Rozdział 7 - Porady Jęczącej Marty

2.2K 84 49
                                    

Poranek zaczął się z pozoru zwyczajnie, choć Draco był z lekka oszołomiony. Przez chwilę nawet miał problem z przypomnieniem sobie swojej tożsamości i skojarzeniem otoczenia. Przynajmniej ból po klątwie Cruciatus znacznie zelżał i odczuwał jej skutki jeszcze tylko trochę. Wciąż nie rozumiał co miało powodować ostatnie zaklęcie. Pamiętał tylko jego formułę.

Obsidio.

Półprzytomnie wywlókł się z łóżka, ubrał w szaty codzienne i poszedł na śniadanie. Robił wszystko mechanicznie. Wciąż nie docierały do niego wydarzenia z poprzedniego wieczoru. Bał się spotkać Moody'ego. Ba, to nawet nie był Moody. Bał się spotkać człowieka, który zadał mu największy możliwy ból.

Kiedy wszedł do Wielkiej Sali, dostrzegł Złotą Trójcę wesoło gawędzącą przy stole Gryfonów. Rzucił okiem na Harry'ego. Choć to niewiarygodne, naprawdę szczerze się zmartwił. Potter w gruncie rzeczy nie był złym człowiekiem. Tak bardzo dbał o Hermionę... Zresztą, ona naprawdę go lubiła. Dużo dla niej znaczył. Przez jego krzywdę cierpiałaby ona, a tego nie chciał.

Niestety nie mógł go ostrzec. Wtedy spotkałaby go kara gorsza niż śmierć. Lord Voldemort powracał, a on doskonale wiedział jak kogoś zniszczyć. Z drugiej strony, wyjawienie prawdy Potterowi lub Dumbledore'owi mogłoby powstrzymać ten tragiczny powrót, o ile jeszcze do niego nie doszło. Ta myśl dodała Draco odwagi, ale natychmiast została przyćmiona przez wspomnienie bólu gorszego niż tysiąc rozżarzonych sztyletów. Do wspomnienia o klątwie Cruciatus. Jak szybko nabrał ochoty do przeciwstawienia się nieznanemu śmierciożercy, tak szybko ją stracił.

Usiadł obok Blaise'a zupełnie go nie zauważając. Zabini na jego widok wypluł na talerz jajecznicę.

- Malfoy, na brodę Merlina! - wykrzyknął. - Napadł cię Irytek?

- Co? - wycedził, orientując się, że jego głos się załamał.

- Zawsze byłeś blady, ale stary... Dzisiaj to już przeszedłeś samego siebie.

- Naprawdę? Nie zauważyłem - mruknął, unikając jego spojrzenia. Nie mówił tego z sarkazmem. Był tak oszołomiony, że nawet nie spojrzał rano w lustro.

- Co się stało?

- Nic...

- Nie kłam, wczoraj po spacerze poszedłeś prosto do siebie, a było jeszcze wcześnie. Crabbe i Goyle mówili, że byłeś jakiś dziwny, więc bali się ciebie zaczepiać. Serio, co jest grane?

Draco nic nie odpowiedział. Wziął kanapkę i wstał od stołu. Wychodząc z sali zachwiał się i uderzył w drzwi, na co większość uczniów wybuchła śmiechem. Nawet nie spojrzał w ich kierunku.

Zaszył się w korytarzyku, w którym zaprosił Hermionę na bal. Tylko tam było dostatecznie cicho. Już nawet nie chodziło o wspomnienie, jakie wiązał z tym miejscem. Dostrzegł samotne, brązowe piórko leżące na drugim końcu korytarza. Z nudów chciał je przywołać z użyciem zaklęcia Accio, ale to w żaden sposób nie poskutkowało. To go poirytowało, ale raczej nie zdziwiło. Nie umiał tego zaklęcia zbyt dobrze. Dlatego wybrał stare, dobre Vingardium leviosa.

Kiedy jednak i to zaklęcie go zawiodło, zauważył, że coś było nie tak. Różdżka nie reagowała na jego polecenia. Gwałtownie stanął na nogi i zmarszczył brwi.

- Lumos - warknął, ale żadne światło się nie pojawiło. A to zaklęcie z pierwszego roku. Zawsze umiał rzucać je bez namysłu.

Próbował też z innymi. Alhomora, Aquamenti, Chłoszczyść, Diffindo... Różdżka wciąż wyglądała jak zwykły patyk, na nic nie reagowała. Czyżby na tym polegała klątwa Obsidio? Przez nią był pozbawiony możliwości używania magii?

Jeśli przeżyję - DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz