11. Lek na śmierć i życie

74 6 4
                                    

A więc to ta chwila. Chwila, w której człowiek w końcu staje twarzą w twarz ze swoimi uczuciami i godzi się z nimi. Straciłam ojca, choć wcale nie umarł. Straciłam osobę, która opatrywała moje zdarte kolana, która czytała mi do snu Harry'ego Pottera, która groziła moim kolegom, gdy zabierali mnie na szkolne bale... Najgorsze w tym wszystkim było to, że on to traktował tak... normalnie. Słowa, których użył w restauracji, cały czas pobrzmiewały w mojej głowie, ale wciąż nie mogłam uwierzyć, jak bardzo bezwstydne mi się wydały. Po drugie nadal nie dawała mi spokoju jedna sprawa. Skoro ta kobieta zadzwoniła do mamy, żeby jej wszystko powiedzieć, to czemu tata do niej wrócił? Przecież zrobiła to, bo chciał przerwać ten romans, dlaczego więc jednak siedział tam z nimi i twierdził, że musimy przyzwyczaić się do nowej sytuacji? Miałam to gdzieś, nie chciałam znać ani tej kobiety, ani jej synalka. Nikt mnie nie zmusi do tego, bym ich zaakceptowała.

— Telefon ci dzwoni. — Głos Yvonne przerwał moje bezmyślne wpatrywanie się w notatki. Od powrotu do Stanford wciąż myślałam o tym, co wydarzyło się w domu i choć wcale tego nie chciałam, to regularne próby kontaktu ze strony mojego ojca wcale mi w tym nie pomagały. Odkopałam komórkę z pod stosu kartek z zamiarem odrzucenia połączenia, ale kiedy okazało się, że tym razem to wcale nie mój tata, zamiast odepchnąć telefon do tyłu, wcisnęłam zieloną słuchawkę i przycisnęłam go do ucha.

— Tak?

— Wiem, że się uczysz, ale mam dla ciebie niespodziankę — usłyszałam. Niespodziankę? Dziś nie lubiłam niespodzianek. — Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że nigdy nie byłaś na koncercie, a ja obiecałem, że to nadrobimy? Zdobyłem bilety na Twenty One Pilots, jedziemy wszyscy!

O kurde.

O kurde!

— O kurde! Jak to zrobiłeś? — Odłożyłam notatki na bok i aż cała wyprostowałam się z wrażenia. Nie spodziewałam się czegoś takiego, Brandon naprawdę mnie zaskoczył. Myślałam, że będzie chciał zabrać mnie na kolejną imprezę, ale koncert? To było coś.

— Przypadkiem! Przeglądałem sobie aukcje na ebayu i tak po prostu nagle patrzę i widzę, że ktoś sprzedaje na gwałt, bo nie może iść, aż osiem biletów. W ogóle się nie zastanawiałem. Jedzie Lucas, Nate i Kate, Matt, Sabrina, ty i ja. Jest jeszcze jeden wolny bilet, ale najwyżej zgarniemy kogoś z bractwa.

Spojrzałam na Yvonne. Jak zwykle pochłonięta była pisaniem czegoś na swoim laptopie.

— Czekaj — powiedziałam, zasłaniając na sekundę mikrofon i zwróciłam się do dziewczyny. — Jedziesz z nami na koncert? Twenty one pilots! Będzie ekstra!

Yvonne spojrzała na mnie jakbym conajmniej właśnie zjadła obrzydliwą żabę. Machnęłam ręką w jej stronę. Nie wiedziała co traci.

— Nie ważne. Lisa z nami pojedzie.

— No to załatwione. Jedziemy moim i Matta samochodem, podjadę po ciebie w piątek, po zajęciach.

Rozłączyłam się i pisnęłam jak głupia nastolatka, ryzykując kolejne krzywe spojrzenie ze strony mojej współlokatorki, ale nie dbałam o to. Koncert to coś, o czym marzyłam od dawna, a do tego Twenty One Pilots! Może nie należałam do ich najwierniejszych fanów, ale lubiłam ich. Kurde, zapowiadał się odjazd.

— Dlaczego nie chcesz jechać z nami? — spytałam Yvonne, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu cisnącego mi się na usta. Dziewczyna wzruszyła ramionami.

||wczoraj|dzisiaj|zawsze||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz