when his petals fall

1.3K 147 317
                                    

Nadgarstki Harry'ego zostają przyszpilone do drewnianej ramy łóżka. Są ściskane tak mocno, że zaczynają drętwieć, lecz jemu wydaje się to nie przeszkadzać. Skanuje rozpromienioną twarz Louisa zamglonym wzrokiem i osowiały czeka aż ten wykorzysta fakt siedzenia na jego biodrach. Czeka i czeka, aczkolwiek szatyn po prostu wpatruje się w niego w bezruchu.

Cierpkie światło oblepia ich ciała, kiedy mężczyzna z opóźnieniem ociera się o jego krocze. Harry przymyka oczy i modli się, by żadne sapnięcie nie uciekło z jego ust. Jest możliwość, bardzo duża, że Louis znów pozostawi go samego, jednak jedynym co robi jest uniesienie bioder i błaganie o więcej.

Wszystko staje się odległe, płynne, jakoby nienamacalne. Harry odczuwa pustkę; pustkę, która nagle zaczyna mu wadzić. Musi się jej pozbyć, a jedynym sposobem, by to zrobić jest Louis. Jego dotyk, usta i ciepło, które chłonie w zabójczo szybkim tempie – jakby nigdy w życiu tego nie doznawał. Jakby był to jego pierwszy raz. Toteż nie jest zdziwieniem, że w jego policzki wsiąka piekący róż, a on sam zaczyna czuć się nieco niepewnie. Nie boi się, że nie będzie wystarczająco dobry dla Louisa. Boi się, że nie będzie wystarczająco dobry dla siebie. Więc otula szatyna mętnym wzrokiem, będąc zbyt przerażonym wizją upokorzenia po wyjawieniu mu tego w normalny sposób.

Wszystkie obawy rozcieńczają się w zapachu Louisa. Skupia się wyłącznie na nim i opuszkach, błądzących po jego bokach. Nie widzi nic, prócz stalowych tęczówek, lekko zadartego nosa obsypanego piegami i przymałych, pąsowych warg.

Nie robił tego od kilku długich miesięcy i mężczyzna nad nim zdaje się brać to pod uwagę, gdy poluźnia uścisk na jego nadgarstkach i zwalnia tempo. Z każdym tknięciem, przetarciem chłopakowi coraz intensywniej kręci się w głowie. Jego palce u stóp się podkurczają, krocze niemal płonie, a on sam próbuje uciec od źródła przyjemności i spełnienia. Nie potrafi tego zdzierżyć, przyjąć – to dla niego za dużo, choć naprawdę pragnie dotyku. Dotyku Louisa. Harry naprawdę pragnie dotyku Louisa. Unosi biodra i zastyga, gdy cichy jęk owiewa jego ucho. Jakby świergot, który jest zbyt wysoki, by należeć do szatyna.

A jednak należy.

I gdy ten nagle staje się władczy, wczepiając palce w rdzawe kędziory, Harry nie wytrzymuje. Jego uda drżą z podniecenia, a mięśnie brzucha się napinają.

- Louis – stęka poddańczo, owijając nogi wokół jego bioder.

Z przypływu emocji przylega do twardego ciała, opasując wątłymi ramionami jego szyję. Posapuje i skupia rozlatany wzrok na komodzie, kiedy szatyn przygryza jego popielatą szczękę. Wkrótce przyciska go do materaca, przyspieszając ruchy swych bioder.

- Odezwałeś się – trzeszczy w obojczyki młodszego, drażniąc je ustami.

Głośny jęk jest jedyną odpowiedzią, jakiej może udzielić mu kędzierzawy. Rama łóżka obija się o ścianę, gdy pociąga ich ciała do tyłu, a potem wprzód. Deski pod materacem poczynają nieznośnie skrzypieć, jednako im zdaje się to nie przeszkadzać. Są zajęci sobą.

Kobiecy głos dmucha w ich rozgrzane ciała, gdy Harry skrobie atłasową skórę Louisa zębami.

- Harry, wszystko w porządku?

Jego oczy się rozszerzają. Nie ma pojęcia, co się stanie, jeśli Bella dowie się o tym, co wyprawiają. Nie ma pewności czy nie poinformuje o tym Liama, który na pewno wyciągnie z tego niemałe konsekwencje. Wtedy prawdopodobnie już nigdy się nie spotkają. Ruchy Louisa ustają. Wpatruje się w spragnionego i rozbitego chłopaka pod sobą i z bruzdą między gęstymi brwiami wyczekuje jego odpowiedzi. A Harry nie jest pewien. Nie jest pewien czy chce przestawać; niszczyć się kawałeczek po kawałeczku, wdzierać się pod skórę osoby, która tak cholernie go intryguje i co najbardziej przerażające – o której nie może przestać myśleć. O Louisie, którego pragnie rozebrać słowo w słowo, ażeby ujrzeć w końcu, co w sobie skrywa.

BloodstainedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz