną z odrobiną potu. Jego serce wydaje się opuchnięte tak jak wszystkie jego wnętrzności. Czuje się rozpychany od środka. Wszystko jest rozmazane, jasne i do góry nogami. Dobrze pamięta, co się stało, jednak nie potrafi wyjaśnić, dlaczego nagle poczuł się tak okropnie. Odnosił wrażenie, że umiera.

- Nie wierzę, że go upuściłeś!

Damski głos rozszarpuje szumy w jego głowie. Rozpoznaje, że to Bella i choć nie wie, jakim cudem się tu z nim znalazła, to nie odzywa się ani słowem dając nieść się przyjemnie ciepłej osobie. Rażące światło wypala jego oczy, kiedy z rozdziawionymi, suchymi wargami śledzi jarzeniówki na suficie, nie mając zielonego pojęcia, co ma ze sobą zrobić. Odezwać się? Jest z nim Bella.Niespodziewanie umięśniona klatka piersiowa, o którą brunet opiera obolałą głowę, wibruje.

- Przepraszam, że nigdy nie niosłem tak wysokiego trupa - syczy mężczyzna z wysoką, lekko ochrypłą barwą głosu.

Harry zauważa, że jest zdenerwowany. Wymawiane przez niego wyrazy nasączone są ciężkim rosyjskim akcentem i kędzierzawy dałby sobie rękę uciąć, że go kojarzy.

- On żyje, ty zaspermiony fiucie.

Mówią o nim. Przerzuca przymglony wzrok na pieprzonego Louisa, który niesie go na rękach. Harry czuje się niekomfortowo, będąc tak blisko niego. Jego brew i wąska, blada warga są rozcięte, a policzek widocznie zaczerwieniony. Zasłużył na to. Ale czy na pewno brunet powinien się z tym zgadzać? W końcu szatyn bądź, co bądź uratował mu życie. Powinien mu za to podziękować.

Boże, on tak bardzo nienawidzi dziękować.

Obserwuje, jak gdzieniegdzie mokre od potu karmelowe włosy Louisa majtają się na boki, gdy szybkim, wyćwiczonym krokiem przemierza korytarz. Jego twarz z takiej perspektywy prezentuje się naprawdę komicznie i brunet powstrzymuje się przed głośnym prychnięciem. Gdyby to zrobił, na pewno zwymiotowałby z nadmiaru bólu.

BloodstainedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz