a/n: dłuższa notatka na dole
Każdy kontrakt kiedyś dobiega końca.
Nie istnieją umowy zawierane na całą wieczność; chyba, że między bardzo wierzącym śmiertelnikiem a istotą znacznie wyższą, na poziomie pozornej transcendencji, o którym nie słyszały nawet osoby ze świadectwem ukończenia znakomitego KAIST-u, szukający szczęścia gdziekolwiek, byle nie u samego pana Boga.
Kontrakty ze Żniwiarzami należały do rzadkości. Mało kto jeszcze za życia trafiał pod jego rękę, muskał palcami jego aksamitną pelerynę bądź usiłował zajrzeć pod szerokie rondo kapelusza Ponuraka. Mówiło się, że tylko szajbusy śpieszą się z zaglądaniem śmierci prosto w ślepia.
I nikt nie pomyślał, że niegdyś ów Żniwiarze również byli ludźmi.
Posiadali uczucia, kochali, pamiętali o innych, żyli.
I umierali z różnych przyczyn. Najczęściej z powodu nie radzenia sobie z trudem życia lub z uciążliwą tęsknotą za zmarłymi, którzy ostatecznie byli ich epicentrum świata.
***
Jungkook przebudził się.
Chwilowo tracąc kontakt z otaczającym go światem, odnalazł się jednak w jedynym miejscu, którego nie darzył zbyt wielką sympatią. Otaczający go chłód z każdej strony, wydawał się docierać wraz do jego kości, zamrażając szpik, aby i złodziejskim podstępem wniknąć do całego układu krwionośnego. Serce zaś i tak znikomo dotychczas bijące, postanowiło jakby na przekór bić coraz słabiej, aby puls u Żniwiarza był niewyczuwalny.
Docierający do jego nozdrzy paskudny odór śmierci i wszechogarniającego smutku, podpowiedział mu miejsce w jakim znalazł się nie bez przyczyny. W jego życiu przecież nigdy nie zdarzało się nic z przypadku.
Otwierając z wolna oczy, westchnął z utrapieniem przy jednoczesnym ściągnięciu ze swojej twarzy szorstkiego, śmierdzącego najtańszym płynem do płukania białego prześcieradła, jakim najczęściej okrywano nieboszczyków. Nie będąc zaskoczonym takim zwrotem wydarzeń, powolnym ruchem podniósł się z metalowego stołu do sekcji do pozycji siedzącej i niczym robot powoli opuścił nogi na równie zimną podłogę. Ostatecznie ludzie, którzy na niego się natknęli, zazwyczaj brali Ponuraka za nieboszczyka.
Wystarczyło mu pstryknięcie kościstymi paliczkami, aby zaraz u jego boku zjawiło się dwóch pomniejszych rangą Żniwiarzy, którzy praktycznie z cienia wyskoczyli na jego zawołanie. Jeden podał mu smoliście, czarny kapelusz, który Żniwiarz Jeon od razu nałożył na swoją głowę niczym koronę niewidzialności, zaś drugi zsunął z siebie gładką pelerynę, narzucając ją na mlecznobiałe ramiona przebudzonego Ponuraka.
A wraz z narzuceniem płaszcza na głównodowodzącego, w jednej z jego kieszeń pojawiła się jedna kredowa koperta, która swoim ciężarem niemal paliła wysokiego Żniwiarza na wysokości lewego uda.
Wielu ludzi w złych chwilach chciałoby uciec od koszmaru, który rozgrywa się na ich oczach. Wielu z nich poszukuje cudownego wyjścia awaryjnego niczym magicznego panaceum, nieśmiertelnej ucieczki od losowych zdarzeń, na które nie zawsze mamy wpływ. Żniwiarz Jeon mógłby świecić w koreańskim słowniku, jako anty-lekarstwo, bardziej upodabniając się do zuchwałego łobuza, który tylko czyhał na biednych ludzi, aby okraść ich z ostatnich minut życia.
Jakby ci żałośni ludzcy przedstawiciele tego świata nie wiedzieli, że to tylko oni kierują swoim życiem, otrzymawszy od tego Najwyższego wolną wolę i słuszność swoich wyborów.