Rozdział 3 - Sowa Pottera

3K 122 104
                                    

O dziwo Lucjusz Malfoy nie zrobił Draconowi awantury. Mało tego, przez następne 2 miesiące nie wysłał mu ani jednego listu, co stało się niepokojące. Jego matka również zostawiła go bez wieści. Gdyby nie zapewnienia Snape'a, że żyją i mają się dobrze, chyba wszcząłby panikę. Na szczęście Ślizgoni odpuścili i przestali z niego żartować po wybuchu z Wielkiej Sali, ale to nie znaczyło, że młody Malfoy spłoszył się ich reakcjami i zamierzał udawać, że nigdy nie miał nic do czynienia z Hermioną. Zbyt dobrze się bawił. Za dobrze czuł się w jej obecności. A ona była zbyt dobra, by cierpieć przez jego widzimisię.

Choć próbował wybić sobie z głowy tę znajomość, mimowolnie każdej nocy myślał o niej. Zastanawiał się jak odnowić kontakt, jak ją przeprosić, jak prowadzić tę znajomość. Niemalże popadł w obłęd. Nie poznawał samego siebie. Ciągle był zamyślony, większość czasu spędzał na osobności. Ludzie mówili - albo ma depresję, albo się zakochał. Choć gorliwie wypierał się obu wersji, cały czas utrzymując, że Granger to brudna szlama, z którą nie ma nic wspólnego, nie złożyłby magicznej przysięgi. Bo gdzieś w głębi duszy przeczuwał, że to przestało być takie oczywiste. Dlatego postanowił dłużej się nie męczyć. Chciał działać.

Kiedy szedł przez dziedziniec pewnego lutowego popołudnia, mijał Harry'ego, Rona i Hermionę. Nieopodal stała Pansy, a u jego boku szedł Blaise. Należało rozpocząć przedstawienie.

Przeszedł tak blisko Złotego Trio, że szturchnął Hermionę ramieniem. Harry i Ron natychmiast ustawili się do pozycji bojowych, a Pansy z dziewczynami zaczęły pokazywać na nich palcami. Blaise patrzył zdezorientowany. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak przewidział Draco. Przynajmniej na razie.

- Patrz jak łazisz, Malfoy! - warknęła Hermiona.

- A może po prostu na mnie lecisz, Granger? - odparł blondyn.

- Jakie ty masz wysokie mniemanie o sobie! - krzyknęła.

- Chciałbyś - prychnął Weasley.

- Nie, nie chciałbym - zaśmiał się Malfoy. - Nawet bym na nią nie spojrzał. Tylko by biedna cierpiała. A jak twoja matka, Weasley? Nadal ma tę opuchliznę? A nie, zapomniałem - udał zdziwienie - ona jest po prostu tłusta.

Rudowłosy rzucił się na blondyna, a Harry nie zdążył go powstrzymać. Tego jednak Draco nie przewidział. Nie kontrolował nawet tego, że zaczął obrażać jego matkę. Przyszło mu to zupełnie naturalnie i dopiero po chwili zorientował się, co zrobił. Ron uderzył go pięścią w twarz, a Malfoy, zdziwiony swoją odwagą... oddał mu. Dużo mocniej, niż mógłby przypuszczać. Odtąd Potter trzymał już przyjaciela w ryzach. Obaj czarodzieje ocierali z twarzy krew. Kolejną nieprzewidywalną rzeczą było przybycie przerażonej Pansy.

Szatynka zawiesiła się na szyi Draco i odepchnęła Blaise'a, który próbował mu pomóc. Hermiona przez cały czas stała sparaliżowana. Harry zmierzył ją podejrzliwym wzrokiem. To nie było w jej stylu.

- Jeszcze słowo o mojej matce... - wycedził Ron. Jego obrażenia wyglądały dużo gorzej niż Dracona.

- Jak mogłeś uderzyć Dracusia?! - pisnęła Parkinson. Draco, po raz kolejny, spojrzał na nią jak na idiotkę.

- Dracusia? - zakpił blondyn. - Przestań się mieszać i tak kretyńsko mnie nazywać.

Blaise próbował zamaskować parsknięcie śmiechem udawanym napadem kaszlu. Odkąd zorientował się, że Parkinson była z nim tylko po to, by wzbudzić zazdrość w Draconie, zaczął żywić do niej urazę.

- Kretynów się nazywa tylko po kretyńsku, Dracusiu - wtrącił jadowicie Potter. - Ale zawsze jakiś postęp, przynajmniej nie uciekłeś z piskiem szukać tatusia.

Jeśli przeżyję - DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz